Na końcu artykułu Zapomnijmy o argumencie z efektywności (Forget the Argument from Efficiency) obiecałem napisać o argumencie z moralności – dzięki któremu, moim zdaniem – wygramy. Oto obiecany tekst.
Argument z moralności to w arsenale przyjaciela wolności najsilniejsze narzędzie – ale jednocześnie także pociągające za sobą największe koszty w życiu osobistym; wyznacza w relacjach z ludźmi takie granice, których nie da się usunąć. Argument z moralności może cię kosztować utratę przyjaciół, rodziny, ludzi ze społeczności lokalnej – więc używaj go z odwagą i uświadom sobie, że, kiedy zdecydujesz się go stosować, twoje życie już nigdy nie będzie takie samo.
Mówiąc wprost, argument z moralności to najskuteczniejszy sposób doprowadzenia do zmian w społeczeństwie, bo wszystkie najważniejsze decyzje społeczne podejmowane są w oparciu o etykę. Jeżeli ludzie wierzą, że dany program (to znaczy: wojna, zasiłki, ubezpieczenie społeczne i tak dalej) jest moralny, mogą narzekać, ale zakaszą rękawy, wezmą się do roboty i będą go popierać niezależnie od osobistych kosztów. Mężczyźni pójdą na wojnę, kobiety oddadzą swoje dzieci opiekunkom, ludzie zrezygnują z ogromnej części swoich dochodów i wolności bez słowa protestu – wszystko w imię tego, co jest dobre.
Zdefiniowanie „dobra” na nowo jest bardzo, bardzo trudne. Przez całe swoje życie ludzie podejmują tysiące decyzji w oparciu o pewne zasady moralne – i jeśli okaże się, że te zasady były błędne, będą zmuszeni przyznać, że spędzili całe swoje życie, służąc kłamstwu, zepsuciu lub złu – a to więcej niż większość ludzi potrafi znieść. Aby zachować swoje złudzenia moralnego postępowania, będą walczyli z każdą dokładną analizą zasad moralnych niemal na śmierć i życie!
Moralność to bez wątpienia dość złożony temat. Poprzestańmy tu na stwierdzeniu, że moralność musi opierać się o zbiór uniwersalnych i niesprzecznych logicznie zasad. Jeżeli moralność to tylko kwestia opinii, wtedy żadne postępowanie nie może być „lepsze” od innego – tak jak zamiłowanie do koloru niebieskiego nie jest „lepsze” od zamiłowania do czerwieni.
Większość ludzi sądzi, że ich decyzje opierają się na zbiorze niesprzecznych zasad moralnych, ale te zasady – jak odkrył to już dawno temu Sokrates – upadają w mgnieniu oka, kiedy poddamy je rygorystycznej analizie logicznej. Zauważyłem, że najskuteczniejsze podejście to okazywać ciekawość i wytrwałość – ale nie bać się nazywać rzeczy po imieniu.
Są tylko trzy zasady, o których trzeba pamiętać, kiedy używamy argumentu z moralności:
1. Istnieją tylko ludzie.
Nie ma czegoś takiego jak „rząd”, „państwo” albo „społeczeństwo”. Wszystkie te określenia zbiorowości społecznych są tylko abstrakcyjnymi etykietkami, przyczepianymi jednostkom. „Rząd” nigdy niczego nie robi – działają tylko ludzie wewnątrz rządu. Zatem „rząd” – pojęcie abstrakcyjne – obiektywnie nie istnieje, nie przysługują mu prawa etyczne ani pozycja moralna. Zasady moralne dotyczą ludzi, a nie pojęć. Jeśli twój rozmówca się z tym nie zgadza, poproś go, aby pokazał ci swoją „rodzinę” bez wskazywania poszczególnych osób. Zrozumie.
2. Co jest dobre dla jednego, musi być dobre dla wszystkich.
Przekonania moralne – aby były czymś więcej niż tylko opiniami – muszą dotyczyć wszystkich. Nie da się logicznie uzasadnić twierdzenia, że Osoba A musi czynić X, ale Osobie Y nigdy nie wolno czynić X. Jeżeli jakieś działanie nazywany „dobrym”, musi być ono dobre w odniesieniu do wszystkich ludzi. Jeśli definiuję „ssaka” jako „istotę stałocieplną”, moja definicja musi odnosić się do wszystkich organizmów stałocieplnych – inaczej nie ma sensu. Pojęcie „dobra” musi zatem obejmować preferowane zachowanie wszystkich ludzi – a nie tylko „Azjatów”, „Policjantów”, albo „Amerykanów”. Jeżeli jest inaczej, stanowi jedynie wyraz estetycznej lub kulturalnej skłonności – takiej jak przedkładanie hokeja nad futbol – i traci wszelką moc, aby stanowić uniwersalną zasadę. A zatem jeśli to „dobrze”, że polityk używa przemocy, aby zabrać tobie pieniądze i dać je mnie, jest to „dobre”, kiedy robi to ktokolwiek inny.
3. Co jest złe dla jednego, musi być złe dla wszystkich.
I odwrotnie: jeżeli to, że kradnę czyjeś pieniądze, jest złe – to złe jest, jeśli ktokolwiek kradnie czyjekolwiek pieniądze. Jeżeli zastrzelenie człowieka, który tobie nie zagraża, jest czymś złym w Atlancie – jest też czymś złym w Iraku. Jeżeli płacenie komuś za zastrzelenie kogoś innego jest złe, gdy robi to zawodowy morderca – jest też złe, gdy robi to żołnierz. Jeżeli włamanie się do domu pokojowego człowieka, porwanie go i trzymanie w więzieniu jest złe, gdy robisz to ty lub ja – jest też złe, gdy robią to agenci DEA [Drug Enforcement Administration – amerykańska rządowa agencja do walki z narkotykami].
Do tego momentu argument z moralności bardzo przypomina argument z niesprzeczności. Specyfika argumentu z moralności polega na tym, że stwierdza on, iż – jeżeli jest złe, gdy ja kogoś okradam, jest to złe, gdy robi to ktokolwiek inny – również politycy. Zatem na przykład człowiek, który broni państwowych programów socjalnych, może to robić, powołując się na swoje osobiste preferencje, ale nie może twierdzić, że to moralne. W rzeczywistości musi przyznać, że – w oparciu o jakiekolwiek uniwersalne zasady – państwo opiekuńcze jest niemoralne. Skoro jest to złe, gdy ktokolwiek kradnie, odnosi się to do każdego – włączając w to polityków!
Stosując powyższe zasady, możemy sformułować kilka przykładowych argumentów z moralności:
Zakaz posiadania broni
Jeżeli posiadanie broni jest złe, jest złe w odniesieniu do każdego. Zatem broń powinna zostać zdelegalizowana. A więc policjanci i żołnierze muszą złożyć broń. Jeżeli policjanci i żołnierze potrzebują jej, aby bronić się przed niebezpiecznymi przestępcami – dlaczego nie potrzebują jej zwykli ludzie? Czy to oznacza, że posiadanie broni jest czasami dobre, a czasami złe? Jaka jest różnica? Pamiętajmy – nie ma kogoś takiego jak „policjant” albo „żołnierz” – to jedynie pojęcia. Istnieją tylko ludzie. Jeżeli posiadanie broni jest dobrym pomysłem w odniesieniu do żołnierza, ale złym w odniesieniu do szeregowego obywatela, co dzieje się z żołnierzem, który idzie na przepustkę? Czy jego natura zmienia się w taki sposób, że już nie ma prawa do posiadania broni? A kiedy policjant zdejmie mundur? Czy podlega jakiejś fundamentalnej przemianie i traci prawo do bycia uzbrojonym? Czy tylko jego mundur ma prawo nosić broń? A jeśli włoży go ktoś inny? Na te pytania nie da się, oczywiście, odpowiedzieć – a więc cała argumentacja za zakazem posiadania broni staje się logicznie bez sensu. Ludzie powołują się wtedy na argument z konsekwencji (to jest: powszechne posiadanie broni prowadzi do eskalacji przemocy), który też można z łatwością obalić. Skoro posiadanie broni prowadzi do nasilenia przemocy, oczywiste jest, że gliniarze i żołnierze staną się coraz bardziej agresywni – jeżeli tylko oni będą mieli broń. Ponieważ dyktatury i wojna są gorsze od przestępczości (bo przed przestępcami możesz się bronić, a przed rządem – nie), argument o eskalacji przemocy przemawia przeciwko zezwalaniu na posiadanie broni tylko funkcjonariuszom państwowym. Można zatem argumentować przeciw posiadaniu broni jedynie z subiektywnej pozycji „ja tego nie lubić” – i to doskonały moment, aby wyjaśnić, jak bezpaństwowy wolny rynek może spełnić zadość temu życzeniu!
Wojna
Aby prowadzić wojnę, politycy są zmuszeni utrzymywać prawo do okradania pewnych ludzi, aby zapłacić innym ludziom za dokonywanie morderstw. Innymi słowy, George Bush musi mieć możliwość okradania pewnej części Amerykanów, aby zapłacić innym Amerykanom, którzy pojadą mordować Irakijczyków. Rzecz jasna, skoro Bushowi wolno to robić, dlaczego tylko Bushowi wolno to robić? Dlaczego mi nie wolno tego robić? Dlaczego rząd zakazuje wszystkim innym poza sobą (tj. mafii) robienia tego? Dlaczego na zawodowych zabójców wolno najmować tylko ludzi w określonym stroju? A w dodatku – jeżeli rządowi wolno okradać obywateli, aby płacić żołnierzom za zabijanie Irakijczyków, bo są oni zagrożeniem – co z kradzieżą, z której się to finansuje? Czy sam rząd nie jest dla mnie największym zagrożeniem, skoro, strasząc użyciem broni, obrabowuje mnie, aby zapłacić za wojnę, która prowokuje terroryzm? Jeśli to moralne okraść mnie, aby zapłacić ludziom za zabicie tych, którzy mi zagrażają – czy nie jestem moralnie zmuszony zatrudnić najemników, aby zastrzelili tych, którzy przychodzą mnie okraść? Jeżeli to złe, gdy robię to ja, dlaczego nie jest to złe, gdy robi to Bush? Jaka jest różnica między mną a Bushem? Należymy do jakichś innych gatunków? Jeśli nie – dlaczego obowiązują nas tak diametralnie sprzeczne zasady moralne? (W tym momencie ludzie często zaczynają mówić o „dobrowolnym przekazaniu” władzy moralnej w ręce rządu. Ale przecież przemoc państwowa nie jest konieczna, więc można spokojnie znieść podatki.)
Płaca minimalna
Jeżeli Osobie A wolno zastrzelić Osobę B za niezapłacenie wystarczająco dużej sumy Osobie C, dlaczego nie może zrobić tego Osoba C? Dlaczego nie mogę tego zrobić ja, jeśli uważam, że moje zarobki powinny być wyższe? Dlaczego niektórzy ludzie mają prawo uzyskiwać dodatkowy dochód, używając przemocy, a inni nie?
A ponadto – jaka dokładnie jest moralna różnica między pięcioma dolarami a pięcioma dolarami i piętnastoma centami za godzinę? Dlaczego jedna z tych sum jest złem i należy ją ukarać, a druga – nie? Czy dodatkowe piętnaście centów zmienia pięć dolarów ze zła w dobro? Czy zmienia w jakiś sposób naturę pięciu dolarów? Poza tym – jeżeli moralne jest używanie przemocy, aby zwiększyć swoje dochody, czy ludzie na zasiłku mogą zabijać urzędników państwowych, jeśli chcą więcej pieniędzy? Co z ludźmi objętymi ubezpieczeniem społecznym? Jeżeli nie mogą zabijać – dlaczego?
Państwowe parki
Jeżeli jakaś osoba (na przykład Bill Clinton) może rysować po mapie i przenieść na kogoś prawo własności zakreślonego obszaru – dlaczego tylko Clinton? Dlaczego nie mogę tego robić ja? Jeżeli Clinton ma prawo płacić policjantom za to, żeby zabijali intruzów na terenie, którego nigdy nawet nie odwiedził – czy każdy może to robić?
Narkotyki
Wojna z narkotykami opiera się o zasadę, że Bob ma prawo decydować o tym, co Sally może robić ze swoim własnym ciałem w swoim domu. Dlaczego tylko Bob? Dlaczego Sally nie wolno decydować o tym, co Bob może robić w swoim domu? I czy narkotyki są nielegalne, bo są zawsze złe? Ale nie zawsze są złe – nie gorsze niż alkohol. Słuchaliście kiedyś Sergeant Pepper’s? A Pink Floyd? Bohemian Rhapsody? Cheta Bakera? Ray’a Charlesa? Piękne rzeczy. Wszystkie skomponowane pod wpływem twardych narkotyków. Czy to autodestrukcyjne nadużycie jest złe? Ale to nie nadużywanie jest złe, ale nawet okazjonalne zastosowanie rekreacyjne. To zatem musi oznaczać, że każde zachowanie, które może prowadzić do autodestrukcyjnego nadużycia musi zostać zakazane. Praca może doprowadzić do pracoholizmu. Chodzenie do siłowni może doprowadzić do nałogowego ćwiczenia. Desery mogą prowadzić do otyłości. Karty kredytowe mogą prowadzić do nadmiernego zadłużenia. A więc wszystkie te rzeczy muszą być zakazane – co prowadzi do logicznej sprzeczności. Jeśli trzeba zdelegalizować wszystkie działania mogące prowadzić do nadużyć – co z rządem? Czy nie jest nadużyciem rząd, wyposażony w straszliwą władzę monitorowania niemal każdego aspektu życia ludzi i wymierzania kar? Wreszcie – co z budżetem samego DEA? Setki miliardów dolarów zmarnowane na wojnę z narkotykami – tylko po to, żeby zwiększyć zyski przestępców i rządowych agencji; i uwięzić miliony ludzi w narkotykowych gułagach – czy to nie podręcznikowy przykład „nadużycia”? Co z rządowymi deficytami i długami? Co ze wspaniałymi przygodami rządu w polityce zagranicznej? Z jego zwyczajem dostarczania uzbrojenia obcym dyktatorom i finansowania ich? Co ze szkoleniem i wspieraniem Bin Ladena? Z dostarczeniem pomocy i helikopterów wojskowych Saddamowi Husajnowi? Z inwazją na Irak? Czy to nie najdobitniejsze przykłady nadużyć spowodowanych autodestrukcyjnym zachowaniem? Czy nieunikniona brutalność władzy państwowej – naprawdę krzywdząca niewinnych – nie jest o wiele bardziej niszcząca niż palenie jointa? Jeżeli nie – dlaczego?
Państwo
Pewna grupa ludzi, nazywająca się „państwem”, rości sobie moralne prawo do używania przemocy przeciw innym ludziom. To moralne prawo, jak twierdzi ta grupa, jest oparte na wyniku wyborów. Świetnie – wszystko, co musimy zrobić, to zapytać, jaka zasada moralna usprawiedliwia to dość zaskakujące prawo. Dostaniemy taką odpowiedź: kiedy większość ludzi wybiera przywódcę, wszyscy muszą się jemu podporządkować. Doskonale! Wtedy musimy zapytać, czy senatorowie i kongresmeni kiedykolwiek sprzeciwiają się swojemu partyjnemu przywódcy. Jeśli tak – to czy nie postępują niemoralnie? Ich partia wybrała przywódcę – czy nie muszą podporządkować się tej osobie? Jeżeli oni nie muszą, dlaczego musimy my? Ponadto – jeśli zasada głosi, że większość może narzucać mniejszości decyzje przywódcy, dlaczego dotyczy to tylko rządu? Co z kobietami, które przewyższają liczebnie mężczyzn? Co z pracownikami, którzy przewyższają liczebnie menedżerów? I wreszcie – co z głosującymi, którzy przewyższają liczebnie polityków? Skoro większość powinna przemocą narzucać swoją wolę mniejszości – czy nie powinniśmy wszyscy mieć możliwości wpakowania polityków do więzienia, jeżeli nie zrobią tego, co chcemy? Co zrobić, jeśli w jakimś mieście ateiści przewyższą liczebnie chrześcijan? Czy mają prawo zakazać istnienia kościołów? Czy żony mormonów mogą „przegłosować” swoich mężów? Studenci przewyższają liczebnie profesorów – czy mogą zagrozić im więzieniem za stawianie złych ocen? Pacjenci przewyższają liczbą lekarzy, więźniowie przewyższają liczbą strażników – lista ciągnie się w nieskończoność. Jeżeli teoria moralna głosząca „władzę większości” jest prawdziwa, musi być prawdziwa we wszystkich sytuacjach. W innym przypadku jest czystym złem, bo sankcjonuje stosowanie wszystkich okrucieństw państwa – kradzieży, porwania, uwięzienia – a czasami, jak dobrze wiemy, tortur i egzekucji. Zatem teoria moralna, która usprawiedliwia taką straszną władzę i domaga się, aby ją wykonywać, nie powinna mieć żadnych słabych punktów – a jak można dostrzec, jest dziurawa jak sito.
Kiedy przedstawisz powyższe sprzeczności, a twój rozmówca nie zdoła ich wytłumaczyć (a możecie mi zaufać, że nie zdoła), musi przyznać, że – dopóki nie zostaną wytłumaczone – nie ma moralnej podstawy dla swoich przekonań. Może je wciąż żywić, ale nie może twierdzić, że stanowią one jakiekolwiek uniwersalne zasady. To tylko jego osobiste preferencje – tak jak przedkładanie babeczek nad pączki. Twój rozmówca nie ma prawa narzucać innym swoich osobistych poglądów – i z pewnością nie ma żadnego prawa orędować za opartą na nich polityką państwa. Zapytaj go, czy powstrzyma się od propagowania swoich preferencji, dopóki nie rozwiąże problemu ich uniwersalnego zastosowania. Jeśli odpowie „Tak”, zapytaj go, czy będzie sprzeciwiał się takiej polityce państwa, dopóki nie rozwiąże problemu. Jeżeli odpowie „Tak”, gratulacje! Ochrzcij go anarchistą i wyślij, aby to rozgłaszał! Jeśli odpowie „Nie”, powiedz mu, że jeśli nadal będzie głosił to, o czym wie, że jest fałszywe – albo w najlepszym wypadku wątpliwe – jest hipokrytą.
Wiem, że nie brzmi to zbyt przyjemnie, no ale – stajemy w obliczu ludzi zalecających totalną władzę państwa – czy naszą główną troską powinno być oszczędzanie uczuć tych, którzy dostarczają broni naszym wrogom? Ideał wolności zasługuje na obrońców z nieco twardszego materiału.
Jestem pewien, że podstawy argumentu z moralności są już jasne. A zatem teraz, z pewną praktyką w zakresie stosowania sokratejskiej metody kwestionowania założeń, jesteś gotowy, aby stać się ekspertem w zakresie niszczenia fałszywej moralności.
Jedno małe ostrzeżenie: Jak przekonał się sam Sokrates, decyzji o stosowaniu argumentu z moralności nie należy podejmować pochopnie. Zadawanie fundamentalnych pytań moralnych wywołuje u wielu ludzi strach, pogardę lub otwartą wrogość. Jest to jednak, moim zdaniem, jedyny sposób w jaki możemy wygrać walkę o wolność. Społeczeństwo podejmuje wszystkie podstawowe decyzje w oparciu o przesłanki moralne. Nasza jedyna szansa na sukces to podważyć i zmienić te przesłanki. Wymaga to umiejętnego, wytrwałego i konsekwentnego stosowania argumentu z moralności. Zbyt długo byliśmy w defensywie, wykrzykując prawdy z samotnych wzgórz – i zbyt często tylko wzajemnie do siebie. Czas przejść do ofensywy i wziąć w krzyżowy ogień pytań tych, którzy są tak pewni swojego prawa do używania przemocy w celu realizacji swoich zamiarów. To nie będzie łatwe – mówię to z osobistego doświadczenia – ale to konieczne. Zadawanie takich pytań jest właściwe i dobre. A jeśli zdecydujesz, że jesteś wystarczająco odważny i silny, aby zacząć używać argumentu z moralności, dołączysz do tej nielicznej grupy uczciwych myślicieli, którzy od zawsze ratowali świat.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, The Argument From Morality (or, how we will win...), http://freedomain.blogspot.com/2005/11/argument-from-morality-or-how-we-will.html
The Argument From Morality (or, how we will win...) opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 28 listopada 2005 r.
Argument z moralności to w arsenale przyjaciela wolności najsilniejsze narzędzie – ale jednocześnie także pociągające za sobą największe koszty w życiu osobistym; wyznacza w relacjach z ludźmi takie granice, których nie da się usunąć. Argument z moralności może cię kosztować utratę przyjaciół, rodziny, ludzi ze społeczności lokalnej – więc używaj go z odwagą i uświadom sobie, że, kiedy zdecydujesz się go stosować, twoje życie już nigdy nie będzie takie samo.
Mówiąc wprost, argument z moralności to najskuteczniejszy sposób doprowadzenia do zmian w społeczeństwie, bo wszystkie najważniejsze decyzje społeczne podejmowane są w oparciu o etykę. Jeżeli ludzie wierzą, że dany program (to znaczy: wojna, zasiłki, ubezpieczenie społeczne i tak dalej) jest moralny, mogą narzekać, ale zakaszą rękawy, wezmą się do roboty i będą go popierać niezależnie od osobistych kosztów. Mężczyźni pójdą na wojnę, kobiety oddadzą swoje dzieci opiekunkom, ludzie zrezygnują z ogromnej części swoich dochodów i wolności bez słowa protestu – wszystko w imię tego, co jest dobre.
Zdefiniowanie „dobra” na nowo jest bardzo, bardzo trudne. Przez całe swoje życie ludzie podejmują tysiące decyzji w oparciu o pewne zasady moralne – i jeśli okaże się, że te zasady były błędne, będą zmuszeni przyznać, że spędzili całe swoje życie, służąc kłamstwu, zepsuciu lub złu – a to więcej niż większość ludzi potrafi znieść. Aby zachować swoje złudzenia moralnego postępowania, będą walczyli z każdą dokładną analizą zasad moralnych niemal na śmierć i życie!
Moralność to bez wątpienia dość złożony temat. Poprzestańmy tu na stwierdzeniu, że moralność musi opierać się o zbiór uniwersalnych i niesprzecznych logicznie zasad. Jeżeli moralność to tylko kwestia opinii, wtedy żadne postępowanie nie może być „lepsze” od innego – tak jak zamiłowanie do koloru niebieskiego nie jest „lepsze” od zamiłowania do czerwieni.
Większość ludzi sądzi, że ich decyzje opierają się na zbiorze niesprzecznych zasad moralnych, ale te zasady – jak odkrył to już dawno temu Sokrates – upadają w mgnieniu oka, kiedy poddamy je rygorystycznej analizie logicznej. Zauważyłem, że najskuteczniejsze podejście to okazywać ciekawość i wytrwałość – ale nie bać się nazywać rzeczy po imieniu.
Są tylko trzy zasady, o których trzeba pamiętać, kiedy używamy argumentu z moralności:
1. Istnieją tylko ludzie.
Nie ma czegoś takiego jak „rząd”, „państwo” albo „społeczeństwo”. Wszystkie te określenia zbiorowości społecznych są tylko abstrakcyjnymi etykietkami, przyczepianymi jednostkom. „Rząd” nigdy niczego nie robi – działają tylko ludzie wewnątrz rządu. Zatem „rząd” – pojęcie abstrakcyjne – obiektywnie nie istnieje, nie przysługują mu prawa etyczne ani pozycja moralna. Zasady moralne dotyczą ludzi, a nie pojęć. Jeśli twój rozmówca się z tym nie zgadza, poproś go, aby pokazał ci swoją „rodzinę” bez wskazywania poszczególnych osób. Zrozumie.
2. Co jest dobre dla jednego, musi być dobre dla wszystkich.
Przekonania moralne – aby były czymś więcej niż tylko opiniami – muszą dotyczyć wszystkich. Nie da się logicznie uzasadnić twierdzenia, że Osoba A musi czynić X, ale Osobie Y nigdy nie wolno czynić X. Jeżeli jakieś działanie nazywany „dobrym”, musi być ono dobre w odniesieniu do wszystkich ludzi. Jeśli definiuję „ssaka” jako „istotę stałocieplną”, moja definicja musi odnosić się do wszystkich organizmów stałocieplnych – inaczej nie ma sensu. Pojęcie „dobra” musi zatem obejmować preferowane zachowanie wszystkich ludzi – a nie tylko „Azjatów”, „Policjantów”, albo „Amerykanów”. Jeżeli jest inaczej, stanowi jedynie wyraz estetycznej lub kulturalnej skłonności – takiej jak przedkładanie hokeja nad futbol – i traci wszelką moc, aby stanowić uniwersalną zasadę. A zatem jeśli to „dobrze”, że polityk używa przemocy, aby zabrać tobie pieniądze i dać je mnie, jest to „dobre”, kiedy robi to ktokolwiek inny.
3. Co jest złe dla jednego, musi być złe dla wszystkich.
I odwrotnie: jeżeli to, że kradnę czyjeś pieniądze, jest złe – to złe jest, jeśli ktokolwiek kradnie czyjekolwiek pieniądze. Jeżeli zastrzelenie człowieka, który tobie nie zagraża, jest czymś złym w Atlancie – jest też czymś złym w Iraku. Jeżeli płacenie komuś za zastrzelenie kogoś innego jest złe, gdy robi to zawodowy morderca – jest też złe, gdy robi to żołnierz. Jeżeli włamanie się do domu pokojowego człowieka, porwanie go i trzymanie w więzieniu jest złe, gdy robisz to ty lub ja – jest też złe, gdy robią to agenci DEA [Drug Enforcement Administration – amerykańska rządowa agencja do walki z narkotykami].
Do tego momentu argument z moralności bardzo przypomina argument z niesprzeczności. Specyfika argumentu z moralności polega na tym, że stwierdza on, iż – jeżeli jest złe, gdy ja kogoś okradam, jest to złe, gdy robi to ktokolwiek inny – również politycy. Zatem na przykład człowiek, który broni państwowych programów socjalnych, może to robić, powołując się na swoje osobiste preferencje, ale nie może twierdzić, że to moralne. W rzeczywistości musi przyznać, że – w oparciu o jakiekolwiek uniwersalne zasady – państwo opiekuńcze jest niemoralne. Skoro jest to złe, gdy ktokolwiek kradnie, odnosi się to do każdego – włączając w to polityków!
Stosując powyższe zasady, możemy sformułować kilka przykładowych argumentów z moralności:
Zakaz posiadania broni
Jeżeli posiadanie broni jest złe, jest złe w odniesieniu do każdego. Zatem broń powinna zostać zdelegalizowana. A więc policjanci i żołnierze muszą złożyć broń. Jeżeli policjanci i żołnierze potrzebują jej, aby bronić się przed niebezpiecznymi przestępcami – dlaczego nie potrzebują jej zwykli ludzie? Czy to oznacza, że posiadanie broni jest czasami dobre, a czasami złe? Jaka jest różnica? Pamiętajmy – nie ma kogoś takiego jak „policjant” albo „żołnierz” – to jedynie pojęcia. Istnieją tylko ludzie. Jeżeli posiadanie broni jest dobrym pomysłem w odniesieniu do żołnierza, ale złym w odniesieniu do szeregowego obywatela, co dzieje się z żołnierzem, który idzie na przepustkę? Czy jego natura zmienia się w taki sposób, że już nie ma prawa do posiadania broni? A kiedy policjant zdejmie mundur? Czy podlega jakiejś fundamentalnej przemianie i traci prawo do bycia uzbrojonym? Czy tylko jego mundur ma prawo nosić broń? A jeśli włoży go ktoś inny? Na te pytania nie da się, oczywiście, odpowiedzieć – a więc cała argumentacja za zakazem posiadania broni staje się logicznie bez sensu. Ludzie powołują się wtedy na argument z konsekwencji (to jest: powszechne posiadanie broni prowadzi do eskalacji przemocy), który też można z łatwością obalić. Skoro posiadanie broni prowadzi do nasilenia przemocy, oczywiste jest, że gliniarze i żołnierze staną się coraz bardziej agresywni – jeżeli tylko oni będą mieli broń. Ponieważ dyktatury i wojna są gorsze od przestępczości (bo przed przestępcami możesz się bronić, a przed rządem – nie), argument o eskalacji przemocy przemawia przeciwko zezwalaniu na posiadanie broni tylko funkcjonariuszom państwowym. Można zatem argumentować przeciw posiadaniu broni jedynie z subiektywnej pozycji „ja tego nie lubić” – i to doskonały moment, aby wyjaśnić, jak bezpaństwowy wolny rynek może spełnić zadość temu życzeniu!
Wojna
Aby prowadzić wojnę, politycy są zmuszeni utrzymywać prawo do okradania pewnych ludzi, aby zapłacić innym ludziom za dokonywanie morderstw. Innymi słowy, George Bush musi mieć możliwość okradania pewnej części Amerykanów, aby zapłacić innym Amerykanom, którzy pojadą mordować Irakijczyków. Rzecz jasna, skoro Bushowi wolno to robić, dlaczego tylko Bushowi wolno to robić? Dlaczego mi nie wolno tego robić? Dlaczego rząd zakazuje wszystkim innym poza sobą (tj. mafii) robienia tego? Dlaczego na zawodowych zabójców wolno najmować tylko ludzi w określonym stroju? A w dodatku – jeżeli rządowi wolno okradać obywateli, aby płacić żołnierzom za zabijanie Irakijczyków, bo są oni zagrożeniem – co z kradzieżą, z której się to finansuje? Czy sam rząd nie jest dla mnie największym zagrożeniem, skoro, strasząc użyciem broni, obrabowuje mnie, aby zapłacić za wojnę, która prowokuje terroryzm? Jeśli to moralne okraść mnie, aby zapłacić ludziom za zabicie tych, którzy mi zagrażają – czy nie jestem moralnie zmuszony zatrudnić najemników, aby zastrzelili tych, którzy przychodzą mnie okraść? Jeżeli to złe, gdy robię to ja, dlaczego nie jest to złe, gdy robi to Bush? Jaka jest różnica między mną a Bushem? Należymy do jakichś innych gatunków? Jeśli nie – dlaczego obowiązują nas tak diametralnie sprzeczne zasady moralne? (W tym momencie ludzie często zaczynają mówić o „dobrowolnym przekazaniu” władzy moralnej w ręce rządu. Ale przecież przemoc państwowa nie jest konieczna, więc można spokojnie znieść podatki.)
Płaca minimalna
Jeżeli Osobie A wolno zastrzelić Osobę B za niezapłacenie wystarczająco dużej sumy Osobie C, dlaczego nie może zrobić tego Osoba C? Dlaczego nie mogę tego zrobić ja, jeśli uważam, że moje zarobki powinny być wyższe? Dlaczego niektórzy ludzie mają prawo uzyskiwać dodatkowy dochód, używając przemocy, a inni nie?
A ponadto – jaka dokładnie jest moralna różnica między pięcioma dolarami a pięcioma dolarami i piętnastoma centami za godzinę? Dlaczego jedna z tych sum jest złem i należy ją ukarać, a druga – nie? Czy dodatkowe piętnaście centów zmienia pięć dolarów ze zła w dobro? Czy zmienia w jakiś sposób naturę pięciu dolarów? Poza tym – jeżeli moralne jest używanie przemocy, aby zwiększyć swoje dochody, czy ludzie na zasiłku mogą zabijać urzędników państwowych, jeśli chcą więcej pieniędzy? Co z ludźmi objętymi ubezpieczeniem społecznym? Jeżeli nie mogą zabijać – dlaczego?
Państwowe parki
Jeżeli jakaś osoba (na przykład Bill Clinton) może rysować po mapie i przenieść na kogoś prawo własności zakreślonego obszaru – dlaczego tylko Clinton? Dlaczego nie mogę tego robić ja? Jeżeli Clinton ma prawo płacić policjantom za to, żeby zabijali intruzów na terenie, którego nigdy nawet nie odwiedził – czy każdy może to robić?
Narkotyki
Wojna z narkotykami opiera się o zasadę, że Bob ma prawo decydować o tym, co Sally może robić ze swoim własnym ciałem w swoim domu. Dlaczego tylko Bob? Dlaczego Sally nie wolno decydować o tym, co Bob może robić w swoim domu? I czy narkotyki są nielegalne, bo są zawsze złe? Ale nie zawsze są złe – nie gorsze niż alkohol. Słuchaliście kiedyś Sergeant Pepper’s? A Pink Floyd? Bohemian Rhapsody? Cheta Bakera? Ray’a Charlesa? Piękne rzeczy. Wszystkie skomponowane pod wpływem twardych narkotyków. Czy to autodestrukcyjne nadużycie jest złe? Ale to nie nadużywanie jest złe, ale nawet okazjonalne zastosowanie rekreacyjne. To zatem musi oznaczać, że każde zachowanie, które może prowadzić do autodestrukcyjnego nadużycia musi zostać zakazane. Praca może doprowadzić do pracoholizmu. Chodzenie do siłowni może doprowadzić do nałogowego ćwiczenia. Desery mogą prowadzić do otyłości. Karty kredytowe mogą prowadzić do nadmiernego zadłużenia. A więc wszystkie te rzeczy muszą być zakazane – co prowadzi do logicznej sprzeczności. Jeśli trzeba zdelegalizować wszystkie działania mogące prowadzić do nadużyć – co z rządem? Czy nie jest nadużyciem rząd, wyposażony w straszliwą władzę monitorowania niemal każdego aspektu życia ludzi i wymierzania kar? Wreszcie – co z budżetem samego DEA? Setki miliardów dolarów zmarnowane na wojnę z narkotykami – tylko po to, żeby zwiększyć zyski przestępców i rządowych agencji; i uwięzić miliony ludzi w narkotykowych gułagach – czy to nie podręcznikowy przykład „nadużycia”? Co z rządowymi deficytami i długami? Co ze wspaniałymi przygodami rządu w polityce zagranicznej? Z jego zwyczajem dostarczania uzbrojenia obcym dyktatorom i finansowania ich? Co ze szkoleniem i wspieraniem Bin Ladena? Z dostarczeniem pomocy i helikopterów wojskowych Saddamowi Husajnowi? Z inwazją na Irak? Czy to nie najdobitniejsze przykłady nadużyć spowodowanych autodestrukcyjnym zachowaniem? Czy nieunikniona brutalność władzy państwowej – naprawdę krzywdząca niewinnych – nie jest o wiele bardziej niszcząca niż palenie jointa? Jeżeli nie – dlaczego?
Państwo
Pewna grupa ludzi, nazywająca się „państwem”, rości sobie moralne prawo do używania przemocy przeciw innym ludziom. To moralne prawo, jak twierdzi ta grupa, jest oparte na wyniku wyborów. Świetnie – wszystko, co musimy zrobić, to zapytać, jaka zasada moralna usprawiedliwia to dość zaskakujące prawo. Dostaniemy taką odpowiedź: kiedy większość ludzi wybiera przywódcę, wszyscy muszą się jemu podporządkować. Doskonale! Wtedy musimy zapytać, czy senatorowie i kongresmeni kiedykolwiek sprzeciwiają się swojemu partyjnemu przywódcy. Jeśli tak – to czy nie postępują niemoralnie? Ich partia wybrała przywódcę – czy nie muszą podporządkować się tej osobie? Jeżeli oni nie muszą, dlaczego musimy my? Ponadto – jeśli zasada głosi, że większość może narzucać mniejszości decyzje przywódcy, dlaczego dotyczy to tylko rządu? Co z kobietami, które przewyższają liczebnie mężczyzn? Co z pracownikami, którzy przewyższają liczebnie menedżerów? I wreszcie – co z głosującymi, którzy przewyższają liczebnie polityków? Skoro większość powinna przemocą narzucać swoją wolę mniejszości – czy nie powinniśmy wszyscy mieć możliwości wpakowania polityków do więzienia, jeżeli nie zrobią tego, co chcemy? Co zrobić, jeśli w jakimś mieście ateiści przewyższą liczebnie chrześcijan? Czy mają prawo zakazać istnienia kościołów? Czy żony mormonów mogą „przegłosować” swoich mężów? Studenci przewyższają liczebnie profesorów – czy mogą zagrozić im więzieniem za stawianie złych ocen? Pacjenci przewyższają liczbą lekarzy, więźniowie przewyższają liczbą strażników – lista ciągnie się w nieskończoność. Jeżeli teoria moralna głosząca „władzę większości” jest prawdziwa, musi być prawdziwa we wszystkich sytuacjach. W innym przypadku jest czystym złem, bo sankcjonuje stosowanie wszystkich okrucieństw państwa – kradzieży, porwania, uwięzienia – a czasami, jak dobrze wiemy, tortur i egzekucji. Zatem teoria moralna, która usprawiedliwia taką straszną władzę i domaga się, aby ją wykonywać, nie powinna mieć żadnych słabych punktów – a jak można dostrzec, jest dziurawa jak sito.
Kiedy przedstawisz powyższe sprzeczności, a twój rozmówca nie zdoła ich wytłumaczyć (a możecie mi zaufać, że nie zdoła), musi przyznać, że – dopóki nie zostaną wytłumaczone – nie ma moralnej podstawy dla swoich przekonań. Może je wciąż żywić, ale nie może twierdzić, że stanowią one jakiekolwiek uniwersalne zasady. To tylko jego osobiste preferencje – tak jak przedkładanie babeczek nad pączki. Twój rozmówca nie ma prawa narzucać innym swoich osobistych poglądów – i z pewnością nie ma żadnego prawa orędować za opartą na nich polityką państwa. Zapytaj go, czy powstrzyma się od propagowania swoich preferencji, dopóki nie rozwiąże problemu ich uniwersalnego zastosowania. Jeśli odpowie „Tak”, zapytaj go, czy będzie sprzeciwiał się takiej polityce państwa, dopóki nie rozwiąże problemu. Jeżeli odpowie „Tak”, gratulacje! Ochrzcij go anarchistą i wyślij, aby to rozgłaszał! Jeśli odpowie „Nie”, powiedz mu, że jeśli nadal będzie głosił to, o czym wie, że jest fałszywe – albo w najlepszym wypadku wątpliwe – jest hipokrytą.
Wiem, że nie brzmi to zbyt przyjemnie, no ale – stajemy w obliczu ludzi zalecających totalną władzę państwa – czy naszą główną troską powinno być oszczędzanie uczuć tych, którzy dostarczają broni naszym wrogom? Ideał wolności zasługuje na obrońców z nieco twardszego materiału.
Jestem pewien, że podstawy argumentu z moralności są już jasne. A zatem teraz, z pewną praktyką w zakresie stosowania sokratejskiej metody kwestionowania założeń, jesteś gotowy, aby stać się ekspertem w zakresie niszczenia fałszywej moralności.
Jedno małe ostrzeżenie: Jak przekonał się sam Sokrates, decyzji o stosowaniu argumentu z moralności nie należy podejmować pochopnie. Zadawanie fundamentalnych pytań moralnych wywołuje u wielu ludzi strach, pogardę lub otwartą wrogość. Jest to jednak, moim zdaniem, jedyny sposób w jaki możemy wygrać walkę o wolność. Społeczeństwo podejmuje wszystkie podstawowe decyzje w oparciu o przesłanki moralne. Nasza jedyna szansa na sukces to podważyć i zmienić te przesłanki. Wymaga to umiejętnego, wytrwałego i konsekwentnego stosowania argumentu z moralności. Zbyt długo byliśmy w defensywie, wykrzykując prawdy z samotnych wzgórz – i zbyt często tylko wzajemnie do siebie. Czas przejść do ofensywy i wziąć w krzyżowy ogień pytań tych, którzy są tak pewni swojego prawa do używania przemocy w celu realizacji swoich zamiarów. To nie będzie łatwe – mówię to z osobistego doświadczenia – ale to konieczne. Zadawanie takich pytań jest właściwe i dobre. A jeśli zdecydujesz, że jesteś wystarczająco odważny i silny, aby zacząć używać argumentu z moralności, dołączysz do tej nielicznej grupy uczciwych myślicieli, którzy od zawsze ratowali świat.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, The Argument From Morality (or, how we will win...), http://freedomain.blogspot.com/2005/11/argument-from-morality-or-how-we-will.html
The Argument From Morality (or, how we will win...) opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 28 listopada 2005 r.