2008/04/07

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Anarchizm rynkowy – Czy wyście powariowali czy po prostu ześwirowali?”

Po dwudziestu latach jako libertarianin-zwolennik „małego rządu” spędziłem ostatnich 18 miesięcy opierając się usilnie – i bez powodzenia – nieubłaganej logice „anarchii rynkowej”. Z początku myślałem, że to dość osobliwa teoria, ale później zacząłem doceniać niektóre spośród jej niuansów i pomyślałem, że może byłoby ciekawie, gdybym podzielił się z wami uwagami na ich temat. Jeśli moje podejście jest właściwe, może wam pomóc. Jeśli nie – może zdołacie uratować mnie przed błędnym tokiem rozumowania!

„Anarchizm rynkowy” to szeroki termin odnoszący się do teorii, że dobrowolne relacje na wolnym rynku mogą – i powinny – zastąpić całą opartą na przemocy władzę państwa. Ma swoje źródło w wyciągnięciu z zakazu inicjowania przemocy niepodważalnego wniosku logicznego i przyjęcia, że – skoro przemoc jest zła, gdy używa jej jedna osoba, jest także zła, gdy używa jej ktokolwiek. Skoro kradzież jest czymś złym, jeśli dokonuję jej jako człowiek prywatny, jest też czymś złym, jeśli kradnie ktokolwiek – włącznie z ludźmi w „rządzie”.

Podobnie jak w przypadku teorii względności, konsekwentne stosowanie tej prostej zasady [zasady nieagresji] może prowadzić do całkiem zaskakujących wniosków. Jeśli inicjowanie przemocy to coś złego, rządy jako całość są instytucjami niemoralnymi. Jako że podmiotem moralnym mogą być wyłącznie poszczególni ludzie (rządy nie „dokonują czynów”), nikt nie może twierdzić, że ze względu na przynależność do pewnej „grupy” obowiązują go inne niż pozostałych zasady moralne. Logicznie rzecz biorąc, człowiek nie może podlegać jednej zasadzie moralnej (nie będziesz mordował), kiedy przebywa w domu, a później zupełnie innej, kiedy włoży mundur. To samo dotyczy praw własności. Jeżeli wszystkim przysługują prawa własności, nikt nie może w zgodzie z moralnością ukraść własności innego człowieka.

Oczywiście, większość ludzi czuje się nieswojo, słysząc o poglądzie, że społeczeństwo może istnieć bez rządu. Dla zrozumienia tej idei warto poznać odpowiedzi „anarchisty rynkowego” na typowe zarzuty.

Anarchistów rynkowych pyta się na przykład często, jak społeczeństwo bezpaństwowe mogłoby poradzić sobie z brutalnymi przestępcami. Mamy na to, oczywiście, szereg znakomitych odpowiedzi, ale prawdopodobnie najbardziej podstawowa brzmi: Większość złych czynów na tym świecie popełniają nie „prywatni” przestępcy, ale rządy.

Albo, ujmując to inaczej: Największe zagrożenie dla ludzkiego życia to nie „prywatny” występek, ale publiczna „cnota”.

Na przykład wiarygodne szacunki dotyczące liczby ludzi zamordowanych przez rządy bezpośrednio w samym tylko dwudziestym wieku wskazują liczbę 262 milionów.

Wyobraźcie sobie: gdyby przeciętny wzrost każdej ofiary wynosił 5 stóp, położone jedna za drugą utworzyłyby rząd zwłok okrążający ziemię dziesięć razy. Do tej liczby możemy dodać inne – takie jak zamordowanych na wojnach – 38,5 miliona – jak również 60 milionów zabitych przez malarię w bezpośrednim efekcie rządowych zakazów używania DDT, które objęły cały świat.

Działania rządu doprowadzają ludzi do śmierci na wiele innych sposobów, takich jak:

– skrajne ubóstwo będące skutkiem centralnego planowania;
– zwiększona śmiertelność niemowląt;
– skrócona średnia długość życia;
– choroby wynikające ze słabej jakości warunków sanitarnych oferowanych przez państwo;
– niedożywienie;
– brak dostępu do leków / usług medycznych;
...i niezliczone inne.

Moglibyśmy też wspomnieć o innych przestępstwach, jak niekończące się porwania i przetrzymywanie ludzi w więzieniach, z którymi mamy do czynienia w państwach policyjnych oraz „wojnę z narkotykami”. Liczba osób więzionych w Stanach Zjednoczonych wzrosła z 488.000 w roku 1985 do 1.300.000 w 2001 i 2.200.000 obecnie – połowa osadzonych to nie stosujący przemocy „przestępcy”! Jeden na pięciu więźniów w USA jest napastowany seksualnie. A co z nadużyciami, do jakich dochodzi w państwowych sierocińcach albo domach starców? Co z warunkami panującymi w indiańskich rezerwatach na terenie całej Ameryki Północnej? Co z psychicznym i fizycznym dręczeniem w państwowych szkołach? Co z przemocą w rodzinie, do jakiej dochodzi w reżimach nie uznających praw kobiet i dzieci? Co z nieprzerwanym dzieciobójstwem i aborcjami w Chinach? Co z niekończącą się nigdy kradzieżą – nakładaniem podatków?

Ponadto przestępstwa popełniane przez państwo różnią się od popełnianych „prywatnie” pod względem gatunkowym. Ludzie mogą podjąć liczne kroki, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo padnięcia ofiarą „prywatnych” przestępców – od zainstalowania systemów alarmowych przez wynajęcie ochrony po przeprowadzkę w lepsze sąsiedztwo. Co więcej, około dwóch trzecich osób padających ofiarą morderstwa zna wcześniej swoich zabójców – więc obracaj się we właściwym towarzystwie, a ryzyko znacznie spada. Do mniej więcej połowy morderstw dokonanych ostatnio w Chicago doszło w bezpośrednim związku z handlem narkotykami – więc trzymaj się od tego z dala i jesteś o wiele bezpieczniejszy!

Zestawmy to z przestępstwami popełnianymi przez rząd. Co możesz zrobić, żeby chronić się przed podatkami? Nic. Gdzie nie pójdziesz, zostajesz opodatkowany. Chcesz użyć broni przeciw [podatkowemu] Gestapo? Życzę szczęścia. Chcesz uciec od idiotycznych regulacji? Módl się o libertariańskie życie pozagrobowe.

Rzecz jasna, przeciwstawny argument brzmi: wskaźnik liczby brutalnych przestępstw przypomina odwróconą krzywą w kształcie dzwonu – dużo władzy państwa = dużo przemocy, ale również zero władzy państwa = dużo przemocy. Jednak w statystykach trudno byłoby znaleźć potwierdzenie tej teorii. Na przykład w roku 1900, kiedy rząd był wielokrotnie mniejszy niż obecnie, wskaźnik liczby zabójstw na 100.000 osób szacowano na 1. Statystyki FBI z roku 2003 pokazały współczynnik 5,7 na 100.000 osób.

Ogólnie rzecz biorąc, co potwierdza się w każdym kraju, im mniejszy rząd, tym mniejsza liczba brutalnych przestępstw – któż więc może w autorytatywny sposób twierdzić, że brak rządu w nieunikniony sposób skutkowałby większą przestępczością? To tak, jakby mówić: stan mojego zdrowia polepsza się, kiedy rak się cofa, zatem z pewnością się pogorszy, kiedy choroba zniknie zupełnie!

Jeżeli naprawdę przejmuje nas ludzkie cierpienie, musimy racjonalnie uszeregować zagrożenia. Najpierw mamy obowiązek zająć się problemami najbardziej zagrażającymi naszemu życiu, a dopiero potem przejść do mniej poważnych niebezpieczeństw. Co pomyślelibyśmy o lekarzu na ostrym dyżurze, który najpierw zająłby się sterczącą przy paznokciu skórką, a dopiero później arterią, z której tryska krew? Skoro ludzie stają w obliczu dużo większego zagrożenia ze strony funkcjonariuszy rządowych niż „prywatnych” przestępców, czy racjonalne jest wykorzystywanie naszego lęku przed bandytami, aby zniechęcać się do badania możliwości zaistnienia społeczeństwa bezpaństwowego? Odmowa wzięcia pod uwagę anarchizmu rynkowego ze względu na strach przed przestępcami może być jak odmowa pomocy rannemu ze względu na to, że kiedyś w przyszłości może potrąci go autobus.

– Jasne – możesz powiedzieć – rozumiem, że dyktatury mordują wielu ludzi, ale jedynie z faktu, iż „zbyt dużo” państwa to coś złego, nie wynika automatycznie, że „jakakolwiek ilość” państwa jest równie zła!

W pełni rozumiem i sympatyzuję z intelektualnym urokiem „małego państwa” i uznałbym go za nieodparty, gdyby nie historyczne tendencje i dzisiejsze realia, które pokazują, że rządy absolutnie nigdy nie pozostają małe. Nieustannie się rozszerzają – niczym rak. Najmniejszy aparat państwowy, jaki kiedykolwiek powstał –Republika Amerykańska – przetrwała niecałe sto lat zanim doszło do jej rozkładu – wewnętrznych wojen, sterowanej przez państwo bankowości, wplątywania się w sprawy innych krajów, wzrastających nieprzerwanie podatków i przytłaczającego długu państwowego. Na przykład poniższy wykres pokazuje wysokość wydatków rządu Stanów Zjednoczonych i podatków jako procent Produktu Krajowego Brutto od roku 1929.


Ponadto znaczną część dodatkowych pieniędzy wydaje się nie na ochronę wyborców, ale na programy socjalne – czyli, prościej mówiąc, korumpowanie głosujących:


Naturalnie, ekspansja przymusowej władzy w coraz większym stopniu zastępuje prywatne (dobrowolne) relacje – dokładnie tak, jak komórki rakowe zastępują zdrowe:


Całkowity deficyt w wydatkach rządu Stanów Zjednoczonych (47 bilionów dolarów w roku 2004 – wzrost o 11 bilionów w przeciągu jednego roku) niechybnie doprowadzi do totalitaryzmu lub bankructwa (albo obydwu!).

Istnieje wiele powodów, dla których władza i korupcja państwa nieuchronnie wzrastają, ale główna przyczyna jest taka, że – nawet gdybyśmy w magiczny sposób zdołali ograniczyć władzę państwa do konstytucyjnych rozmiarów – wystarczyłoby mniej niż pokolenie czy dwa, a jego autodestrukcyjny rozrost zacząłby się od nowa.

Rządu, jako agencji korzystającej z monopolu na stosowanie przemocy, nigdy nie uda się kontrolować, bo nierówność sił między jego zbrojnym ramieniem a obywatelami jest po prostu zbyt wielka. Państwa, tak jak instytucji niewolnictwa, nie da się zreformować, ani „utrzymać go w ryzach”, ponieważ samo założenie, na którym się opiera – prawo do inicjowania przemocy – jest niemoralne, irracjonalne, niepraktyczne i w dłuższej perspektywie całkowicie samobójcze.

Moim zdaniem ruch libertariański upada nie dlatego, że postulujemy zbyt dużo wolności, ale dlatego, że nie postulujemy wystarczająco dużo wolności. Naszą wizję moralną nieustannie kompromituje i osłabia przemoc, do której nawołujemy ze względu na poparcie dla koncepcji „małego państwa”. Ale przemoc jest albo dobra albo zła. Jeśli jest dobra, jak możemy przekomarzać się o stopień używanej przez państwo przemocy?

Jeśli jest zła, jak możemy zgadzać się nawet na małe państwo?

Czekam na wasze komentarze!

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Market Anarchism: Are You Guys Crazy, or Just Nuts?, http://www.lewrockwell.com/molyneux/molyneux23.html

Market Anarchism: Are You Guys Crazy, or Just Nuts? opublikowano na stronie LewRockwell.com 16 czerwca 2006 r.




No comments: