2007/03/27

Tłumaczenie: Aldous Huxley „Nowy wspaniały świat”, Wstęp do wydania z roku 1946

Wszyscy moraliści zgadzają się, że chroniczne wyrzuty sumienia to bardzo niepożądane odczucie. Jeżeli postąpiłeś źle, żałuj, napraw to, co potrafisz i zatroszcz się, żeby następnym razem postąpić lepiej. W żadnym wypadku nie rozpamiętuj swojego błędu. Tarzanie się w brudzie to nie najlepsza metoda, żeby stać się czystym.
Sztuka także ma swoją moralność i wiele tych samych, albo przynajmniej analogicznych zasad moralnych, co najzwyczajniejsza etyka. Wyrzuty sumienia na przykład są tak samo niepożądane w odniesieniu do złej sztuki, jak do złego postępowania. Błędy powinno się wskazać, przyznać się do nich i, jeśli to możliwe, unikać ich w przyszłości. Ślęczenie nad literackimi niedociągnięciami sprzed dwudziestu lat, próby łatania wadliwego dzieła, doprowadzenia go do perfekcji, której nie udało się osiągnąć za pierwszym razem, spędzanie wieku średniego na próbach naprawienia artystycznych grzechów popełnionych i odziedziczonych po tym, kim było się w młodości – wszystko to na nic. Właśnie dlatego to wydanie Nowego wspaniałego świata niczym nie różni się od starego. Jego wady jako dzieła sztuki są poważne. Żeby je naprawić, powinienem napisać książkę od nowa i w trakcie pisania, jako starszy, inny człowiek, prawdopodobnie pozbyłbym się nie tylko niektórych wad, ale także tych zalet, które książka posiadała pierwotnie. A zatem, opierając się pokusie pogrążania się w artystycznych wyrzutach sumienia, wolę zostawić to, co dobre i to, co złe i zastanowić się nad czymś innym.

Warta wzmianki wydaje się jednak przynajmniej najpoważniejsza wada powieści, która przedstawia się następująco: Dzikus ma tylko dwie możliwości – albo szalone życie w Utopii, albo życie w prymitywnej indiańskiej wiosce – pod pewnymi względami bardziej ludzkie, ale pod innymi – nie mniej dziwne i nienormalne. W trakcie, gdy pisałem Nowy wspaniały świat, myśl, że ludzie zostają obdarzeni wolną wolą po to, by wybrać między obłąkaniem a szaleństwem, wydawała mi się zabawna i uważałem ją za całkiem prawdopodobną. Jednak aby uzyskać efekt dramatyczny, często pozwalałem Dzikusowi mówić bardziej racjonalnie, niż uzasadniałoby to jego dorastanie wśród osób praktykujących religię, będącą w połowie kultem płodności, a w połowie żarliwą Penitente. Nawet jego znajomość Szekspira nie usprawiedliwiałaby takich wypowiedzi. Pod koniec Dzikus zostaje zmuszony do wycofania się z racjonalnego postępowania. Jego wrodzony Penitentyzm opanowuje go na nowo. Życie Dzikusa kończy się szaleńczą samoudręką i rozpaczliwym samobójstwem. „I nie żyli długo i szczęśliwie” – ku otusze zadowolonego pyrronicznego estety, autora bajki.

Dziś nie chcę dowodzić, że pozostawanie przy zdrowych zmysłach jest niemożliwe. Przeciwnie – chociaż mam nie mniejszą niż w przeszłości smutną pewność, że rozsądek jest rzadko spotykanym zjawiskiem, jestem przekonany, że da się go osiągnąć i chciałbym widzieć go więcej. Za powiedzenie tego w kilku moich ostatnich książkach i, nade wszystko, za zebranie antologii tego, co zdrowi na umyśle powiedzieli o zdrowym rozsądku i sposobach, jakimi można go osiągnąć, wybitny krytyk akademicki powiedział mi, że jestem smutnym objawem upadku klasy intelektualnej w czasie kryzysu. Była w tym, jak sądzę, zawarta sugestia, że ów profesor i jego koledzy odnieśli przykładny sukces. Dobroczyńcy ludzkości zasługują na należny szacunek i upamiętnienie. Wznieśmy profesorom Panteon. Powinien zostać umieszczony wśród ruin jednego ze zniszczonych miast Europy lub Japonii. Nad wejściem do miejsca pochówku wypisałbym wysokimi na sześć lub siedem stóp literami proste słowa: POŚWIĘCONE PAMIĘCI WYCHOWAWCÓW ŚWIATA. SI MONUMENTUM REQUIRIS CIRCUMSPICE.

Ale, wracając do przyszłości... Jeżeli miałbym teraz napisać Nowy wspaniały świat na nowo, dałbym Dzikusowi trzecią możliwość. Pomiędzy skrajnościami utopii i życia prymitywnego, istniałoby rozwiązanie rozsądne – rozwiązanie już urzeczywistnione, w pewnym stopniu, w społeczności wygnańców i uchodźców z Nowego Wspaniałego Świata, żyjących w granicach Rezerwatu. W tej wspólnocie gospodarka byłaby zdecentralizowana, oparta na koncepcjach Henry’ego George’a, polityka zaś na ideach Kropotkina i wzajemnej współpracy. Naukę i technologię wykorzystywano by jak gdyby, niczym Szabat, zostały ustanowione dla człowieka, nie zaś (jak widzimy to dziś, a jeszcze wyraźniej w Nowym Wspaniałym Świecie), jak gdyby człowiek miał się do nich dostosować i stać się ich niewolnikiem. Religia byłaby świadomym i rozumnym poszukiwaniem Ostatecznego Celu człowieka, wspólnym poznaniem immanentnego Tao lub Logosu, transcendentnego Bóstwa lub Bramina. Dominującą postawą życiową byłby rodzaj Wysokiego Utylitaryzmu, w którym zasada Największego Szczęścia ustąpiłaby pierwszeństwa zasadzie Ostatecznego Celu – pierwsze pytanie, które zadawano by i na które udzielano by odpowiedzi we wszystkich okolicznościach życiowych, brzmiałoby: „W jaki sposób moja myśl czy działanie pomoże (lub przeszkodzi) w osiągnięciu przeze mnie oraz przez możliwie największą liczbę innych ludzi Ostatecznego Celu człowieka?”.

Wychowany wśród ludzi prymitywnych Dzikus (w hipotetycznej, nowej wersji książki) nie zostałby przetransportowany do Utopii, dopóki nie miałby sposobności dowiedzenia się czegoś na własną rękę o naturze społeczeństwa, złożonego z dobrowolnie współpracujących osób, zaangażowanych w poszukiwanie zdrowego rozsądku. Zmieniony w ten sposób Nowy wspaniały świat stanowiłby artystyczną i (jeśli można użyć tak wielkiego słowa w odniesieniu do dzieła beletrystycznego) filozoficzną całość, której wyraźnie brakuje powieści w jej obecnym kształcie.

Ale Nowy wspaniały świat to książka o przyszłości, i jakich tylko artystycznych czy filozoficznych zalet by nie miała, książka dotycząca przyszłości może nas zainteresować tylko, jeżeli odnosimy wrażenie, że zawarte w niej proroctwa mogą się spełnić. Z dzisiejszego punktu widzenia, po piętnastu latach równi pochyłej, jaką była najnowsza historia, jak wiarygodne wydają się zawarte w powieści prognozy? Co wydarzyło się w tym bolesnym okresie, co potwierdzałoby przewidywania z roku 1931, a co by im zaprzeczało?

Jeden wielki i oczywisty błąd w prognozach widać od razu. Nowy wspaniały świat nie zawiera żadnego odniesienia do rozszczepienia jądra atomowego. To dosyć dziwne, bo możliwości związane z energią atomową były popularnym tematem rozmów przez lata zanim napisałem powieść. Mój wieloletni przyjaciel, Robert Nichols, napisał nawet udaną sztukę na ten temat i przypominam sobie, że sam mimochodem wspomniałem o energii atomowej w powieści opublikowanej pod koniec lat dwudziestych. Wydaje się więc bardzo dziwne, że rakiety i helikoptery z siódmego wieku Pana Naszego Forda nie są napędzane energią jądrową. To przeoczenie jest być może niewybaczalne; ale przynajmniej można je łatwo wytłumaczyć. Tematem Nowego wspaniałego świata nie jest postęp naukowy sam w sobie; jest nim postęp naukowy i jego wpływ na człowieka. Triumf fizyki, chemii i inżynierii jest milcząco wzięty za pewnik. Jedyne postępy w nauce, które opisano dokładnie, dotyczą zastosowania na ludziach wyników przyszłych badań w dziedzinach biologii, fizjologii i psychologii. Tylko dzięki naukom dotyczącym życia, jego jakość może zostać radykalnie zmieniona. Nauki dotyczące materii mogą zostać zastosowane w taki sposób, że zniszczą życie albo uczynią je niemożliwie skomplikowanym i niewygodnym. Jeżeli nie zostaną użyte przez biologów i psychologów jako instrumenty, nie mogą zrobić nic, aby zmienić naturalne formy i sposoby wyrażania życia. Uwolnienie energii atomowej oznacza w ludzkiej historii wielką rewolucję, ale nie ostateczną i nie najgłębszą rewolucję (chyba że wysadzimy się w powietrze i w ten sposób dokonamy zakończenia historii).

Prawdziwie rewolucyjną rewolucję można osiągnąć nie w świecie zewnętrznym, ale w duszach i ciałach ludzkich. Żyjący w epoce rewolucyjnej markiz de Sade w naturalny sposób użył tej teorii, aby usprawiedliwić swój szczególny rodzaj szaleństwa. Robespierre osiągnął najbardziej powierzchowny rodzaj rewolucji – rewolucję polityczną. Babeuf posunął się nieco dalej i próbował dokonać rewolucji ekonomicznej. De Sade uważał siebie za apostoła prawdziwie rewolucyjnej rewolucji, wykraczającej poza granice polityki i gospodarki – rewolucji dokonującej się wewnątrz poszczególnych ludzi – mężczyzn, kobiet, dzieci; ich ciała miały się odtąd stać wspólną własnością seksualną, a umysły zostać oczyszczone z wszystkich naturalnych dobrych obyczajów, wszystkich z trudem nabytych hamulców tradycyjnej cywilizacji. Pomiędzy sadyzmem a prawdziwie rewolucyjną rewolucją nie ma oczywiście koniecznego ani nieuniknionego związku. De Sade był człowiekiem obłąkanym, a mniej lub bardziej świadomy cel jego rewolucji stanowił powszechny chaos i destrukcja. Ludzie, którzy rządzą Nowym Wspaniałym Światem nie są być może zdrowi na umyśle (w ścisłym znaczeniu tego słowa), ale to nie wariaci; ich cel to nie anarchia, ale stabilność społeczna. To w celu osiągnięcia stabilności przeprowadzają oni, używając środków naukowych, ostateczną, osobową, prawdziwie rewolucyjną rewolucję.

Ale tymczasem jesteśmy w pierwszej fazie tego, co być może stanowi przedostatnią rewolucję. Jej kolejnym stadium może okazać się wojna atomowa – w tym przypadku nie musimy się już kłopotać proroctwami na temat przyszłości. Ale może wystarczy nam rozsądku – jeżeli nie na tyle, żeby zaprzestać toczenia wojen w ogóle – przynajmniej na tyle, żeby zachować się tak racjonalnie jak nasi osiemnastowieczni przodkowie. Niewyobrażalne okrucieństwa wojny trzydziestoletniej faktycznie czegoś ludzi nauczyły. Przez ponad sto lat europejscy politycy i generałowie świadomie opierali się pokusie wykorzystywania całej niszczycielskiej siły posiadanych środków militarnych lub (w większości konfliktów) do kontynuowania walki, aż do całkowitego wyniszczenia przeciwnika. Byli oni oczywiście agresorami, chciwymi zysku i chwały, ale jednocześnie konserwatystami, zdeterminowanymi i nieustannie zastroskanymi, aby ich świat pozostał nienaruszony. Przez ostatnie trzydzieści lat istnieli wyłącznie nacjonalistyczni radykałowie z prawicy i nacjonalistyczni radykałowie z lewicy. Ostatnim konserwatywnym politykiem był Piąty Markiz Lansdowne. Gdy napisał do „The Times” list, w którym zasugerował, żeby zakończyć I wojnę światową kompromisem, tak jak większość wojen w osiemnastym wieku, redaktor tego niegdyś konserwatywnego pisma odmówił druku. Nacjonalistyczni radykałowie mieli swój czas. Konsekwencje wszyscy znamy: bolszewizm, faszyzm, inflacja, kryzysy, Hitler, II wojna światowa, zrujnowana Europa i wszystko oprócz powszechnej klęski głodu.

Zakładając zatem, że jesteśmy zdolni do nauczenia się tyle z Hiroszimy, ile nasi przodkowie z Magdeburga, możemy z niecierpliwością czekać na czas, może nie całkowitego pokoju, ale ograniczonych i nieco tylko niszczących działań wojennych. Można założyć, że w tym okresie energia atomowa zostanie zaprzęgnięta do użytku przemysłowego. Nietrudno przewidzieć, że rezultatem tego będzie seria ekonomicznych i społecznych zmian o bezprecendensowej szybkości i bezprecedensowym zasięgu. Wszystkie istniejące wzorce życia ludzkiego zostaną zakłócone i trzeba będzie na poczekaniu stworzyć nowe, stojące w zgodzie z nie-ludzkim zjawiskiem energii atomowej. Współczesny Damastes – naukowiec zajmujący się energią nuklearną – przygotuje łoże, na którym musi się położyć człowiek; jeżeli nie będzie pasował – cóż, tym gorzej dla niego. Trzeba będzie trochę go rozciągnąć, co nieco amputować – jak działo się to od momentu gdy nauki stosowane odnalazły swój właściwy rytm; tylko tym razem zabiegi okażą się o wiele drastyczniejsze niż w przeszłości. Tymi bolesnymi operacjami pokierują silnie scentralizowane, totalitarne rządy. To nieuniknione, ponieważ najbliższa przyszłość będzie prawdopodobnie przypominać niedaleką przeszłość; a w niedalekiej przeszłości błyskawiczne zmiany technologiczne, zachodzące w gospodarce nastawionej na masową produkcję i wśród ludzi w większości pozbawionych własności, zazwyczaj wywoływały gospodarczy i społeczny zamęt. Aby poradzić sobie z zamieszaniem, władza została scentralizowana a rządowa kontrola zwiększona. Jest prawdopodobne, że wszystkie rządy na świecie będą w większym lub mniejszym stopniu totalitarne nawet przed okiełznaniem energii atomowej; to, że staną się totalitarne w trakcie jej opanowywania i po nim, wydaje się pewne. Jedynie powszechne i działające na dużą skalę ugrupowanie wspierające decentralizację i samodzielność może zahamować obecne tendencje etatystyczne. Nic jednak dziś nie wskazuje, że taki ruch zaistnieje.

Nie ma oczywiście powodu, dla którego nowe totalitaryzmy miałyby przypominać stare. Rządy sprawowane za pomocą pałek i plutonów egzekucyjnych, sztucznie wywoływanego głodu, masowych aresztowań i deportacji są nie tylko nieludzkie (obecnie mało kto się tym przejmuje); są w sposób oczywisty nieskuteczne – a w epoce zaawansowanej technologii nieskuteczność to grzech przeciw Duchowi Świętemu. Naprawdę skuteczne państwo totalitarne to takie, w którym wszechpotężna egzekutywa politycznych przywódców oraz ich armia menadżerów kontroluje populację niewolników, których nie potrzeba do niczego zmuszać, ponieważ kochają swoją niewolę. We współczesnych państwach totalitarnych zadanie skłaniania ludzi do pokochania niewoli wyznaczono ministerstwom propagandy, redaktorom gazet i szkolnym nauczycielom. Ale ich metody są wciąż prymitywne i nienaukowe. Stara przechwałka jezuitów, którzy twierdzili, że – jeśli powierzyć im nauczanie dziecka – mogą ręczyć za jego poglądy religijne, to pobożne życzenia. Współczesny pedagog jest raczej mniej skuteczny w warunkowaniu odruchów swoich uczniów niż wielebni ojcowie, którzy kształcili Woltera. Największe triumfy propagandy osiągnięto nie przez dokonanie czegoś, ale przez powstrzymanie się od działań. Prawda jest wielka, ale z praktycznego punktu widzenia jeszcze większe jest milczenie o niej. Przez zwykłe przemilczanie pewnych tematów, przez opuszczanie tego, co pan Churchill nazywa „żelazną kurtyną” pomiędzy masami a faktami i argumentami, które zdaniem lokalnych przywódców politycznych są niepożądane, totalitarni propagandyści wpłynęli na opinię publiczną znacznie skuteczniej niż mogliby to uczynić przez najbardziej elokwentne słowa potępienia, czy najbardziej przekonującą krytykę. Ale samo milczenie nie wystarcza. Jeśli mamy uniknąć prześladowań, likwidacji i innych objawów tarć społecznych, trzeba uczynić pozytywne aspekty propagandy tak efektywnymi, jak negatywne. Najważniejszymi Projektami Manhattan przyszłości będą zakrojone na szeroką skalę, sponsorowane przez rząd badania nad tym, co politycy i naukowcy nazwą „problemem szczęścia” – innymi słowy, kwestią tego, jak spowodować, żeby ludzie pokochali swoją niewolę. Bez ekonomicznego bezpieczeństwa umiłowanie niewoli nie może zaistnieć. Ujmując rzecz krótko, zakładam, że wszechpotężnej egzekutywie i jej menadżerom uda się rozwiązać kwestię trwałego bezpieczeństwa. Ale bezpieczeństwo bardzo szybko zaczyna być brane za pewnik. Osiągnięcie go to tylko powierzchowna, zewnętrzna rewolucja. Umiłowania niewoli nie da się wprowadzić, jeżeli nie będzie ono rezultatem głębokiej, osobowej rewolucji w ludzkich umysłach i ciałach. Aby doprowadzić do tej rewolucji, potrzebujemy, między innymi, następujących odkryć i wynalazków. Po pierwsze, bardzo ulepszonej techniki sugestii – przez warunkowanie dzieci, a następnie z pomocą narkotyków, takich jak skopolamina. Po drugie, w pełni rozwiniętej nauki dotyczącej różnic między ludźmi, która umożliwi rządowym menadżerom przydzielenie każdego bez wyjątku człowieka na właściwe mu miejsce w społecznej i ekonomicznej hierarchii. (Okrągłe kołki w kwadratowych otworach mają zazwyczaj niebezpieczne myśli na temat systemu społecznego i zarażają innych swoim niezadowoleniem.) Po trzecie (ponieważ rzeczywistość, chociaż utopijna, jest czymś, od czego ludzie dosyć często czują potrzebę zrobić sobie wakacje), substytutu alkoholu i innych substancji uzależniających, czegoś jednocześnie mniej szkodliwego i dającego więcej przyjemności niż gin lub heroina. I wreszcie po czwarte (choć byłby to długoterminowy projekt, którego zrealizowanie wymagałoby pokoleń totalitarnej kontroli), niezawodnego systemu eugeniki, zaprojektowanego, aby zestandaryzować produkt ludzki i w ten sposób ułatwić menadżerom zadanie. W Nowym wspaniałym świecie standaryzacja produktu ludzkiego została doprowadzona do fantastystycznych, choć prawdopodobnie możliwych, granic. Technicznie i ideologicznie wciąż mamy jeszcze przed sobą daleką drogę do butelkowanych dzieci i półkretynów z grup Bokanovskiego. Ale do Roku 600 Pana Naszego Forda, kto wie, co się może zdarzyć? Tymczasem inne charakterystyczne cechy tego szczęśliwszego i stabilniejszego świata – odpowiedniki somy, hipnopedii i opracowanego naukowo systemu kast – staną się faktem nie później niż za trzy lub cztery pokolenia. Przedstawiona w Nowym wspaniałym świecie rozwiązłość seksualna także nie wydaje się zbyt odległa. Już teraz w niektórych amerykańskich miastach liczba rozwodów równa się liczbie zawieranych małżeństw. Niewątpliwie w przeciągu kilku lat zaświadczenia o małżeństwie będą sprzedawane jak zaświadczenia o opłaceniu podatku za psa – ważne przez 12 miesięcy, bez prawa zabraniającego zmieniania psów albo trzymania więcej niż jednego zwierzęcia naraz. W miarę jak kurczy się wolność polityczna i gospodarcza, swoboda seksualna – niejako w ramach rekompensaty – rozszerza się. A dyktator (chyba że potrzebuje mięsa armatniego i rodzin, za pomocą których skolonizuje niezamieszkałe lub podbite terytoria) zrobi dobrze, jeśli będzie do tej swobody zachęcał. W połączeniu ze swobodą pogrążania się w marzeniach pod wpływem narkotyków, filmów i radia, pomoże ona jego poddanym pogodzić się z niewolą, która jest ich przeznaczeniem.

Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się, że jest nam do Utopii o wiele bliżej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić zaledwie piętnaście lat temu. Wtedy przewidywałem jej powstanie na sześćset lat w przyszłość. Obecnie wydaje się całkiem możliwe, że ta przerażająca wizja może się spełnić w ciągu jednego stulecia. Rzecz jasna, pod warunkiem, że tymczasem nie wysadzimy się w powietrze. Jeżeli nie postawimy na decentralizację i nie użyjemy nauk stosowanych nie jako celu, do którego środkiem mają być uczynieni ludzie, ale środka do stworzenia rasy wolnych ludzi, mamy do wyboru tylko dwie możliwości: albo pewną liczbę nacjonalistycznych, zmilitaryzowanych państw totalitarnych, opartych na groźbie użycia bomby atomowej i w konsekwencji zniszczenia cywilizacji (lub, jeśli działania wojenne będą ograniczone, utrwalaniem militaryzmu); albo jedno ponadnarodowe państwo totalitarne, powołane do życia wskutek społecznego chaosu będącego rezultatem błyskawicznego rozwoju technologicznego w ogólności, a rewolucji atomowej w szczególności, i ewoluującego, wskutek potrzeby skuteczności i stabilności, w kierunku utopijnej tyranii państwa opiekuńczego. Wybór należy do ciebie.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Aldous Huxley, Brave New World, London 1994, Foreword from the 1946 edition

Oryginalna wersja tekstu jest dostępna także tutaj:
http://www.wealthandwant.com/auth/Huxley.html


2007/03/09

Quote: What liberties we will cling to

„Somehow the notion of unalienable liberty got lost. It's really become a question of what liberties will the state assign to individuals - or, rather, what liberties we will have the strength to cling to.”

Paul Denton, the protagonist of Deus Ex

A collection of quotes from the game is available at:
http://en.wikiquote.org/wiki/Deus_Ex

2007/03/05

Libertarianizm w Kaczogrodzie

Komiks pod tytułem Zarobek na BOKu, opublikowany w miesięczniku „Komiks Gigant” (3/1993, s. 209-254) w przystępny sposób wyjaśnia pewne mechanizmy gospodarcze i polityczne. Pokazuje też – na przykładzie miasta, w którym każdy skrawek ziemi ma prywatnego właściciela – niektóre aspekty funkcjonowania społeczeństwa wolnościowego.

Zaczyna się zwyczajnie: „Kaczogród, dzień jak co dzień...” Zakorkowane ulice, walające się wszędzie śmieci, niedokończone roboty drogowe. Strajk części urzędników miejskich uniemożliwia budowę autostrady.

Kaczor Donald też ma kłopoty. „W spożywczym nie chcą mi sprzedawać na kredyt” – skarży się siostrzeńcom. – „A gdy wykłócałem się z ekspedientką, gliniarz wlepił mi mandat – tylko dlatego, że zaparkowałem na torach tramwajowych! Wielkie rzeczy, wszyscy tak robią!”. Donald odmówił zapłacenia mandatu – „Mamy strajk stemplarzy i zanim policja połapie się w tym bałaganie, minie kilka miesięcy! Pieniądze zostaną w mojej kieszeni!”.

(1. Służby państwowe działają nieskutecznie i nie są w stanie wyegzekwować stanowionego przez siebie prawa.

2. Przepisy stanowione przez państwo są powszechnie lekceważone.)

„Jakie pieniądze?” – pyta rezolutnie jeden z siostrzeńców. Faktycznie, wujek Donald jest, jak zwykle, bez grosza przy duszy. Co robić? Donald proponuje, aby udać się po pożyczkę do bogatego krewniaka, Sknerusa McKwacza. Siostrzeńcy mówią, że mogą „jedynie poprosić go o pracę”. Zastanawiają się tylko, czy wuj znajdzie dla nich chwilę, bo zarządza obecnie Wydziałem Finansowym Rady Miejskiej.

Burmistrzowi zależy na tym, aby McKwacz „zapełnił miejską kasę”. Donaldowi w zupełności by wystarczyło, gdyby Sknerus „napełnił jego [Donalda] kieszenie”. Drze więc na strzępy mandat i udaje się do ratusza. W drodze siostrzeńcy próbują przekonać Donalda, że powinien „zatroszczyć się o wspólną własność”, bo w przeciwnym razie grozi nam upadek cywilizacji. „Niech burmistrz się tym zajmie! Ja spełniam swój obowiązek: płacę podatki!” – brzmi riposta.

(3. Ludzie zwykle nie troszczą się o „wspólną własność”, bo nie czują się z nią związani.

4. Człowiek płacący podatki ma tendencję do zrzucania odpowiedzialności za troskę o potrzeby innych na utrzymywanych przez siebie urzędników.)

Parkując pod budynkiem ratusza Donald stwierdza: „Przecież nikt nie przestrzega przepisów, dlaczego mam być jedynym, który postępuje inaczej?”.

(5. Donald nie jest precyzyjny. Są ludzie, którzy przestrzegają, albo przynajmniej starają się skrupulatnie przestrzegać państwowego prawa. Jest to powszechnie kojarzone z „frajerstwem”. Większość łamie – świadomie lub nieświadomie – stanowione przez władze przepisy.)

Tymczasem w ratuszu trwa awantura. Z gabinetu burmistrza wypada wściekły Sknerus i krzyczy: „Chcieliście podnieść podatki! To zdrada racji kwaczanu! Tym bardziej, że tylko ja na tym stracę!”. „Co innego nam pozostało? Kaczogród potrzebuje pieniędzy, by kontynuować wiele inwestycji, a grosza brakuje nawet na najpilniejsze potrzeby!” – tłumaczy burmistrz.

(6. Sknerus myli się, twierdząc, że tylko on straci na podniesieniu podatków. Koszty danin państwowych zawsze ponoszą wszyscy. McKwacz może obawiać się, że podwyżka podatków doprowadzi do podniesienia cen produkowanych przez niego towarów. Konsumenci albo zapłacą więcej, albo zrezygnują z kupowania jego produktów. To może spowodować jego bankructwo.

7. Pierwszy odruch urzędników państwowych, którym brakuje pieniędzy, to propozycja podniesienia podatków.)

„[J]eżeli podniesiecie podatki, wyprowadzę się stąd!” – grozi Sknerus. „Więc skąd mamy wytrzasnąć pieniądze?” – pyta burmistrz. „Weźcie pożyczkę!” – dobiega głos zza kadru. „Co?” „Weźcie pożyczkę, zwrócicie po jakimś czasie! To proste! Robię tak od lat!”. To Donald, który przedstawia się jako „ekspert w sprawach finansowych”, posiadacz „tytułu profesora długologii”. „To niezły pomysł” – konstatuje burmistrz – „Ale kogo poprosić o pożyczkę?”. Jak to kogo? „Kaczogrodzian!”. Jest jeden problem: „z czego zapłacimy odsetki? Miasto nie ma złamanego grosza!”. I tu rozwiązanie wydaje się dziecinnie proste: „Z przyszłych podatków!”.

„Mieszkańcy chętnie zapłacą podatki, jeśli zobaczą, że ich miasto rozkwita... A pan raz na zawsze pozbędzie się kłopotów!” – argumentuje samozwańczy „ekspert”.

[8. Donald proponuje klasyczny system państwowych obligacji. Ich wartość ma się opierać wyłącznie na słowach przedstawicieli Rady Miejskiej – w rzeczywistości są to bowiem papiery bez pokrycia. Sfinansowane z pożyczek inwestycje mają zachęcić kaczogrodzian do płacenia podatków. Gdy nadejdzie termin wykupu obligacji, państwo zwróci wierzycielom pieniądze – zabierając je wcześniej tym samym wierzycielom w formie podatków. Mamy zatem do czynienia z piramidą finansową, skonstruowaną na wzór systemów przymusowych ubezpieczeń. Ich zwolennicy otwarcie mówią, że realizacja zaciągniętych przez państwo zobowiązań musi odbywać się na koszt przyszłych pokoleń. Niektórzy dodają, że system państwowych ubezpieczeń został celowo skonstruowany tak, żeby nie dało się z niego wyjść lub żeby maksymalnie to utrudnić. Donald myśli, że system zadziała jak samonakręcająca się maszynka, która będzie trwała wiecznie („pan raz na zawsze pozbędzie się kłopotów”).]

Sknerus krytykuje to rozwiązanie: „Trzeba inwestować w fabryki, a nie w chodniki! To obłęd... Wznosić miasto na fundamencie długów...”. Burmistrz jest innego zdania: „Kaczogrodzianie z dumą pożyczą pieniędzy, by przyczynić się do budowania wspólnego dobra!”. „A w zamian dostaną... bezwartościowe weksle?” – pyta McKwacz.

Faktycznie. „Ludzie nie lubią weksli!” – martwi się burmistrz. – „Na dodatek musiałbym podpisać miliony tych papierków!”. Donald ma jednak w zanadrzu kolejny pomysł: „Jako pokwitowanie kredytodawcy otrzymają miłe dla oka bony! Bony Oszczędnościowo-Kredytowe, w skrócie BOK! Co pan na to?”. „Ekstra! Zgadzam się!”.

[9. Sknerus krytykuje propozycję Donalda, podając dwa argumenty. Sprzeciw wobec „wznoszenia miasta na fundamecie długów” i emisji „bezwartościowych weksli” jest jak najbardziej w duchu wolnościowym. Uwaga dotycząca sposobu inwestycji („Trzeba inwestować w fabryki, a nie w chodniki!”) to subiektywna opinia McKwacza, która może – ale nie musi – być prawdziwa. Prywatny właściciel mógłby uznać, że bardziej opłaci mu się zainwestować w chodniki niż w fabryki.

10. Donald wcale nie polemizuje ze stwierdzeniem, że BOKi są bezwartościowe. Proponuje tylko ukrycie tego faktu przez nadanie wekslom atrakcyjnej nazwy.]

Rusza machina propagandowa. „To bardzo proste” – tłumaczy telewidzom Donald – „dziś pożyczycie miastu 10 dolarów, a za trzy miesiące oddamy wam 11 dolarów! A jeśli poczekacie rok, dostaniecie 14 dolarów!”. Zebrane pieniądze Rada Miejska przeznaczy na „upiększenie naszego miasta! Kaczogród stanie się perłą naszej planety, a kaczogrodzianie będą szczęśliwsi!”. „I biedniejsi!” – dodaje z przekąsem śledzący transmisję Sknerus. Obawia się, że pożyczone pieniądze zostaną roztrwonione, a prawdziwe kłopoty pojawią się, gdy trzeba będzie zwrócić długi. Siostrzeńcy przekonują: „Dzięki BOKom miasto będzie piękniejsze, mieszkańcy zaczną je kochać, szanować, zmniejszą się koszty utrzymania czystości i porządku, a wkrótce BOKi staną się zbędne!”.

(11. Siostrzeńcy sądzą, że wprowadzenie obligacji opłaci się nie tylko pod względem ekonomicznym, ale uczyni kaczogrodzian bardziej odpowiedzialnymi. Przewidują nawet, że już niedługo BOKi staną się niepotrzebne – mieszkańcy będą tak bardzo szanować miasto, że zmniejszą się wydatki na utrzymanie porządku. Siostrzeńcy nie wyjaśniają, skąd Rada Miasta weźmie pieniądze na spłacenie pożyczki.)

„BOKi to pewna przyszłość dla ciebie i twojej rodziny!” – mówi telewizorem jeden z siostrzeńców. „Czyżby?” – dopytuje się Sknerus, a po chwili dodaje z chytrym uśmieszkiem: „A może jednak...? Tak, kupię BOKi! Powinno się udać!”.

Większość kaczogrodzian, zachęcona atrakcyjnym oprocentowaniem, kupuje obligacje. W krótkim czasie całe miasto opanowuje mania. Zewsząd słychać okrzyki zachwytu: „Ach, te BOKi!”. Zainstalowany nad wejściem do ratusza głośnik oznajmia zgromadzonym tłumom: „Zapraszamy wszystkich mieszkańców Kaczogrodu! BOKi przyniosą szczęście wam i waszemu miastu!”.

Mieszkańcy inwestują w obligacje oszczędności swojego życia, a Rada Miasta natychmiast je wydaje. Wymieniane są ławki, pojawiają się nowe kosze na śmieci. „Rada mądrze wydaje nasze pieniądze!” – cieszą się kaczogrodzianie. Zadowolony jest też wandal: „Nowe książki telefoniczne! Czas najwyższy! Stare spaliłem już rok temu!”. Budka telefoniczna idzie z dymem.

„Drobnostka! Miasto jest teraz bogate! Możemy od ręki ustawić nową budkę!”. No i ustawia.

„Sukces na całej linii!” – cieszy się brodzący po kostki w banknotach burmistrz. – „W kasie miejskiej nigdy nie mieliśmy tyle forsy! Tylko dzisiaj pożyczyliśmy od ludzi kolejne 10 milionów!”. Szał. Euforia. „Zaczęliśmy prace porządkowe! Od lat nie mogliśmy sobie na to pozwolić!”. „Trzeba to rozreklamować” – entuzjazmuje się Donald.

Machina propagandowa kręci się coraz szybciej. W parku miejskim nawet drzewa lśnią czystością. „Wiesz co? Kupię następne BOKi”; „Ja też!”.

(12. Entuzjazm towarzyszący pierwszym etapom „przemian” w Kaczogrodzie przypomina ten, który obserwuje się przy okazji demokratycznych wyborów. Najpierw uniesienie, toasty, pełne obietnic przemówienie lidera zwycięskiego ugrupowania, kilkanaście dni życia nadzieją, że „będzie inaczej” i „temu rządowi na pewno się uda”. Chwilę później – zderzenie z przykrymi dla zwolenników istnienia państwa realiami.)

Kolejki mieszkańców ustawiają się przy bankowych okienkach: „Wycofuję wszystkie oszczędności! BOKi przynoszą większy zysk!”. „Ależ skąd!” – prostuje pracownik banku. – „Bank daje panu wyższe oprocentowanie niż BOKi!”. „To zmienia postać rzeczy! Zostawiam pieniądze w banku!”.

Kilka okienek dalej pewien kaczogrodzianin ubiega się o pożyczkę. „BOKi robią nam konkurencję” – wyjaśnia kasjer. – „Musieliśmy zwiększyć oprocentowanie oszczędności, a co za tym idzie, wzrosły także odsetki od kredytów!”. „I ja mam za to płacić?” – oburza się klient. Po chwili nieco się rozchmurza: „Podniosę ceny! Muszę wyjść na swoje!”.

(13. Koszty funkcjonowania państwa zawsze ponoszą wszyscy. Osoby ponoszące teoretycznie większe obciążenia przerzucają całość lub część kosztów na swoich klientów.)

Ceny idą w górę. „Koszt budowy nowego mostu na peryferiach miasta będzie wyższy niż przewidywaliśmy, panie burmistrzu! Nasi kooperanci podwoili ceny!”. „Ładne rzeczy!” – niepokoi się burmistrz. Kaczogrodzianie kupują coraz mniej BOKów, bo banki proponują lepsze oprocentowanie. Burmistrz znajduje się w kropce: „Nie możemy przerwać robót! W grę wchodzi honor miasta i... moja następna kadencja!”. Co robić? „Profesor długologii” Donald zna receptę: „Zwiększyć oprocentowanie BOKów!”. „Tak! Wygramy tę batalię!” – stwierdza pewny siebie burmistrz.

(14. Gdy piramida finansowa zaczyna się chwiać, jedyną metodą ratunku jest składanie coraz bardziej nierealnych obietnic w nadziei, że znajdą się osoby gotowe utrzymywać bankrutującą strukturę jeszcze przez kilka chwil. Donald proponuje właśnie coś takiego – spłacanie długów przez zaciąganie kolejnych, jeszcze wyżej oprocentowanych. Ma nadzieję na to, że znajdzie jeszcze trochę uczestników piramidy, których wkład pozwoli kontynuować eksperyment przez pewien czas.

15. Burmistrz traktuje kwestię BOKów w kategoriach „batalii”, która należy „wygrać”. Pożyczone miastu przez mieszkańców pieniądze zdają się mieć dla niego drugorzędne znaczenie. Burmistrza czeka ciężka walka o „honor” i „następną kadencję”. Trzeba walczyć. Socjalizm zatem bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju i wygląda na to, że z czasem walka zaostrzy się.)

Oprocentowanie BOKów idzie w górę. Kaczogrodzianie sięgają do „rezerw strategicznych” i kupują kolejne serie obligacji. Wydaje się, że kryzys został zażegnany.

„Zebraliśmy następne dwanaście miliardów! Możemy zbudować tyle mostów, ile dusza zapragnie!” – cieszy się Donald. „Wasz dług wobec kaczogrodzian wzrósł już do 100 miliardów!” – przypominają siostrzeńcy. Na domiar złego w ratuszu pojawia się reprezentant stemplarzy miejskich, którzy grożą strajkiem, jeśli nie dostaną „podwyżki, którą wynegocjowali przed laty”. Co teraz? „Dajmy im tę podwyżkę” – wyrokuje Donald. – „Chyba nie chce pan drzeć kotów o parę groszy?”. Ucieszony stemplarz wybiega z gabinetu burmistrza. Donald poucza: „Oto, jak należy łagodzić nastroje społeczne!”. Zachęceni sukcesem stemplarzy, kolejni urzędnicy państwowi zgłaszają się po podwyżkę. Donald uspokaja: „Wszyscy otrzymacie dużą podwyżkę! Nikomu nie odmówimy dostępu do pieniędzy, które wypełniają miejską kasę! Wracajcie do pracy i nie martwcie się!”. Usatysfakcjonowani tą obietnicą urzędnicy opuszczają ratusz.

„Przecież dla wszystkich nie wystarczy!” – mówi burmistrz. Donald tłumaczy: „Wystarczy, wystarczy! Jeżeli urzędnicy miejscy dostaną podwyżkę, będą mieli więcej pieniędzy na... zakup BOKów!”.

(16. Darzenie zaufaniem instytucji państwowych jest nieroztropne. Rada Miejska obiecała pewnej grupie pracowników podwyżkę „przed laty”. Nie wywiązała się z danej obietnicy. Na fali entuzjazmu Donald obiecuje wszystkim podwyżki. Żadne racjonalne przesłanki nie wskazują, żeby udało mu się zrealizować tę zapowiedź. Rada Miejska może liczyć jedynie na to, że ci, którym obiecano większe pensje, kupią kolejne obligacje i w ten sposób sami sfinansują podwyżki.

17. Władze państwowe niekiedy ulegają żądaniom pracowników, którzy grożą strajkiem. W ten sposób dają im legitymację do kwestionowania podpisanych wcześniej kontraktów. Jest to typowy przejaw „logiki” socjalistycznej: państwo nie dotrzymuje złożonych obietnic, ale innym też pozwala ich nie dotrzymywać.)

Rada Miejska postanawia zbudować nowy ratusz. „Dwanaście milionów! Czy myśmy trochę nie przesadzili?”. Donald wyjaśnia: „Gdzieżby! Wczoraj mieszkańcy pożyczyli nam 20 milionów! Dzięki nowemu ratuszowi zaufanie do Rady wzrośnie! To bardzo ważne, skoro liczymy na kolejne pożyczki!”.

(18. Często słychać zdanie, że „nowoczesna dzielnica” nie może obyć się bez eleganckiego, wyłożonego marmurem ratusza, który ma podkreślać jej prestiż. Niemal nigdy nie pada pytanie o to, czy każdy ze składających się na budowę nowej siedziby podatników rzeczywiście tego sobie życzy.)

„Ale dług publiczny wynosi już 200 miliardów! Jak go zwrócimy?” – pyta burmistrz. „Zaciągniemy nowe pożyczki! Od lat tak robię!” – tłumaczy Donald. – „Sprzedamy nowe BOKi, żeby wykupić stare! W ten sposób pociągniemy tak dugo, aż rozwiążemy wszystkie problemy”.

Oprocentowanie nowych serii BOKów wzrasta do 22%. Rada Miejska kupuje nowe autobusy. „Dług wzrósł już do 250 miliardów!” – informuje burmistrza księgowy. Jest na to rada: „Wydrukować nowe BOKi!”.

Pracownicy miejscy dostają podwyżki. „Frania! Dostałem [...] 10.000 dolców!” – krzyczy radośnie jeden z nich. „Nie podniecaj się tak!” – studzi entuzjazm męża Frania. – „Aby zyskać pieniądze na spłatę długu, Rada Miejska podniosła czesne w szkołach do 20.000 dolarów rocznie!”. „Ktoś tu udaje głupiego! Zażądam następnej podwyżki!” – decyduje mąż.

(19. W Kaczogrodzie szaleje inflacja. Rada Miejska wciąż nie chce powiedzieć mieszkańcom o tym, że ich pieniądze przepadły. Władze podejmują decyzję, że będą utrzymywały prawdę w tajemnicy jak najdłużej i drukują kolejne sterty bezwartościowych obligacji.)

„Zasiłki dla bezrobotnych zwiększyły dług do 350 miliardów!” – donosi niestrudzenie księgowy.

Siostrzeńcy, którzy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, udają się po radę do Sknerusa. „Dług publiczny wynosi już 545 miliardów dolarów” – alarmują. – „Tylko ty możesz uratować Kaczogród!”. „Głowa do góry!” – uspokaja McKwacz. – „Zajmę się tym i przy okazji dam kaczogrodzianom nauczkę!”.

Niedługo potem Sknerus pojawia się w ratuszu. Przynosi ze sobą obligacje o wartości stu miliardów dolarów i żąda zwrotu pożyczki z odsetkami. „Ale Rada nie ma... chciałem powiedzieć... niech pan przedłuży swojego BOKi! Gwarantujemy...” – bełkocze przerażony burmistrz. „Mam dość świstków! Dajcie mi prawdziwe pieniądze!” – domaga się McKwacz. Burmistrz przyznaje, że Rada Miejska „nie ma takiej forsy”, w związku z czym wierzyciel „musi poczekać”. „Ani myślę!” – ripostuje Sknerus i przedstawia szefa swojej „armii adwokatów”. Prawnik wyjaśnia, że, jeśli władze państwowe nie są w stanie zwrócić w ustalonym terminie zaciągniętej pożyczki, muszą ogłosić bankructwo. „Pańskie pieniądze służą szlachetnej sprawie!” – próbuje przekonywać burmistrz. – „Odnawiamy miasto zdewastowane przez nieodpowiedzialnych mieszkańców... zbudowaliśmy nową obwodnicę...”. „Kosztowała nas dokładnie sto miliardów!” – dodaje Donald. „Więc dajcie mi obwodnicę!” – proponuje Sknerus. – „Powstała za moje pieniądze... a zatem jest moja!”. „Mowy nie ma!” – odpowiada burmistrz, ale „szef armii adwokatów” przypomina o konsekwencjach niedotrzymania umowy. Rada Miasta przekazuje więc obwodnicę Sknerusowi, który zapowiada, że „zajmie się swoją własnością” i „postara się, żeby przynosiła zysk”.

Sknerus zaczyna pobierać opłaty za przejazd. „Teraz obwodnica należy do mnie!” – informuje kierowców.

Wkrótce potem media informują, że Sknerus dostał obwodnicę, „bo Rada nie miała gotówki na wykupienie jego BOKów”. Wieść rozchodzi się szybko. Kaczogrodzianie tłumnie przybywają do ratusza, żądając zwrotu swoich pieniędzy.

(20. Wystarczy, żeby prawda dotycząca jakiejś kwestii ujrzała światło dzienne choć na chwilę, a utrzymywana przez dłuższy czas fikcja prędko upada.)

Burmistrz nie wie, co robić. „Niech mi pan pozwoli działać... Uratuję was!” – proponuje Sknerus. Burmistrz się zgadza. Po chwili Sknerus przemawia z okna ratusza do zgromadzonych: „Wasze pieniądze nie zostały roztrwonione! Dzięki nim stworzono wspólne dobro o wielkiej wartości! A zatem... miasto należy do was! Każdy z was otrzyma tytuł własności pewnej części mienia komunalnego”. I tak się dzieje.

(21. Komiks przedstawia tematykę prywatyzacji w sytuacji niemal idealnej. Na podstawie wartości wykupionych obligacji można stwierdzić, jaka część mienia komunalnego należy się każdemu wierzycielowi.

22. Prawdopodobnie nigdy nie uda się przeprowadzić prywatyzacji i reprywatyzacji w taki sposób, aby wszyscy byli w 100% usatysfakcjonowani. To nie powód żeby z niej rezygnować. Z moralnego i ekonomicznego punktu widzenia lepiej jest, jeśli wszystko ma prywatnych właścicieli.

23. Im dłużej zwleka się z prywatyzacją, tym bardziej narasta dług publiczny. Im prędzej każdy skrawek ziemi i każdy przedmiot będzie miał prywatnego właściciela, tym szybciej wyjdziemy z błędnego koła i zlikwidujemy mechanizm napędzający zadłużenie.)

Kaczogród z dnia na dzień zmienia oblicze. Mieszkańcy troszczą się o swoją własność. Wandale mają utrudnione życie, bo prywatni właściciele skutecznie bronią swego mienia.

„Ulice nigdy nie były takie czyste, a ludzie stali się niezwykle porządni i odpowiedzialni” – cieszą się siostrzeńcy. „Pojęcie własności nie jest już pojęciem abstrakcyjnym! Wandale i chuligani praktycznie zniknęli z ulic!” – mówi burmistrz.

(24. Nawet przedstawiciel państwa zauważył wartość własności i konsekwencje wynikające z powszechnego uwłaszczenia.

25. Prywatni właściciele ulic, parków, ławek i drzew mają interes w zwalczaniu bandytyzmu. Wartość terenu, gdzie nie dokonuje się przestępstw, rośnie.)

I dodaje: „Teraz mieszkańcy chętniej płacą podatki! Wkrótce zgromadzimy dość pieniędzy, by odkupić mienie komunalne...” „...i oddać kaczogrodzianom ich oszczędności!” – kończy Sknerus. – „Ja także wkrótce oddam wam obwodnicę... a zarobione pieniądze zainwestuję w nowe BOKi!”. „Chce pan kupić nowe BOKi?” – dziwi się burmistrz. „Oczywiście! To niezły interes! [...] Zresztą BOKi przynoszą nie tylko materialne zyski! [...] uzdrowiły finanse miasta, ale przede wszystkim przemieniły naszych współmieszkańców w Bardzo Odpowiedzialnych Kaczogrodzian!”.

Zakończenie komiksu wydaje się dziwne. Czy rzeczywiście trzeba dokonać nacjonalizacji i wrócić do nieudanego eksperymentu, polegającego na zarządzaniu miastem przez urzędników państwowych?

Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że po powrocie do stanu wyjścia historia się powtórzy: Rada Miasta będzie nieudolnie kierować powierzonym sobie mieniem, zaciągnie nowe długi, wypuści kolejne serie obligacji, doprowadzi do gigantycznej inflacji...

Podobny scenariusz, rozpatrywany w skali światowej, przewidywał Tomasz Gabiś, pisząc o wolnościowych koncepcjach Hansa-Hermanna Hoppego: „I żyć będziemy długo i szczęśliwie w manarchii. A potem... potem, po dwustu, trzystu latach wszystko zacznie się od początku: znowu absolutne monarchie, znowu narodowe demokracje, znowu powszechne prawo wyborcze, znowu podatki, wyzysk i ucisk. Aż pojawi się jakiś nowy profesor Hoppe i nowi manarchiści” (Tomasz Gabiś, Hans-Hermann Hoppe o monarchii, demokracji i ładzie naturalnym, „Laissez Faire”, XII 2006, s. 4).

Czy cykliczne przeplatanie się społeczeństw wolnościowych i organizacji państwowych jest nieuniknione?

Tomasz Jefferson powiedział, że „Ceną wolności jest wieczna czujność” („The price of freedom is eternal vigilance”). Nie istnieją żadne nieubłagane prawa dziejowe, które uniemożliwiałyby ludziom stałą troskę o wolność.

Czy mieszkańcy Kaczogrodu osłabią czujność, zgodzą się na odebranie im własności i powrót administracji państwowej?

Nawet jeśli rzeczywiście tak się stanie, to będziemy pamiętali, że choć przez chwilę na mapie świata istniał Kaczogród, którego mieszkańcy cieszyli się wolnością.

_______

„Komiks Gigant”, 3/1993, Zarobek na BOKu, s. 209-254.

2007/03/01

Cytat: Bóg podtrzymuje istnienie Kościoła

„Być może zna Pan tę średniowieczną anegdotę o Żydzie, który wybrał się na dwór papieski i przeszedł na katolicyzm. Gdy powrócił do swego miasta, pewien znawca dworu papieskiego zapytał go: „Czyś w ogóle zauważył, co się tam dzieje?”. „Ależ tak”, odpowiedział, „wszystko widziałem, wszystkie te skandaliczne sprawki”. „I mimo to zostałeś katolikiem, toż to całkowity nonsens!”. Na co Żyd odpowiedział: „Właśnie dlatego zostałem katolikiem. Bo skoro Kościół mimo to nadal istnieje, to rzeczywiście ktoś inny musi go podtrzymywać”. Jak głosi inna anegdota, Napoleon miał kiedyś powiedzieć, że zmiecie Kościół z powierzchni ziemi. Na co pewien kardynał odrzekł: „Nawet nam się tego nie udało dokonać”.

Sądzę, że paradoksy te ukazują coś bardzo istotnego. Rzeczywiście, w Kościele katolickim nigdy nie brakowało wręcz nieprawdopodobnych słabości ludzkich. Fakt, że Kościół mimo to zachowuje swą integralność, nawet wśród pojękiwań i postękiwań, że ciągle istnieje, że rodzi wielkich męczenników i wielkich ludzi wiary, ludzi, którzy poświęcają swoje życie jako misjonarze, jako pielęgniarki, jako wychowawczynie – fakt ten rzeczywiście wskazuje, że ktoś inny podtrzymuje jego istnienie.

Nie możemy zatem sukcesów Kościoła księgować na swym koncie jako naszej zasługi, niemniej za Soborem Watykańskim Drugim mamy prawo powiedzieć – choć w innych Kościołach i wspólnotach chrześcijańskich występuje wiele żywych treści pochodzących od Pana – że Kościół jako podmiot we właściwym sensie jest obecny i zachowywany właśnie w tym podmiocie [Kościele rzymskokatolickim]. I że można to wytłumaczyć tylko działaniem Boga, który zapewnia Kościołowi coś, czego sami ludzie nie potrafiliby mu zapewnić.”

Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Józef Ratzinger

Bóg i świat – wiara i życie w dzisiejszych czasach. Z kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, tłumaczenie Grzegorz Sowinski, Kraków 2001, s. 57 - 58