2007/09/19

Jak pociągnąć za sobą drugiego człowieka

Portal Liberalis zaproponował dyskusję na temat: „Propaganda wolnościowa: Jak pociągnąć za sobą masy”. Zanim zaczniemy myśleć nad konkretnymi rozwiązaniami, warto zastanowić się nad tytułem naszych rozważań.

„Jak pociągnąć za sobą masy?” – to sformułowanie nasuwa na myśl tłumy ludzi, trybuny, wygłaszających płomienne mowy przywódców i trafiające do niezliczonych domów programy telewizyjne. Taka wizja zakładałaby próbę budowy społeczeństwa wolnościowego „od góry”. Sugerowałaby libertarianom próbę przejęcia kontroli albo uzyskanie silnych wpływów w środkach masowego przekazu i „pociągnięcie za sobą mas” przez nadawanie tych samych programów skierowanych do milionów odbiorców naraz, czy przez zakrojone na szeroką skalę kampanie informacyjne albo reklamowe.

Propozycja Tannehillów: Wpływanie na ludzi, którzy „twórczo myślą”

Takie mniej więcej rozwiązanie proponowali Linda i Morris Tannehillowie:

„Doprowadzenie do powstania społeczeństwa leseferystycznego za pomocą zmiany dominujących w naszej kulturze idei może się wydawać zadaniem trudnym i obliczonym na stulecia. Tymczasem kształtowanie opinii w rzeczywistości wcale nie jest takie trudne. W każdym społeczeństwie tylko niewielka mniejszość - być może jeden do dwóch procent - twórczo myśli. Nieco większy procent działa jako pas transmisyjny, przekazując idee myślicieli pozostałej części społeczeństwa. Ogromna większość ludzi po prostu wchłania idee z otoczenia kulturowego, w jakim się znajduje, przyjmując niemal bezkrytycznie i bezmyślnie słowa autorytetów lub opinie krążące we własnym środowisku. Żeby zmienić idee dominujące w społeczeństwie, wystarczy tylko zmienić idee tej niewielkiej mniejszości, a następnie czekać, aż dotrą one do komentatorów, pisarzy, wydawców, nauczycieli i innych »wpływowych ludzi« i zaczną być powtarzane przez wszystkich. Kierunki rozwoju społeczeństwa określają myśliciele; prezydenci i inni politycy są tylko aktorami, którzy przechodzą przez scenę, wypowiadając przyswojone wcześniej kwestie.”

(Linda i Morris Tannehill, Rynek i wolność (The Market For Liberty), Warszawa 2003, s. 264)

Czy rzeczywiście warto przede wszystkim starać się o wpływanie na wspomnianą mniejszość („elity”) i liczyć na to, że dzięki temu idee wolnościowe rozprzestrzenią się na tyle, że wszyscy zaczną je powtarzać?

Jeżeli przyjmiemy, że – jak twiedzą Tannehillowie – tylko niewielka część społeczeństwa twórczo myśli, przedstawiona wyżej strategia może okazać się nieskuteczna. Jeśli „głupie masy” wybiorą (właśnie: wybiorą, czy tylko bezwiednie przyjmą?) wolność, dlatego, że ktoś im tak wmówił – z równą łatwością uda się wmówić im coś dokładnie odwrotnego. Jeśli będziemy liczyli wyłącznie na to, że np. opanowane przez zwolenników libertarianizmu stacje telewizyjne (większość ludzi w Polsce kształtuje swój światopogląd w oparciu o to, co mówi im TV) zdołają przekonać ludzi do niemoralności i zbędności istnienia państwa, może się to okazać skuteczne tylko na krótką metę.

Wmawiać ludziom, że są wolni?

W opowiadaniu Na obraz i podobieństwo Yanceya (The Mold of Yancy) Philip K. Dick przedstawia społeczeństwo, którego gustami całkowicie sterują media. Pewnego dnia te same media, które dotychczas wmawiały ludziom, że mają lubić kwiat A, jedzenie B i sport C – zaczynają twierdzić, że upodobania są różne, że wolno się różnić: „Ja na przykład lubię na śniadanie dwa sadzone jajka żółtkiem do góry, do tego parę duszonych śliwek i grzankę. Margaret woli talerz płatków. Ralf zaś nie jada ani jednego, ani drugiego. On lubi placki”. Nasuwa się tu pytanie: czy rzeczywiście media muszą wmawiać ludziom, że są istotami wolnymi? Czy może raczej zachęcić ich do samodzielnego myślenia i spowodować, że sami to odkryją?

Problem związany z propagowaniem idei wolnościowej przez „elity” polega również na tym, że pewna część libertariańskich myślicieli (należących do wskazanej przez Tannehillów wąskiej grupy ludzi, którzy „twórczo myślą”) piastuje stanowiska w państwowych instytucjach. Profesorowie, którzy głoszą niemoralność istnienia podatków i regulacji państwowych pobierają wynagrodzenie właśnie od państwa. Twierdzą, że podatki to kradzież, a jednocześnie korzystają z owoców tej kradzieży. Fakt istnienia takiego zjawiska nie dyskwalifikuje koncepcji Tannehillów, ale może znacznie utrudniać „pociąganie za sobą mas”.

Proponowane przez Tannehillów przekonywanie „twórczo myślących ludzi” do idei wolnościowych stanowi szansę na ich popularyzację wśród społeczeństwa – ale w dłuższej perspektywie może okazać się nienajskuteczniejszą metodą.

Propozycja polityczna: „Wziąć za pysk i wprowadzić liberalizm!”

Inny sposób „odgórnej” budowy społeczeństwa wolnościowego charakteryzuje znane powiedzenie Stefana Kisielewskiego: „Wziąć za pysk i wprowadzić liberalizm!”. Taka strategia zakłada przejęcie władzy politycznej, a następnie „zadekretowanie” wolności. No właśnie – czy da się ją zadekretować? Partia polityczna mówi: „Dajcie nam władzę, a my damy wam (nieco więcej niż obecnie) wolności”.

Wolność nie jest czymś, czego jeden człowiek „udziela” drugiemu – ale istnieje obiektywnie, jest naturalna. Próba „udzielenia” innym ludziom wolności za pomocą działalności politycznej zaprzecza samej idei wolności. Jakiś człowiek (który akurat nazwał się posłem, marszałkiem, wojewodą, prezydentem, komendantem policji, albo może udowodnić, że ileś tysięcy osób postawiło na kartce przy jego nazwisku krzyżyk) nie ma moralnego prawa mówić drugiemu człowiekowi: „Daję ci wolność”.

Paul Denton, bohater gry komputerowej Deus Ex, twierdził: „pojęcie niezbywalnej wolności zostało utracone. Przerodziło się w pytanie, jakie swobody przyzna państwo jednostce – albo raczej, przy jakich swobodach sami będziemy mieli siłę trwać”.

Budowa społeczeństwa wolnościowego „od dołu”

Gdyby każdy człowiek uświadomił sobie, że jest istotą wolną, wyciągnął z tego wnioski i trwał na straży wolności – społeczeństwo libertariańskie udałoby się stworzyć bardzo szybko bez odgórnych nakazów czy zezwoleń.

Trudno podać prostą receptę na to, „jak pociągnąć za sobą masy”, ale każdy może dać sobie odpowiedź: jak zachęcić do wolności pewnego konkretnego człowieka, którego znam?

Jeśli to mi się uda, przekonana do idei libertariańskich osoba sama zaczyna propagować rozwiązania wolnościowe. W ten sposób wolne społeczeństwo tworzy się spontanicznie. Pewnego dnia ludzie, którzy w teorii i praktyce stosują rozwiązania libertariańskie, stwierdzają, że jako grupa stworzyli wolne społeczeństwo.

Koncepcja „pociągania za sobą mas” poprzez propagowanie idei wolnościowych „od dołu” – w bezpośrednim kontakcie z ludźmi – wydaje się na dłuższą metę najskuteczniejszą strategią.

Propaganda wolnościowa w praktyce

Co w praktyce możemy zrobić, aby przekonać drugiego człowieka do idei wolnościowych? Mówić o nich i własnym postępowaniem potwierdzać głoszone poglądy.

Przede wszystkim możemy rozmawiać z członkami własnej rodziny, później z przyjaciółmi i znajomymi, kolegami z pracy, wreszcie – z ludźmi spotkanymi na ulicy czy w kolejce. Wartościowe wskazówki dotyczące prowadzenia dyskusji proponuje w swoich tekstach poświęconych libertarianizmowi Stefan Molyneux.

Istotne, abyśmy w rozmowach odwoływali się przede wszystkim do moralności libertarianizmu, a nie do jego efektywności.

W parze z teorią powinna iść praktyka. Jeśli głosimy niemoralność istnienia państwa, starajmy się mieć z nim możliwie jak najmniej wspólnego. Libertarianin nie powinien pracować na stanowisku państwowym. Pamiętajmy, że stanowisko państwowe to nie tylko poseł, minister, policjant, członek władz samorządowych – ale również nauczyciel w państwowej szkole, prezenter w państwowej telewizji i każdy inny człowiek, którego wynagrodzenie pochodzi z pieniędzy ukradzionych w podatkach.

Internet, czyli anarchia w działaniu

Olbrzymie i cenne pole do działania to internet, który ze swej istoty jest anarchistyczny.

Jeden z odcinków serialu The Simpsons (The Simpsons, sezon 15, odcinek 22: Fraudcast News) opowiada o tym, jak ośmioletnia Lisa zakłada gazetę. Na początku publikuje tam swoje wiersze. Zachęcona sukcesem pisma – rozszerza grono redakcyjne. Jest to bardzo nie w smak właścicielowi elektrowni atomowej w Springfield, panu Burnsowi. Burns, znienawidzony niemal przez całe miasto, chce, żeby media mówiły o nim dobrze. Od pewnego momentu prawie wszystkie rzeczywiście wychwalają go pod niebiosa – zostają przez niego kupione. Pokusie sprzedaży swojego pisma opiera się jedynie Lisa – choć w tym celu musi ponieść poważne wyrzeczenie (Burns proponuje Lisie ukochane przez nią kucyki).

Burns i wynajęci przez niego ludzie prześladują Lisę, która w końcu uznaje się za pokonaną i decyduje, że przestanie wydawać gazetę. Tymczasem ojciec Lisy, Homer Simpson zaczyna publikować swoje czasopismo. W pierwszym numerze pisze pochwalny artykuł na temat swojej córki. Wkrótce okazuje się, że całe mnóstwo mieszkańców Springfield pozakładało własne gazety. Medialne imperium Burnsa nie ma już znaczącego wpływu na opinię publiczną. Wprawdzie twórcy serialu wkładają w usta Homera sarkastyczny komentarz: „Teraz zamiast jednej grubej ryby, która kontroluje wszystkie media, mamy tysiąc świrów kserujących swoje bezwartościowe opinie” – ale Lisa jest zadowolona.

Internet należy do tych obszarów działalności człowieka, w których mamy dużo wolności. Tysiące dobrowolnie podjętych przedsięwzięć, w których współuczestniczą ludzie z całego świata, możliwość szybkiego kontaktu z każdą osobą, która ma dostęp do sieci, rozwój technologii, darmowe usługi, handel elektroniczny...

Panująca w internecie wolność słowa daje możliwość uczestnictwa w debacie tym, których do „tradycyjnych” mediów nie dopuszczono. Absolutna swoboda wypowiedzi i niemal zerowe koszty publikacji w internecie grożą tym, że „tysiące świrów” będą powielać „swoje bezwartościowe opinie”, „obniżać poziom” itp. I co z tego? Ceną wolności jest możliwość dokonania błędnego wyboru. Poza tym żaden z użytkowników sieci nie jest zmuszony do zapoznawania się z opiniami, które uważa za „bezwartościowe”. Sam może zamieszczać w sieci materiały uznane przez siebie za wartościowe.

Wydaje się, że w początkach upowszechniania się internetu państwa nie dostrzegły drzemiącego w nim potencjału – i stąd nie poddały go od razu drobiazgowej kontroli. Teraz jest już na to, na szczęście, za późno – i w związku z tym możemy cieszyć się całkiem sporym obszarem wolności.

Jeden z zarzutów wysuwanych przez przeciwników koncepcji libertariańskich brzmi: „Wolna społeczność nie zaistnieje, bo w historii nie było takiego przypadku”. Po wskazaniu, że ten argument i tak nie może być rozstrzygający (fakt, że nigdy nie udało się w stu procentach zrealizować jakiegoś ideału, nie oznacza, że nie należy do niego dążyć), możemy powołać się na przykłady historyczne oraz właśnie na internet, z którego nasi adwersarze z dużym prawdopodobieństwem korzystają.

Internet daje nam okazję do współpracy różnymi osobami na całym świecie. Warto jednak nie zapominać o działalności na skalę lokalną w świecie rzeczywistym. Na miarę talentów i możliwości finansowych można działać na polu kulturalnym czy sportowym. Organizacja jakiegoś wydarzenia na własną rękę lub na zasadzie dobrowolnej współpracy z innymi ludźmi to realizacja idei libertariańskich w praktyce. Warto wystrzegać się współdziałania z władzami państwowymi – w tym również samorządowymi. (Nie zapominajmy, że władza samorządowa to też władza państwowa – tzn. wymusza posłuszeństwo siłą, naruszając zasadę nieagresji i korzysta z pieniędzy skradzionych w podatkach.)

Rodzina i wychowanie dzieci

Istotny punkt „propagandy wolnościowej” to obrona rodziny jako podstawy anarchicznego ładu. To głównie w rodzinie dziecko przyswaja sobie wartości i sposób postrzegania świata. Jeśli rodzice zdołają zachęcić dziecko do dwóch prostych rzeczy – stosowania zasady nieagresji i związanego z nią zakazu kradzieży – przyniesie to zapewne sprawie libertarianizmu więcej korzyści niż dziesiątki publikacji.

