2008/05/24

Tłumaczenie: Per Bylund „Nazwa – nie czyn”

Psychologia oraz „psychologia przeciętnego Kowalskiego” mogą wywoływać dość sporą frustrację, a jednocześnie są ciekawe i co najmniej dezorientujące. Wszyscy posiadamy pewne przekonania, które uważamy za oczywiste prawdy. Często reagujemy emocjonalnie i z wielką stanowczością, nawet jeśli trwające ułamek sekundy racjonalne zastanowienie udowodniłoby, że nasz odruch jest absolutnie błędny. Tym niemniej mnóstwo ludzi, jeśli nie wszyscy, reaguje na pewne rzeczy automatycznie, w żaden sposób nie opierając się na racjonalnym myśleniu, logice, a nawet na faktach. To nic innego tylko odruchy, nie związane z niczym wartościowym, zdające unosić się w przestrzeni – mimo to wciąż do twojej dyspozycji, kiedy ich potrzebujesz.

Taki odruch to coś okropnego, tym niemniej bardzo typowego w obliczu brutalności policji. Większość ludzi w obecnych czasach zależnego – raczej niż niezależnego – myślenia, reaguje, kiedy widzi kogoś bestialsko atakującego inną osobę. Nawet jeśli nie interweniujemy, wewnętrznie reagujemy emocjami – czujemy odrazę, być może nienawiść. Jednak to odczucie często zależy od tego, kto jest agresorem. Gdyby przechodnia brutalnie zaatakowała nosząca odznakę osoba – nazwijmy ją „funkcjonariuszem policji” – większość z nas nie zareagowałaby.

Gdy ktoś włamuje się do naszego sąsiada i kradnie jego własność, współczujemy sąsiadowi i robimy, co w naszej mocy, żeby mu pomóc. A jeśli uda nam się spostrzec włamywacza, możemy zareagować siłą. Rzecz ma się inaczej w przypadku ludzi ubranych w wymyślne mundury (kostiumy?) bojowe z odznakami – oni mogą bezkarnie włamać się do domu sąsiada, ukraść jego własność i wyciągnąć go na zewnątrz w bieliźnie i z rękami związanymi na plecach.

W takiej sytuacji, w której jedyna różnica między policjantem a jakimkolwiek innym napadającym kogoś zbirem to odznaka i naszywka, większość ludzi reaguje pytaniem – „Ciekawe, co zrobił?”.

Możesz odnieść się do tego stwierdzenia emocjonalnie, sądząc, że jestem niesprawiedliwy – i myślę, że większość czytelników tego wpisu zareagowałaby w taki właśnie sposób. Instynktownie myślisz, że porównywanie funkcjonariuszy policji z pierwszym lepszym bandytą wyważającym w środku nocy drzwi domu sąsiada jest nieuprawnione i nieuczciwe. Ale dlaczego tak reagujesz? Nie napisałem niczego, co miałoby skłonić cię do uwierzenia, że te sytuacje czymś się różnią. Przeciwnie: opisałem dokładnie taką samą sytuację i dokładnie ten sam rodzaj przestępstwa. Jedyna różnica polega na tym, kto go dokonał.

Twierdzę, że ocenie moralnej podlega sam czyn, niezależnie od tego, „kto” go dokonał. Zabicie człowieka jest złe, niezależnie od tego, kto zabija – chyba że w samoobronie – tak samo jak kradzież jest zła, niezależnie od tego, kto kradnie. A może powiedziałbyś, że niektórzy ludzie mają prawo mordować, niektórzy mają prawo kraść – a inni nie?

Myślę, że tak byś powiedział – sądzę, że potępiasz pewnych ludzi za dokonywanie określonych czynów, a jednocześnie pochwalasz innych za robienie dokładnie tego samego. Byłbym nawet gotów stwierdzić, że większość osób dokonuje moralnej oceny innych nie na podstawie tego, co robią, ale w zależności od tego, kim są. I właśnie z tego powodu jesteśmy pogrążeni w tak niewiarygodnym chaosie.

Zilustrujmy tę tezę, używając przedstawionych powyżej przykładów. Mordowanie i kradzież to bezprawne, nikczemne czyny – są po prostu złe. Zgadzasz się? Myślę, że tak. Zatem powinniśmy moralnie potępić każdego, kto zabija i kradnie – nie w zależności od tego, kto to robi, ale od samego czynu i okoliczności, w jakich został popełniony. Możemy wykazać zrozumienie wobec kogoś, kogo zaatakowano bezpośrednio; kogoś, kto w desperacji i strachu o własne życie zabija napastnika. Wciąż podlega odpowiedzialności za swój czyn, ale jego przestępstwo zostało dokonane w stanie wyższej konieczności, więc możemy być skłonni do odstąpienia od kary – a przynajmniej nie osądzać tego człowieka tak surowo, jak gdyby był agresorem.

To samo dotyczy kradzieży, jeśli uznalibyśmy ją za coś złego niezależnie od sytuacji. Bylibyśmy prawdopodobnie skłonni myśleć, że to w porządku, gdy ktoś „odbiera” [“steal back” – dosłownie: „odkrada”] to, co mu już wcześniej ukradziono. Niektórzy uznaliby, że jest OK, jeśli przymierająca głodem osoba kradnie jedzenie albo bez pytania korzysta z cudzego schronienia – bo znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Podobnie, najpewniej oburzyłoby nas, gdyby jakiś przedstawiciel klasy średniej okradał ludzi w sąsiedztwie – przypuszczalnie poczulibyśmy się szczególnie oburzeni, gdyby to był ktoś bogaty.

A co, gdyby chodziło o systematyczną grabież, dokonywaną dzień w dzień przez najbogatszą z istniejących organizację przestępczą? Bylibyśmy tak wściekli, że nie moglibyśmy usiedzieć w miejscu. Chyba że nazwalibyśmy tę organizację przestępczą „Państwem”. To samo dotyczy zabójstw – nie oceniamy ludzi mordujących w imieniu rządu w taki sam sposób, jak innych. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że ludzie pracujący dla rządu mają „Prawo” zabijać.

Pomyśl raz jeszcze o zbirze, a może bandzie zbirów, która w środku nocy wyważa drzwi twojego sąsiada. Podkradają się do jego domu, wyłamują drzwi i, wrzeszcząc, z bronią w ręku wpadają do środka. Twój sąsiad – przerażony – budzi się i sięga po jakikolwiek znajdujący się pod ręką środek obrony, który ma w swojej sypialni, i używa go przeciw pierwszemu bandycie, który pojawia się w drzwiach. Przestępcy odpowiadają ogniem i dosłownie szpikują ściany ołowiem. Niewiele zostaje z twojego sąsiada.

To byłoby straszliwe przestępstwo.

A teraz wyobraź sobie, że bandyci okazali się dużo szybsi – zdołali dostać się do sypialni sąsiada i związać go zanim byłby w stanie ich powstrzymać. Udało mu się jedynie zranić kilku z nich, ale nikogo nie zabił. Bandyci wyciągają sąsiada z domu w bieliźnie i pakują do swojej furgonetki, a przybyłych mieszkańców okolicznych domów informują, że „nie ma tu nic do oglądania” i że nie ma powodu do obaw. Wszystko, co zrobią, to zabiorą sąsiada ze sobą i zamkną go w swoim domu – obiecują, że będzie traktowany „fair”, ale – ponieważ skrzywdził kilku z nich – musi zostać surowo ukarany.

Niesprawiedliwość?

Powiedziałbym, że tak. Ale w Stanach Zjednoczonych w ciągu paru ostatnich lat taka historia wydarzyła się kilka razy i sąsiedzi ofiary zawsze reagowali myślą, że musiała ona zrobić coś złego i że „sama się o to prosiła”. Powód? Bandyci wymachiwali odznakami i nazywali się „policjantami”.

Automatyczną reakcją sąsiadów nie było: „O Boże! Co oni robią!” – co, jak można mniemać, uznalibyśmy za „normalny” odruch, ale: „Ciekawe, co zrobił?”. Sąsiad nie jest uważany za niewinnego dopóki nie udowodnią mu winy, ale raczej od razu osądzany i zapominany – przez ludzi, którzy znali go od lat. Wszystko dlatego, że dokonujący włamania bandziorzy zostali do tego uprawnieni przez państwo i w związku z tym określeni mianem „policjantów”.

W wielu spośród tych najnowszych przypadków, które wszystkie są dostępne np. na YouTube i opisane na blogach, nie istniała absolutnie żadna przyczyna, dla której „policja” miałaby szturmować akurat te domy, do których się wdarła. W niektórych przypadkach „policjanci” po prostu pomylili adres; w innych otrzymali od kogoś informację, że mieszkająca w danym domu osoba popełnia przestępstwo. W większości przypadków podejrzewali kogoś o posiadanie narkotyków takich jak marihuana – co, oczywiście, stanowiło wystarczający powód do wyważania drzwi w środku nocy i atakowaniu kogoś śpiącego spokojnie we własnym łóżku.

Cóż, zastanawiasz się pewnie, co stało się z osobami wplątanymi w sprawę? W większości przypadków człowieka zaatakowanego przez „policję” oskarżono o napaść na funkcjonariuszy, ponieważ usiłująca bronić się ofiara zadała im obrażenia. W niemal stu procentach przypadkach policjanci zostali uwolnieni od wszelkich zarzutów, jeśli je w ogóle wysuwano. Jedyna lekcja, jaką możemy wyciągnąć z tych wydarzeń, jest taka: policja nie robi niczego złego, nawet jeśli bez jakiegokolwiek powodu napada cię w środku nocy w twoim własnym domu, natomiast ty znajdujesz się w poważnych kłopotach, jeśli próbujesz się bronić. Gdy następnym razem padniesz ofiarą włamywacza (albo policjanta), upewnij się, że biernie zaakceptujesz cokolwiek ci się przydarzy.

Cóż, może się to wszystko wydawać niesprawiedliwe wobec „biednych” funkcjonariuszy policji atakujących bezbronne osoby w środku nocy. Ale ten tekst to nie atak na policję, ani nawet na żadnego konkretnego policjanta. To atak na ciebie. Do opisanych zdarzeń dochodzi i będzie dochodzić dlatego, że ludzie tacy, jak ty, reagują tak samo jak ty: kiedy ktoś zostaje brutalnie zaatakowany, reagujesz w obronie ofiary – chyba że napastnik nosi mundur.

Morderstwo to coś złego i prawdopodobnie zarówno ty i ja wpadlibyśmy w śmiertelne przerażenie, widząc na naszej ulicy zabójcę – ale ty ucieszyłbyś się i czułbyś dumę, gdyby zabójca nosił mundur funkcjonariusza Państwa. Ja – nie. Agresja to coś złego i bylibyśmy przerażeni, gdyby banda zbirów zaatakowała nas albo kogoś, kogo kochamy – stanęlibyśmy po stronie ofiary. Ale ty z dużym prawdopodobieństwem zdecydowałbyś się uznać napastników za ofiary – gdyby nosili mundury.

Co takiego ma w sobie mundur, że czyni występek cnotą? Pozwólcie, że wyjawię wam sekret: mundur nie ma w sobie niczego, co dawałoby ci prawo do zabijania, rabowania, niszczenia i agresji. Negatywną postacią jest nie tylko osoba popełniająca przestępstwo – tzn. dokonująca napaści [bezpośrednio] – ale w dużym stopniu ty. To ty stanowisz problem – bo tak długo, jak reagujesz nie na przestępstwo, ale na to, co nosi agresor, nie ma dla tego świata nadziei.

Jak wspomniałem, nie piszę tego z intencją krytykowania funkcjonariuszy policji, chociaż bez wątpienia są oni winni wielu niesprawiedliwości. Ten tekst jest o tobie, o twoich przestępstwach i o tym, jak twoja zdeprawowana moralność niszczy świat. Ty jesteś współsprawcą morderstw, gwałtów i kradzieży – dopóki na nowo nie przemyślisz swojej moralności.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Per Bylund, The Name, Not the Act, http://www.perbylund.com/blog/?p=68

The Name, Not the Act opublikowano na blogu Pera Bylunda Colliding Softly with the World of Ideas 12 maja 2008 r.





No comments: