2007/09/11

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Zapomnijmy o argumencie z efektywności”

Są trzy główne powody, dla których nie da się przekonać nikogo do wolności, odwołując się do argumentu z efektywności ekonomicznej. Taka efektywność jest zawsze dyskusyjna, nieuchronnie opiera się na niejasnych dla większości ludzi szczegółach technicznych i stanowi jeden z tematów najsilniej poddanych rządowej dezinformacji. W Kanadzie dowodzenie, że wolny rynek będzie oznaczał niższe koszty opieki zdrowotnej, zawsze prowadzi do powołania się na przykład Stanów Zjednoczonych i wysokich cen funkcjonowania tamtejszego systemu. Wykazanie błędności tej statystyki wymaga wskazania na liczne kwestie szczegółowe, o których nasz dyskutant słyszy prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, i które łatwo odrzucić. Argumentowanie, że opieka zdrowotna była tańsza, zanim wmieszał się w nią rząd też do niczego nie prowadzi, bo ludzie mogą śmiało powiedzieć, że dawniej technologia była dużo mniej zaawansowana, albo że było mniej starych ludzi, mniej zabiegów przedłużających życie, mniej leków. Argument z efektywności nigdy nie jest rozstrzygający, bo wymaga danych statystycznych, ogromnej ilości wiedzy specjalistycznej, anielskiej cierpliwości – i w dowolnym momencie można go obalić, powołując się na fałszywe lub niekompletne informacje albo na ich brak.

Argument z efektywności wymaga niemal wszechwiedzy. Dowiedzenie, że wolny rynek jest efektywniejszy – i jak każdy z jego pozornych „braków” bierze się z interwencji państwa – wymaga szczegółowej wiedzy w kilkudziesięciu dziedzinach. Wyjaśnienie komuś, dlaczego kryzys energetyczny w Kalifornii wynikał nie z prywatyzacji, ale z kontroli państwa, wymaga co najmniej półgodzinnego wykładu na temat ekonomii, historii i zarządzania. Niezbyt przyjemna perspektywa! A nawet jeśli słuchacz przetrwa aż do sformułowania wniosków, to zapoznał się właśnie z ciekawym wycinkiem historii. Nie będzie potrafił tych faktów ekstrapolować na ogólne zasady ekonomiczne – nawet z czyjąś pomocą – nie mówiąc już o aksjomatach moralnych, dotyczących stosowanej przez państwo przemocy.

Możesz być sprawny w argumentowaniu przeciw ustawodawstwu antymonopolowemu, odnosząc się do branży oprogramowania komputerowego – ale co zrobisz, jeśli twój słuchacz świetnie zna się na sektorze stalowym? Na telekomunikacji? Na bibliotekarstwie? W pewnym momencie twoja wiedza się skończy i będziesz musiał obiecać, że jeszcze się podszkolisz. To dlatego tak wielu zwolenników wolności miota się między książkami, wykładami i stronami internetowymi w poszukiwaniu argumentów – i ryzykują, że staną się śmiertelnie nudni. Takie poszukiwanie nic nie da.

A teraz wyobraź sobie, że jesteś dziewiętnastowiecznym abolicjonistą, argumentującym przeciw niewolnictwu. Mówisz, że niewolnicy powinni zostać uwolnieni i opierasz swoje twierdzenie na argumencie z efektywności ekonomicznej. Wśród kontrargumentów, które musisz obalić, znajdują się między innymi takie:

Jak, u licha, uwolnieni niewolnicy znajdą pracę, skoro gospodarka ma się tak źle?
Niewolników nie da się kształcić – dlatego są niewolnikami!
Wyzwoleńcy nie mają żadnych umiejętności zawodowych i staną się przestępcami.
Niewolnictwo to jedyny efektywny sposób na prowadzenie gospodarstwa rolniczego.
Niewolnicy nie mają poczucia odpowiedzialności – dawanie im „wolności” byłoby okrutne.
Nie da się prowadzić plantacji bez niewolników.
Niewolnicy nie mają żadnej własności, więc i tak musieliby sprzedawać swoją pracę właścicielowi plantacji – więc na czym polegałaby ich większa wolność?

Jak widzisz, musiałbyś być ekspertem w pół tuzinie dziedzin, żeby odpowiedzieć na tych kilka zaledwie kontrargumentów, które mogliby przywołać twoi dyskutanci. To szybko doprowadziłoby do impasu w debacie – tak jak do impasu doprowadzają wszystkie argumenty za wolnością, które opierają się na efektywności ekonomicznej.

Drugi powód, dla którego to podejście zawodzi, jest taki: ludzie nigdy nie zaakceptują ryzyka nagłej zmiany społecznej dla teoretycznych korzyści ekonomicznych kiedyś w przyszłości. Zwolennicy wolności muszą pamiętać o tym, że, kiedykolwiek mówią o fundamentalnej reorganizacji społeczeństwa, igrają z ogniem. Większość takich „reorganizacji” skutkuje znacznie gorszymi warunkami dla przeciętnego człowieka. Większość ludzi jest przerażona fundamentalną zmianą – i mają ku temu powód. Możliwy wzrost efektywności ekonomicznej nigdy nie będzie dla nich motywacją, aby zaryzykować całym dotychczasowym trybem życia.

Trzeci powód, dla którego argument z efektywności nigdy nie rozstrzygnie dyskusji, jest taki: ludzie tak naprawdę nie przejmują się zbytnio efektywnością ekonomiczną. Dwa proste przykłady. Pierwszy: rodzicielstwo. Jak można dowodzić, że posiadanie dzieci jest ekonomicznie efektywne? Dzieci kosztują, są męczące i zabierają czas – i niewiele korzyści z ich posiadania da się zmierzyć za pomocą statystyk ekonomicznych. Ten przykład mówi o tym, co zazwyczaj motywuje ludzi. Nie efektywność ekonomiczna, ale coś innego.

Drugi przykład: pobór do armii w czasie wojny. Na wezwanie przywódcy ludzie z reguły bez oporów zbierają się tłumnie, aby uczestniczyć w rzezi. Co jest w tym „efektywnego”? Fundamentalna prawda dotycząca ludzkiej natury brzmi: jeżeli ludzie uważają coś za moralne, poniosą niemal każdy ciężar, aby to poprzeć. Kobiety wysyłają swoich synów na wojnę. Żony żegnają się ze swoimi mężami. Dzieci są dumne z morderstw, których dokonują ich ojcowie.

Z władzą państwową jest tak samo jak z wojną. Jeżeli ludzie wierzą, że państwo pomaga biednym, leczy chorych, albo edukuje nieuczonych, poniosą każdy ciężar, aby je poprzeć. Mogą narzekać na wysokość podatków, ale i tak nadal będą wspierali państwo.

Skoro zatem argument z efektywności ekonomicznej nie zdaje egzaminu, co może go zdać? Są jeszcze dwa inne główne podejścia. Omówimy tutaj jedno z nich – argument z niesprzeczności – a drugim zajmiemy się w następnym artykule.

Na czym polega argument z niesprzeczności? No cóż, ludzie uważają, że to moralne, kiedy rząd używa przemocy, aby odebrać bogatym i dać biednym. Skuteczny argument przeciw temu stwierdzeniu to pytanie: „Czy to uniwersalna zasada moralna?”. Jeżeli twój rozmówca twierdzi, że „Tak”, musi się zgodzić, że każdemu wolno używać przemocy. Biedak może obrabować bogatego człowieka, grożąc mu bronią. Każdy, kto posiada mniej niż inna osoba, może tę osobę napaść i zastrzelić, jeśli stawia ona opór. Czy to jest świat, który ludzie uważają za dobry i sprawiedliwy? Oczywiście nie. A zatem twierdzenie, że transfer bogactwa z użyciem przemocy jest właściwy, właśnie zostało obalone. Nie jest już uniwersalną zasadą moralną, ale czymś zupełnie innym.

Argumentacja z niesprzeczności nie wymaga rozbudowanej wiedzy w dziedzinie historii, ekonomii, polityki, czy jakiejkolwiek innej dyscypliny szczegółowej. Co istotniejsze, nie wymaga, aby twój dyskutant znał się na którejkolwiek z tych dziedzin. Wszystko, czego potrzeba, to nieco uprzejmej sokratejskiej wytrwałości.

Oczywiście, spór nigdy się na tym nie kończy. Ludzie przytoczą najrozmaitsze bzdurne argumenty o demokracji, kolektywnych decyzjach i przekazaniu władzy moralnej w ręce państwa – ale wszystkie te argumenty łatwo zbić, jeżeli pamięta się o tym, że państwo to nic innego jak zbiór jednostek. Ponadto kontrakty, które zawiera się dobrowolnie, są moralnie wiążące. Kontrakty, które są wymuszone, wiążące nie są. Mężczyzna, który kupuje samochód, musi za niego zapłacić. Mężczyzna, który kupuje kobiecie samochód bez jej zgody nie ma prawa zmuszać jej, aby za niego zapłaciła. To dlatego scentralizowane i wymuszone „decyzje” demokratyczne są niemoralne.

A jak wygląda to w praktyce? Weźmy prosty przykład: opieka zdrowotna. Większość zwolenników wolności wpada tu w kłopoty, szczególnie usiłując rozwiązać tę kwestię w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych. Argumentacja z niesprzeczności mogłaby wyglądać tak:

– Opieka medyczna musi zostać całkowicie sprywatyzowana.

– Ale kiedy nie zajmuje się nią rząd, jest o wiele drożej. Spójrz na USA!

– Nie wydaje mi się, ale – nawet gdyby tak było – co z tego? Czy mam prawo decydować o tym, ile masz wydawać na opiekę zdrowotną? Być może w wolnym społeczeństwie ludzie zdecydowaliby się wydawać połowę swoich dochodów na opiekę zdrowotną. Powiedziałbyś im, że nie mogą tego robić?

– Ale w Stanach trzydzieści milionów ludzi nie ma ubezpieczenia medycznego.

– To wynik szkodliwych przepisów rządowych, które powodują, że koszt ubezpieczenia wzrasta, a liczba objętych nim świadczeń maleje. Ale powiedzmy, że ubezpieczenie byłoby zupełnie dobrowolne i wielu ludzi nie chciałoby się ubezpieczać. Co z tego? Zmusiłbyś ich, żeby wykupili ubezpieczenie medyczne?

– Ależ ludzie powinni je wykupywać!

– Dlaczego? Kiedy to kosztuje połowę ich dochodu, a oni mają osiemnaście lat, są okazami zdrowia, jeżdżą autobusem, nie uprawiają skydivingu, zawsze przechodzą ulicę na zielonym świetle i tak dalej? Takie osoby prawdopodobnie uważają ubezpieczenie medyczne za bezsens. Wyjdą na tym znacznie lepiej, jeśli zainwestują w edukację, albo odłożą pieniądze, albo po prostu zaryzykują, że zachorują. Ubezpieczenie medyczne to bardzo osobista decyzja. Nie czułbym się dobrze, podejmując ją za kogoś.

– Ale jeśli ten osiemnastolatek zachoruje, musi iść do państwowego szpitala, a to koszt społeczny.

– Faktycznie, teraz tak jest. Ale będzie inaczej, kiedy system opieki zdrowotnej zostanie sprywatyzowany.

– Więc ludzie będą po prostu umierali na ulicach?

– Czy to by ci przeszkadzało? Patrzeć, jak biedni ludzie umierają na ulicy, bo nie mają opieki medycznej?

– Oczywiście!

– Więc pomógłbyś im, prawda?

– Tak, ja pomógłbym, ale...

– I tak samo zrobiliby prawie wszyscy. Te sprawy obchodzą każdego. Sam fakt istnienia i akceptacji dla finansowanej przez państwo służby zdrowia dowodzi, że ludzi interesuje los chorych, których nie stać na samodzielne leczenie. Więc to nie będzie problem. Ale nawet jeśli byłby – powiedzmy, że nikogo nie obchodzi los chorych biedaków i faktycznie umierają oni na ulicach. Jeżeli tak by się stało, dawanie rządowi większej władzy wcale by im nie pomogło, bo tak obojętni ludzie nigdy nie zagłosowaliby na polityków zainteresowanych losem biedaków – a samych polityków biedni też by nie obchodzili, skoro nikogo oni nie obchodzą. A zatem – albo ludzie są zainteresowani losem chorych i biednych i pomogą im bez interwencji rządu, albo nie są zainteresowani – w tym przypadku rząd też chorym i biednym nie pomoże. Cały sens prywatyzacji polega na tym, że nie możemy narzucać naszych własnych preferencji innym ludziom. Jeżeli chciałbyś, żeby każdy miał ubezpieczenie medyczne, uważam, że to wspaniale! Ty powinieneś założyć firmę ubezpieczeniową i wymyślić, jak zrealizować swój cel. Albo wesprzeć kogoś innego, kto do niego dąży. Albo dać pieniądze na cel charytatywny. Albo zostać lekarzem i pracować dwa dni w tygodniu za darmo. Albo płacić większą składkę ubezpieczeniową, żeby inni mogli płacić niższe stawki. Możesz pomóc na tysiące sposobów. Ale rząd nie ma moralnego prawa zmuszać ludzi, aby oddawali pieniądze ubogim albo dostarczali im darmowej opieki medycznej. Jeżeli bowiem moralne jest zmuszanie do dobroczynności, każdy może to robić. Musimy wtedy dać biednym moralne prawo do chwycenia za broń i ograbienia lekarzy oraz szpitali.

Ten argument, rzecz jasna, rzadko rozstrzyga dyskusję. Ale warto zauważyć, że powyższa argumentacja nie odwołuje się do efektywności ekonomicznej wolnego rynku. Jedną z najskuteczniejszych metod dyskusji jest przyjęcie, że założenia twojego adwersarza są prawdziwe, a następnie wykazanie, że prowadzą do absurdalnych wniosków. Twierdzenie, że pewnym ludziom wolno używać przemocy w imieniu innych – poprzez podatki i działalność socjalną – można z łatwością obalić: gdyby wolno było używać przemocy, należałoby zachęcać każdego, żeby to robił. Rząd staje się wtedy niepotrzebny – moralna osoba powinna bezpośrednio zająć się uzbrojeniem biednych i poddać się ich nieuniknionej agresji.

Podsumowując: już czas, aby zwolennicy wolności zaniechali używania argumentu z efektywności ekonomicznej. Wykonaliśmy pouczające ćwiczenie, które pozwoliło udowodnić – przynajmniej nam samym – że wolny rynek naprawdę może dostarczyć dóbr i usług narzucanych obecnie społeczeństwu przez brutalną władzę państwową. Ale ta argumentacja nigdy nie będzie dostatecznie atrakcyjna, aby zmotywować większą grupę ludzi. W trudnym marszu do świata, w którym jest więcej wolności, potrzebujemy silniejszego sztandaru. Argument z niesprzeczności jest dobry na początek – ale naszym prawdziwym sztandarem nie jest ani efektywność, ani niesprzeczność, ale moralność i dobro, które w naturalny sposób motywują do działania serca ludzi kierujących się szlachetnymi pobudkami.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Forget The Argument From Efficiency, http://freedomain.blogspot.com/2005/11/forget-argument-from-efficiency.html

Forget The Argument From Efficiency opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 28 listopada 2005 r.


No comments: