2008/04/18

Tłumaczenie: Per Bylund „Ratowanie świata przez ratowanie samego siebie”

Libertarianie wpadają zazwyczaj w zakłopotanie, kiedy spytać ich o to, jak doprowadzić do powstania wolnego społeczeństwa, które sobie wyobrażają. Sprowadzenie Państwa do formy „minimum” wydaje się niemal niemożliwe, a całkowita jego likwidacja i osiągnięcie bezpiecznego stanu anarchii – jeszcze trudniejsze. Jak to zrobić? Jaką strategię powinniśmy przyjąć? Od czego zacząć nasze zmagania o zdeprogramowanie, likwidację efektów prania mózgów i uświadomienie mas oraz danie im swobody wyboru?

Czy kiedykolwiek zadawałeś sobie raz po raz pytania o to „jak”, znajdując w odpowiedzi jedynie zwątpienie i rozczarowanie? Ja to robiłem. Ratowanie świata – jeśli w ogóle jest możliwe – wymaga działań na gigantyczną skalę. Może coś jest nie tak z najbardziej podstawową ideą libertariańską – zasadą nieagresji – skoro nie udaje się dzięki niej przyciągnąć ludzi i uwolnić ich z okowów niewiedzy? Nie, to nie to. Problem istnieje wyłącznie w twojej głowie – w tym, jaką wybierasz misję.

Upór, z jakim trzymasz się swojej wizji, uniemożliwia ci zrozumienie, że całkowicie się mylisz. Wydaje ci się, że nie potrafisz znaleźć drogi naprzód – dlatego, że zrobiłeś o jeden krok za dużo w złym kierunku. Prawda jest taka, że cierpisz na Kompleks Wybawcy. Dlaczego podejmować próbę ratowania świata, skoro nie potrafisz uratować nawet samego siebie?

Przyjrzyjmy się faktom: pewne pojęcia nie określają realnych bytów. Innymi słowy, nie ma czegoś takiego jak „świat” czy „społeczeństwo”. Istnieją tylko ludzie; poszczególne osoby decydujące się na wspólne z innymi osobami działanie albo łączenie się w pary małżeńskie, rodziny, drużyny, bractwa, związki zawodowe, sekty, kościoły i tak dalej.

Oczywiście, tak sprawa przestawia się dla libertarian. Przynajmniej znamy ten styl sformułowań, ale większość wolnościowców nie rozumie ich znaczenia. Co to znaczy, że istnieją tylko poszczególne osoby? Cóż, oznacza to, że ludzie zasadniczo się różnią. Mogą wyznawać te same wartości, wspólnie posiadać własność i mieszkać w tej samej okolicy, ale nie są jednakowi. To oznacza, że mogą wyznawać różne wartości, mieć odrębną własność i mieszkać w różnych miejscach. Zdajemy sobie z tego sprawę, ale zazwyczaj nie uprzytamniamy sobie, że ponadto oznacza to, iż nie ma jednego argumentu, który czyniłby wszystkie pozostałe bezwartościowymi. Nie da się przekonać wszystkich ludzi do znaczenia zasad libertariańskich; zawsze są osoby gotowe zrezygnować z wolności na rzecz czegoś innego.

Sprawdźmy, czy rozumiemy wynikające z tego wnioski, formułując to samo stwierdzenie, ale z innego punktu widzenia: Nie jest możliwe uczynienie świata libertariańskim. Nie da się przemocą narzucić innym wolności; to nie byłaby wolność, tylko przemoc. Nie można dawać ludziom swobody wyboru, zmuszając ich do podejmowania decyzji; byłoby to poddawanie ich niczyjej innej tylko twojej woli (przez to, że musieliby wybierać). Nie da się zlikwidować albo osłabić władzy samemu roszcząc sobie od niej prawo; polityka to nie metoda na osiągnięcie wolności od polityki.

A więc widzisz, że diabeł nie tkwi w szczegółach, ale w samym celu, do którego dążysz. Jeśli naprawdę uważasz, że istnieją tylko poszczególni ludzie, dlaczego poświęcasz tak dużo czasu i wysiłku na ratowanie „społeczeństwa”? Jeśli wierzysz w zasadę nieagresji i w to, że ludzie mają prawo do własnego zdania, dlaczego nieustannie, godzina za godziną, próbujesz przekonywać ludzi, że twój pogląd jest właściwy? To jasne, że nie zrozumiałeś słów, które tak chętnie głosisz innym.

Pewnie, miło byłoby żyć w „społeczeństwie” przywiązanym do libertariańskich ideałów. Ale coś takiego nie istnieje, a w świecie nieprzyjaznych Państw długo by nie przetrwało. A może twój cel to wybawienie świata? W takim razie mocno przeliczyłeś się z siłami, przyjacielu. Naprawdę sądzisz, że dasz radę zmierzyć się z sześcioma miliardami ludzi i setkami Państw? (Jeśli tak, na co czekasz? Do boju!)

Jeśli o mnie chodzi, nie jestem w stanie tego zrobić. I, szczerze, wybawianie świata wcale mnie nie interesuje. Żyję po pierwsze dla siebie, a w dalszej kolejności dla mojej rodziny i przyjaciół. Nie obchodzi mnie wybawianie świata, jeśli zdołam bez tego znaleźć wolność dla siebie i tych, których kocham. Dlaczego miałbym go wybawiać? Nie jestem niczyim niewolnikiem; robię to, na co mam ochotę – po prostu dlatego, że ja tak chcę. Miło byłoby żyć w wolnym świecie, ale nie sądzę, że warto zadawać sobie w tym celu taki trud. Lepiej być wolnym teraz, samemu, niż oswobodzić się razem z milionami nieznajomych za czterdzieści czy pięćdziesiąt lat.

Czy nie o to właśnie chodzi w indywidualizmie? Każdy musi podjąć własne decyzje, dla siebie samego i dla tych, którzy chcą za nim podążać. Jeśli nie chcą tej samej co ja wolności, dlaczego, u diabła, miałbym zużywać czas i pieniądze na próbę spowodowania, aby podzielali moje ideały i szli razem ze mną? Nie jestem bezinteresownym Samarytaninem ani niewolnikiem ludzi; należę do samego siebie.

Jako libertarianie musimy uwolnić się od kolektywistycznego światopoglądu związanego z Kompleksem Wybawcy. Nie ma powodu pracować dniem i nocą, żeby wyzwalać ludzi, których nie znasz, nigdy nie poznasz i którzy wcale nie doceniają tego, co próbujesz dla nich zrobić. Po co kurczowo trzymać się idei jednorodnego wolnego społeczeństwa, skoro w głębi w nią nie wierzysz?

Pomyśl: czy faktycznie potrzebujesz uciekać przed każdą ustawą i każdą regulacją, które łączą się z istnieniem Państwa? Istnieją takie przepisy, które, jako libertarianie, z zasady popieramy – takie jak zakaz mordowania, kradzieży oraz innych działań naruszających prawa [ludzi]. Są też przepisy, na które możemy się zgodzić, chociaż w bardziej wolnym społeczeństwie nie uważamy ich za niezbędne – takie jak zmuszanie wszystkich, aby stosowali się do zasad ruchu prawo- lub lewostronnego. Po co uchylać takie przepisy, skoro wcale ci nie szkodzą?

Znalezienie wolności niekoniecznie oznacza likwidację rządu, ale pozostawanie poza jego zasięgiem. Jeśli rząd cię nie zabija, ani nie więzi, nie kradnie twojej własności, ani nie przymusza do zmiany postępowania – czy rzeczywiście jesteś prześladowany? Nie bardzo. Zatem najskuteczniejsza metoda „wydostania się na wolność” to po prostu wystrzegać się tych elementów rządu, które uważasz za ciemiężycieli. Oszczędzanie i inwestowanie pieniędzy za granicą to dobry początek. Jeśli dysponujesz stałymi wpływami, które nie podlegają opodatkowaniu, odzyskałeś już dużą część swojego życia i wolności. Zarejestruj samochód i dom na swoją zagraniczną fundację w Panamie czy Kostaryce. Uruchom na czarnym rynku własną sieć [wymiany handlowej], aby uniknąć podatku obrotowego i regulacji – handluj ze znajomymi, krewnymi, sąsiadami, znajomymi znajomych itd. Uruchom działalność w internecie, rejestrując stronę pod nie swoim nazwiskiem, aby ustrzec się przed schwytaniem. Istnieje wiele prostych sposobów na uniknięcie irytujących regulacji. Wolność dzięki unikom.

W twoim interesie leży, aby zainwestować swój czas i pieniądze w to, co przyniesie jak największe korzyści tobie, a nie komuś innemu. Zwykle oznacza to też zaprzestanie karmienia bestii [państwa] – jeśli tak, z pewnością robisz to, co należy. A zapewniając sobie wolność i bezpieczną przyszłość, inspirujesz innych, aby robili to samo. Jeśli za twoim przykładem pójdzie wiele osób, może to w końcu doprowadzić do rzucenia Państwa na kolana. Ale nie czyń z jego likwidacji głównego pola działania – niech to będzie raczej hobby niż priorytet. Pamiętaj, robisz to dla samego siebie – nie dla wszystkich innych.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Per Bylund, Saving the World Through Saving Yourself, http://www.strike-the-root.com/52/bylund/bylund6.html

Saving the World Through Saving Yourself opublikowano na stronie Strike The Root 15 listopada 2005 r.



2008/04/12

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Zalety ubóstwa”

Dwóch ubogich młodych ludzi, Ralph i Bobby, decyduje się żyć w zupełnie inny sposób. Ralph kocha imprezowanie; rzuca szkołę średnią, najmuje się do niewymagającej pracy, chodzi po barach, flirtuje z kobietami i, ogólnie rzecz biorąc, świetnie się bawi. Bobby też znajduje zatrudnienie na niewymagającym wysokich kwalifikacji stanowisku, ale latami kształci się na kursach wieczorowych, żeby zdobyć stopień naukowy. Następnie uczestniczy w kursach biznesu i zarządzania. W końcu zdobywa dobrą pracę i zaczyna dużo zarabiać. Z kolei Ralph niezmiennie osiąga dochody na poziomie niższej klasy średniej.

Interesujące pytanie brzmi: który z nich jest mądrzejszym człowiekiem? Kto podjął najlepsze decyzje? Zgodnie ze standardową odpowiedzią Ralph to głupek bez wyobraźni, podczas gdy Bobby jest pracowity i rozsądny. Ale dlaczego [tak się uważa]? Dlaczego chodzenie do szkoły wieczorowej jest lepsze od chodzenia do baru? Pewnie, w późniejszym wieku Bobby zarabia więcej pieniędzy, ale za młodu Ralph lepiej się bawi. Niemądrze zaprzątać sobie umysł przyglądaniem się wszystkim korzyściom wynikającym z jednej decyzji i porównywanie ich ze wszystkimi wadami wynikającymi z innej. Możesz kupić dom albo wynająć mieszkanie. Jeśli kupujesz dom, dokonujesz inwestycji – ale jeśli wynajmujesz mieszkanie, masz do dyspozycji dodatkowe pieniądze, a one też stanowią inwestycję. Kto ma orzec, które rozwiązanie jest lepsze? To całkowicie osobista decyzja, taka jak przedkładanie koloru niebieskiego nad żółty. Nie da się obiektywnie określić wartości takiej decyzji. Powstrzymywanie się od mordowania, na przykład, jest zawsze moralne, niezależnie od okoliczności. Pójście do baru zamiast do biblioteki to nie wybór moralny, ale wyraz subiektywnych upodobań, pokrewnych estetyce. Jeśli jakiemuś człowiekowi zostały tylko trzy miesiące życia, nie uważamy go za głupca dlatego, że nie zaczyna uczęszczać na kursy wieczorowe – prawdę rzekłszy, zaczęlibyśmy wątpić w jego poczytalność, gdyby to zrobił. Jeżeli jestem raczej niezbyt lotny umysłowo, ale silny fizycznie, najlepszy dla mnie wybór to prawdopodobnie praca fizyczna, a szkoła wieczorowa byłaby stratą czasu – mojego i nauczyciela. A więc uczęszczanie na studia wieczorowe ma subiektywną wartość, zależną od niemal nieskończonej liczby innych okoliczności.

Zatem decyzje życiowe takie jak „edukacja kontra przyjemność” nie podlegają obiektywnym kryteriom wartościowania. Nie da się ich nawet poddać analizom ekonomicznym, jako że osoba idąca na uniwersytet rezygnuje z setek tysięcy dolarów w wyniku utraconych możliwości zarobkowania, podczas gdy człowiek podejmujący pracę po szkole średniej w porównaniu ze studiującym zarabia krocie – szczególnie jeśli zainwestuje różnicę [w osiągniętych dochodach].

Istnieje aliści pewien niezwykle istotny aspekt, który stawia pod poważnym znakiem zapytania wartość decyzji podjętych przez Bobby’ego. Powiedzmy, że po dwudziestu latach ciężkiej pracy Bobby osiąga zarobki w wysokości stu tysięcy rocznie, zaś przemiły imprezowicz Ralph utknął na poziomie trzydziestu pięciu tysięcy. Podstawowy problem polega na tym, że zyski osiągnięte przez Bobby’ego da się przenieść na kogoś innego, a korzyści osiągnięte przez Ralpha – nie. Kiedy Bobby się uczył, a Ralph chodził na imprezy, przyjemności doznawanej przez Ralpha nie można było przenieść na Bobby’ego. Jednak teraz, kiedy Bobby zarabia o wiele więcej od Ralpha, jego sumę stanowiącą różnicę między ich zarobkami da się przenieść na Ralpha. Ta nierówność to niezwykle ważny element problemu państwowej przemocy i korupcji.

Gdy Ralph spogląda na wynagrodzenie Bobby’ego, może poczuć się oszukany, bo w porównaniu z nim zarabia tak mało. Momentalnie zapomina o wszystkich tych chwilach, kiedy chodził się bawić, a Bobby siedział w domu i uczył się – z tego prostego względu, że wszystkie korzyści osiągnięte przez Ralpha miały miejsce w przeszłości, podczas gdy zyski Bobby’ego należą do teraźniejszości i przyszłości. Nie da się odebrać i redystrybuować uciechy Ralpha, natomiast pieniądze Bobby’ego można mu w teraźniejszości odebrać i dać Ralphowi.

To właśnie możliwość redystrybucji wywołuje zaburzenia równowagi w procesie politycznym i doprowadza Państwo do ostatecznej autodestrukcji. Współczucie, jakie żywimy wobec osób, które zarabiają mniej od nas, bierze się stąd, że często nie dostrzegamy wartości posiadania mniejszej ilości pieniędzy. Mniejsza ilość pieniędzy stanowi nierzadko wynik mniejszej ilości kształcenia, a ponieważ edukacja to nie zawsze coś przyjemnego, oznacza to tyle, że gorzej sytuowana osoba po prostu wybrała więcej zabawy za cenę niższych zarobków. Nie widzimy problemu w tym, że ludzie płacą za poczucie przyjemności dostarczane im w Disney World, prawda? Jak więc możemy mieć niższe mniemanie o kimś, kto woli zabawę od pracy? Kobieta może wybrać los ubogiej filozofki, ponieważ woli mądrość od pieniędzy – oznacza to tyle, że wybrała mądrość zamiast wyższych dochodów. W czym tu problem? Czy obiektywnie lepiej jest zarabiać pieniądze nie używając rozumu?

Cały szkopuł, oczywiście, w tym, że ci, których osiągnęli zyski w przeszłości, najczęściej koncentrują się na tym, czego nie mają teraz, a nie na korzyściach w przeszłości. Cel życia polega na obraniu takiej drogi moralnej, która przynosi nam najwięcej satysfakcji. Ralph może popatrzeć na zarobki Bobby’ego i żałować, że sam ciężej nie pracował, kiedy był młodszy, ale co z tego? Równie dobrze Bobby mógłby spojrzeć na życie Ralpha i żałować, że nie bawił się lepiej, kiedy był młodszy. Obydwa poglądy mają jednak charakter bezcelowych spekulacji, bo wiemy, że Bobby zawsze robił dokładnie to, czego chciał – tak samo jak Ralph. Skąd to wiemy? Po prostu stąd, że robili to, co robili. Wiemy z pewnością, że w przeszłości Ralph wolał imprezować niż studiować, bo właśnie to robił. Teraz może żałować, że nie podjął wtedy innych decyzji, ale tak naprawdę to chciałby mieć i swoje życie imprezowicza w przeszłości, i pieniądze Bobby’ego w teraźniejszości – a to niemożliwe, podobnie jak życzenie otyłego człowieka, chcącego zarówno swoich ciastek w przeszłości i szczupłego ciała w teraźniejszości.

Cóż, to nie jest niemożliwe; mamy raczej do czynienia ze sprzecznością logiczną. Człowiek otyły może przyjrzeć się temu, co ktoś inny zyskuje, będąc na diecie, i powiedzieć, że chce mieć szczuplejszą figurę, jak również całe niezdrowe jedzenie, którym obecnie się odżywia. Bobby znajduje się w mniej korzystnej sytuacji, bo Ralph może ukraść posiadane przez niego obecnie pieniądze, ale Bobby nie może sięgnąć do przeszłości i ukraść przyjemności Ralpha. Pieniądze Bobby’ego są częścią życia Bobby’ego – tak samo jak imprezowe wspomnienia Ralpha są częścią życia Ralpha – ale tylko jedną z tych rzeczy można przenieść na kogoś innego. To właśnie takie powszechnie występujące nierówności czynią Państwo tak niebezpiecznym, a jego zepsucie, przemoc i rozrost czymś tak nieuchronnym. Państwo może spełnić życzenie Ralpha. Ralph może mieć wszystkie korzyści ze swojego życia balangowicza w przeszłości, jak również pewną część (przewyższających jego własne) dochodów Bobby’ego w teraźniejszości. W ten sposób wartość odroczenia przyjemności zostaje uszczuplona, a dyscyplina i ciężka praca stają się czymś coraz bardziej bezużytecznym, czymś dla frajerów; tym samym kurczy się wolność i bogactwo oraz niszczeje moralność. (Ponadto premiowanie pogoni za natychmiastową gratyfikacją sprzyja rozproszeniu kapitału, co skutkuje tworzeniem mniejszej liczby miejsc pracy, a w dłuższej perspektywie poważnie, choć w subtelny sposób, zagraża Ralphowi pozbawieniem środków utrzymania.)

Pojawia się zatem pytanie: w jaki sposób Ralph odmalowuje swoją sytuację, aby jego chęć kradzieży ciężko zarobionych pieniędzy Bobby’ego zdobyła sobie sympatię innych? Cóż, pierwszy krok to w plastyczny sposób przedstawić swoje obecne straty, ani słowem nie wspominając o zyskach w przeszłości. „Jestem biedny, on jest bogaty, to nie fair – właściwie to może on jest bogaty właśnie dlatego, że ja jestem biedny!”. Tak więc dotknięty chorobą palacz wskazuje na ból, jakiego przysparzają mu jego dolegliwości, nie mówiąc wcale o latach pełnych przyjemności czerpanej z palenia. Weterani [wojenni] (za wyjątkiem poborowych) zachowują się zwykle tak samo. Mówią o okropnościach okaleczeń i wojen, nie czyniąc żadnej wzmianki o zarobionych pieniądzach, odbytych podróżach i zebranych pochwałach moralnych, które zawdzięczają swojemu oddaniu sztuce mordowania.

Prawda jest taka, że – jeśli ktoś powie szczerze zarówno o korzyściach, jak i o stratach wynikających z jego wyborów – możemy słuchać z zainteresowaniem, ale raczej nie będziemy takiej osoby żałować. Jeśli mężczyzna mówi, że zdrady zniszczyły jego małżeństwo, ale że naprawdę wolał romansowanie niż związek małżeński, jak można mu współczuć? Możemy się z nim nie zgadzać, ale nie uważamy go za nikogo w rodzaju ofiary, bo padać czyjąś ofiarą mogą jedynie dzieci i osoby poddane przemocy. Dokonujący wyborów dorośli nie mogą uczciwie twierdzić, że są poszkodowani, ponieważ wszystkie decyzje mają dobre i złe strony – ze względu na prosty fakt, że czas i zasoby są ograniczone.

Drugi argument, jaki ci ludzie mają zwyczaj przywoływać dotyczy tego, że – w ich przypadku – brakowało wolnej woli. Twierdzą, że z rozmaitych przyczyn nie byli w stanie działać w swoim najlepszym interesie. Nie chodzili na studia wieczorowe, bo należeli do „pokrzywdzonych przez los”, albo nie znali nikogo innego, kto by tak zrobił, albo mieli skąpych rodziców, albo z jakiegoś innego powodu.

Ale jeśli ludzie rzeczywiście nie posiadaliby umiejętności działania w swoim najlepszym interesie, trudno zrozumieć, dlaczego mieliby mówić politykom: jeśli ukradniecie pewną część pieniędzy Bobby’ego i dacie je nam, z pewnością na was zagłosujemy.

To uderzająca sprzeczność. Jeśli Ralph wysuwa powyższe żądanie, wyraźnie uznaje, że jego sytuacja polepszyłaby się, gdyby miał pewną część pieniędzy Bobby’ego. Jeśli Ralph jest gotów głosować na polityka, który ukradnie dla niego część pieniędzy Bobby’ego, z pewnością ma ochotę i umiejętność działania w sposób, który maksymalizuje jego korzyści materialne. A zatem jest absolutnie chętny głosować na pewnego polityka – podjąć działanie, które daje mu finansowy zysk – i zrezygnować z innych przyjemności, aby dokonać tego czynu. Trudno więc pojąć logikę, którą kieruje się Ralph. Jak może on nie być w stanie dokonywać wyborów, które w dłuższym wymiarze czasu przyniosą mu korzyści (nauka zamiast imprezowania), a jednocześnie być w stanie to robić (głosować za przekazaniem sobie dochodów Bobby’ego)? Prawda w tej kwestii wygląda tak, że „próg wartości” Ralpha jest po prostu bardzo niski. Dla zdobycia tysiąca dolarów Ralph pójdzie zagłosować, ale nie będzie przez miesiąc pracował w weekendy. Dla zdobycia miliona dolarów kupi los na loterię, ale nie będzie przez pięć lat pracował po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, budując firmę. Toteż różnica między Bobbym a Ralphem to różnica stopnia, nie rodzaju. Obaj podejmują działania skierowane na maksymalizację swoich zysków. Któż więc może nie zgadzać się z decyzją tak osobistą jak ta, ile pracy warto włożyć w osiągnięcie pewnej korzyści?

To bardzo istotne, aby uświadomić sobie istnienie w społeczeństwie szerokiego wachlarza subiektywnie ocenianych „wartości” – tak naprawdę jest tyle różnych zbiorów wartości, ilu jest ludzi. Czas, jaki poświęciłem na napisanie tego artykułu to czas, którego już nigdy nie będę mógł wykorzystać na realizowanie jakiegoś innego dążenia. Zatem porównywanie wybieranych przez ludzi wartości jest w dużej mierze bezsensowne. Jeśli decyduję się napisać ten artykuł zamiast coś zjeść albo posprzątać łazienkę, jaki sens ma narzekanie, że jestem głodny, a w łazience jest brudno? Lista rzeczy, na których niezrobienie mogę narzekać, ciągnie się niemal w nieskończoność. Stwierdzam tylko fakt, że – kiedy decyduję się na robienie czegoś – tym samym postanawiam nie robić w tym samym czasie niczego innego. Nie jest to raczej szczególnie odkrywcze. A zatem pomysł, by nagradzać mnie i karać za podjęte przeze mnie decyzje – zakładając, że nie używałem przemocy – jest całkowicie irracjonalny i niszczący. I to jest podstawowy powód, dla którego Państwo zawsze przeradza się w złośliwy nowotwór zdążający do bolesnej autodestrukcji. Irracjonalizm zawsze krąży w poszukiwaniu przemocy i wspiera jej używanie; przemoc z kolei powoduje wzmaganie się irracjonalizmu – aż do nadejścia końca. Najprawdopodobniej jest dla nas za późno, aby uniknąć tego końca, a więc musimy zwyczajnie zadowolić się pomocniczą rolą przy tworzeniu nowego i mądrzejszego początku.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, The Blessing of Poverty, http://freedomain.blogspot.com/2005/01/blessing-of-poverty.html

The Blessing of Poverty opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 1 stycznia 2005 r.



2008/04/07

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Anarchizm rynkowy – Czy wyście powariowali czy po prostu ześwirowali?”

Po dwudziestu latach jako libertarianin-zwolennik „małego rządu” spędziłem ostatnich 18 miesięcy opierając się usilnie – i bez powodzenia – nieubłaganej logice „anarchii rynkowej”. Z początku myślałem, że to dość osobliwa teoria, ale później zacząłem doceniać niektóre spośród jej niuansów i pomyślałem, że może byłoby ciekawie, gdybym podzielił się z wami uwagami na ich temat. Jeśli moje podejście jest właściwe, może wam pomóc. Jeśli nie – może zdołacie uratować mnie przed błędnym tokiem rozumowania!

„Anarchizm rynkowy” to szeroki termin odnoszący się do teorii, że dobrowolne relacje na wolnym rynku mogą – i powinny – zastąpić całą opartą na przemocy władzę państwa. Ma swoje źródło w wyciągnięciu z zakazu inicjowania przemocy niepodważalnego wniosku logicznego i przyjęcia, że – skoro przemoc jest zła, gdy używa jej jedna osoba, jest także zła, gdy używa jej ktokolwiek. Skoro kradzież jest czymś złym, jeśli dokonuję jej jako człowiek prywatny, jest też czymś złym, jeśli kradnie ktokolwiek – włącznie z ludźmi w „rządzie”.

Podobnie jak w przypadku teorii względności, konsekwentne stosowanie tej prostej zasady [zasady nieagresji] może prowadzić do całkiem zaskakujących wniosków. Jeśli inicjowanie przemocy to coś złego, rządy jako całość są instytucjami niemoralnymi. Jako że podmiotem moralnym mogą być wyłącznie poszczególni ludzie (rządy nie „dokonują czynów”), nikt nie może twierdzić, że ze względu na przynależność do pewnej „grupy” obowiązują go inne niż pozostałych zasady moralne. Logicznie rzecz biorąc, człowiek nie może podlegać jednej zasadzie moralnej (nie będziesz mordował), kiedy przebywa w domu, a później zupełnie innej, kiedy włoży mundur. To samo dotyczy praw własności. Jeżeli wszystkim przysługują prawa własności, nikt nie może w zgodzie z moralnością ukraść własności innego człowieka.

Oczywiście, większość ludzi czuje się nieswojo, słysząc o poglądzie, że społeczeństwo może istnieć bez rządu. Dla zrozumienia tej idei warto poznać odpowiedzi „anarchisty rynkowego” na typowe zarzuty.

Anarchistów rynkowych pyta się na przykład często, jak społeczeństwo bezpaństwowe mogłoby poradzić sobie z brutalnymi przestępcami. Mamy na to, oczywiście, szereg znakomitych odpowiedzi, ale prawdopodobnie najbardziej podstawowa brzmi: Większość złych czynów na tym świecie popełniają nie „prywatni” przestępcy, ale rządy.

Albo, ujmując to inaczej: Największe zagrożenie dla ludzkiego życia to nie „prywatny” występek, ale publiczna „cnota”.

Na przykład wiarygodne szacunki dotyczące liczby ludzi zamordowanych przez rządy bezpośrednio w samym tylko dwudziestym wieku wskazują liczbę 262 milionów.

Wyobraźcie sobie: gdyby przeciętny wzrost każdej ofiary wynosił 5 stóp, położone jedna za drugą utworzyłyby rząd zwłok okrążający ziemię dziesięć razy. Do tej liczby możemy dodać inne – takie jak zamordowanych na wojnach – 38,5 miliona – jak również 60 milionów zabitych przez malarię w bezpośrednim efekcie rządowych zakazów używania DDT, które objęły cały świat.

Działania rządu doprowadzają ludzi do śmierci na wiele innych sposobów, takich jak:

– skrajne ubóstwo będące skutkiem centralnego planowania;
– zwiększona śmiertelność niemowląt;
– skrócona średnia długość życia;
– choroby wynikające ze słabej jakości warunków sanitarnych oferowanych przez państwo;
– niedożywienie;
– brak dostępu do leków / usług medycznych;
...i niezliczone inne.

Moglibyśmy też wspomnieć o innych przestępstwach, jak niekończące się porwania i przetrzymywanie ludzi w więzieniach, z którymi mamy do czynienia w państwach policyjnych oraz „wojnę z narkotykami”. Liczba osób więzionych w Stanach Zjednoczonych wzrosła z 488.000 w roku 1985 do 1.300.000 w 2001 i 2.200.000 obecnie – połowa osadzonych to nie stosujący przemocy „przestępcy”! Jeden na pięciu więźniów w USA jest napastowany seksualnie. A co z nadużyciami, do jakich dochodzi w państwowych sierocińcach albo domach starców? Co z warunkami panującymi w indiańskich rezerwatach na terenie całej Ameryki Północnej? Co z psychicznym i fizycznym dręczeniem w państwowych szkołach? Co z przemocą w rodzinie, do jakiej dochodzi w reżimach nie uznających praw kobiet i dzieci? Co z nieprzerwanym dzieciobójstwem i aborcjami w Chinach? Co z niekończącą się nigdy kradzieżą – nakładaniem podatków?

Ponadto przestępstwa popełniane przez państwo różnią się od popełnianych „prywatnie” pod względem gatunkowym. Ludzie mogą podjąć liczne kroki, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo padnięcia ofiarą „prywatnych” przestępców – od zainstalowania systemów alarmowych przez wynajęcie ochrony po przeprowadzkę w lepsze sąsiedztwo. Co więcej, około dwóch trzecich osób padających ofiarą morderstwa zna wcześniej swoich zabójców – więc obracaj się we właściwym towarzystwie, a ryzyko znacznie spada. Do mniej więcej połowy morderstw dokonanych ostatnio w Chicago doszło w bezpośrednim związku z handlem narkotykami – więc trzymaj się od tego z dala i jesteś o wiele bezpieczniejszy!

Zestawmy to z przestępstwami popełnianymi przez rząd. Co możesz zrobić, żeby chronić się przed podatkami? Nic. Gdzie nie pójdziesz, zostajesz opodatkowany. Chcesz użyć broni przeciw [podatkowemu] Gestapo? Życzę szczęścia. Chcesz uciec od idiotycznych regulacji? Módl się o libertariańskie życie pozagrobowe.

Rzecz jasna, przeciwstawny argument brzmi: wskaźnik liczby brutalnych przestępstw przypomina odwróconą krzywą w kształcie dzwonu – dużo władzy państwa = dużo przemocy, ale również zero władzy państwa = dużo przemocy. Jednak w statystykach trudno byłoby znaleźć potwierdzenie tej teorii. Na przykład w roku 1900, kiedy rząd był wielokrotnie mniejszy niż obecnie, wskaźnik liczby zabójstw na 100.000 osób szacowano na 1. Statystyki FBI z roku 2003 pokazały współczynnik 5,7 na 100.000 osób.

Ogólnie rzecz biorąc, co potwierdza się w każdym kraju, im mniejszy rząd, tym mniejsza liczba brutalnych przestępstw – któż więc może w autorytatywny sposób twierdzić, że brak rządu w nieunikniony sposób skutkowałby większą przestępczością? To tak, jakby mówić: stan mojego zdrowia polepsza się, kiedy rak się cofa, zatem z pewnością się pogorszy, kiedy choroba zniknie zupełnie!

Jeżeli naprawdę przejmuje nas ludzkie cierpienie, musimy racjonalnie uszeregować zagrożenia. Najpierw mamy obowiązek zająć się problemami najbardziej zagrażającymi naszemu życiu, a dopiero potem przejść do mniej poważnych niebezpieczeństw. Co pomyślelibyśmy o lekarzu na ostrym dyżurze, który najpierw zająłby się sterczącą przy paznokciu skórką, a dopiero później arterią, z której tryska krew? Skoro ludzie stają w obliczu dużo większego zagrożenia ze strony funkcjonariuszy rządowych niż „prywatnych” przestępców, czy racjonalne jest wykorzystywanie naszego lęku przed bandytami, aby zniechęcać się do badania możliwości zaistnienia społeczeństwa bezpaństwowego? Odmowa wzięcia pod uwagę anarchizmu rynkowego ze względu na strach przed przestępcami może być jak odmowa pomocy rannemu ze względu na to, że kiedyś w przyszłości może potrąci go autobus.

– Jasne – możesz powiedzieć – rozumiem, że dyktatury mordują wielu ludzi, ale jedynie z faktu, iż „zbyt dużo” państwa to coś złego, nie wynika automatycznie, że „jakakolwiek ilość” państwa jest równie zła!

W pełni rozumiem i sympatyzuję z intelektualnym urokiem „małego państwa” i uznałbym go za nieodparty, gdyby nie historyczne tendencje i dzisiejsze realia, które pokazują, że rządy absolutnie nigdy nie pozostają małe. Nieustannie się rozszerzają – niczym rak. Najmniejszy aparat państwowy, jaki kiedykolwiek powstał –Republika Amerykańska – przetrwała niecałe sto lat zanim doszło do jej rozkładu – wewnętrznych wojen, sterowanej przez państwo bankowości, wplątywania się w sprawy innych krajów, wzrastających nieprzerwanie podatków i przytłaczającego długu państwowego. Na przykład poniższy wykres pokazuje wysokość wydatków rządu Stanów Zjednoczonych i podatków jako procent Produktu Krajowego Brutto od roku 1929.


Ponadto znaczną część dodatkowych pieniędzy wydaje się nie na ochronę wyborców, ale na programy socjalne – czyli, prościej mówiąc, korumpowanie głosujących:


Naturalnie, ekspansja przymusowej władzy w coraz większym stopniu zastępuje prywatne (dobrowolne) relacje – dokładnie tak, jak komórki rakowe zastępują zdrowe:


Całkowity deficyt w wydatkach rządu Stanów Zjednoczonych (47 bilionów dolarów w roku 2004 – wzrost o 11 bilionów w przeciągu jednego roku) niechybnie doprowadzi do totalitaryzmu lub bankructwa (albo obydwu!).

Istnieje wiele powodów, dla których władza i korupcja państwa nieuchronnie wzrastają, ale główna przyczyna jest taka, że – nawet gdybyśmy w magiczny sposób zdołali ograniczyć władzę państwa do konstytucyjnych rozmiarów – wystarczyłoby mniej niż pokolenie czy dwa, a jego autodestrukcyjny rozrost zacząłby się od nowa.

Rządu, jako agencji korzystającej z monopolu na stosowanie przemocy, nigdy nie uda się kontrolować, bo nierówność sił między jego zbrojnym ramieniem a obywatelami jest po prostu zbyt wielka. Państwa, tak jak instytucji niewolnictwa, nie da się zreformować, ani „utrzymać go w ryzach”, ponieważ samo założenie, na którym się opiera – prawo do inicjowania przemocy – jest niemoralne, irracjonalne, niepraktyczne i w dłuższej perspektywie całkowicie samobójcze.

Moim zdaniem ruch libertariański upada nie dlatego, że postulujemy zbyt dużo wolności, ale dlatego, że nie postulujemy wystarczająco dużo wolności. Naszą wizję moralną nieustannie kompromituje i osłabia przemoc, do której nawołujemy ze względu na poparcie dla koncepcji „małego państwa”. Ale przemoc jest albo dobra albo zła. Jeśli jest dobra, jak możemy przekomarzać się o stopień używanej przez państwo przemocy?

Jeśli jest zła, jak możemy zgadzać się nawet na małe państwo?

Czekam na wasze komentarze!

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Market Anarchism: Are You Guys Crazy, or Just Nuts?, http://www.lewrockwell.com/molyneux/molyneux23.html

Market Anarchism: Are You Guys Crazy, or Just Nuts? opublikowano na stronie LewRockwell.com 16 czerwca 2006 r.