Dzieci nie można, rzecz jasna, traktować jak bezmyślnych istot, których zadanie polega na absorbowaniu idei wolnościowych – trzeba raczej wspólnie z nimi badać naturę człowieka i świata. Wymaga to czasu, cierpliwości, wiedzy – i daje mnóstwo radości, bo staramy się poznać prawdę wspólnie z konkretną, żywą osobą.

Łatwiej przekonać do libertarianizmu ludzi młodszych niż starszych. Istotna trudność osób starszych w zaakceptowaniu idei wolnościowych ma swoje źródło w przywiązaniu do tego, w co wierzyło się przez całe życie. Jeśli ktoś głosił (szczególnie publicznie) przez kilkadziesiąt lat, że państwo jest potrzebne, choćby w wersji państwa-minimum, trudno mu nagle zrewidować cały swój światopogląd – na jego propagowanie poświęcił przecież tak długi okres swojego ziemskiego życia.

Agoryzm i kontrekonomia

Cenne są wszelkie działania spod znaku agoryzmu i postulowanej przez jego zwolenników kontrekonomii.

Warto nie zapominać o metodzie bojkotu pewnych osób i instytucji. Jeśli nie znaleźliby się chętni do pracy na stanowiskach państwowych, ani do współpracy z organami państwowymi, państwo przestałoby istnieć.

Przyjrzyjmy się przez chwilę nazwie „kontrekonomia”. Przedrostek „kontr” sugeruje, że „kontrekonomia” to coś przeciwnego ekonomii „zwyczajnej”. Tymczasem postulowana przez Samuela Edwarda Konkina w Nowym Manifeście Libertariańskim „kontrekonomia” to po prostu wolny rynek, ekonomia (ekonomia „zwyczajna”, której nie potrzeba żadnych przymiotników). Podobnie jest z tzw. „czarnym rynkiem” i „szarą strefą”. Obydwa te pojęcia oznaczają „rynek”, „wolny rynek”. Poprzez zastosowanie słów „czarny” i „szara” usiłuje się stworzyć wrażenie, jakby „czarny rynek” i „szara strefa” różniły się czymś od wolnego rynku – podczas gdy właśnie nim są.

Konkin przyjął termin „kontrekonomia” zapewne dlatego, że w powszechnym rozumieniu ekonomia „zwyczajna” polega na tym, że państwo kontroluje wytwarzanie i obrót towarów. Nie próbował „odwojować” terminów „rynek” i „ekonomia” – zamiast tego rozpropagował nowe pojęcia.

Spór o znaczenie słów

Czy libertarianie powinni walczyć o przywrócenie słowom, których znaczenie zafałszowano, właściwych im znaczeń – czy tworzyć nowe słowa?

Decydując się na to drugie rozwiązanie, ryzykujemy, że znaczenie nowopowstałych słów znów zostanie zafałszowane – i będziemy musieli tworzyć kolejne. Grozi nam, że skoncentrujemy się na wymyślaniu nowych terminów, a nie właściwym rozumieniu już istniejących.

Kiedyś słowo „liberał” oznaczało osobę, którą teraz zazwyczaj określamy mianem „libertarianina”. Dziś musimy walczyć o samo słowo „libertarianin”. (Czy można za jego pomocą określić np. działaczy tzw. Partii Libertariańskiej USA, którzy w ramach istniejącego systemu dążą do przejęcia władzy politycznej? Może dla ścisłości należałoby ich nazywać wyłącznie „członkami Partii Libertariańskiej”?)

Jakkolwiek tworzenie nowych słów może być cenne i wyznaczać nowe horyzonty w propagowaniu myśli wolnościowej – na dłuższą metę bardziej wartościowa jest walka o właściwe znaczenie słów już istniejących.

Społeczeństwo libertariańskie po części już istnieje

Nie zapominajmy o tym, że społeczeństwo libertariańskie po części już jest faktem, mimo że większość ludzi nie jest tego świadomych. Możemy nieustannie na to wskazywać za Stefanem Molyneux:

„Czy zmusiłeś [żonę], żeby za ciebie wyszła? [...] Kiedy się oświadczałeś, czy przyłożyłeś jej do skroni pistolet i zagroziłeś, że pociągniesz za spust, jeśli za ciebie nie wyjdzie? [...] A kiedy poszedłeś na rozmowę kwalifikacyjną, czy trzymałeś nóż przyłożony do gardła swojego potencjalnego pracodawcy, dopóki nie dostałeś roboty? [...] A kiedy chciałeś dostać szóstkę, ciężko pracowałeś, czy porywałeś córkę nauczyciela i trzymałeś ją jako zakładniczkę, dopóki nie dostałeś żądanej oceny? [...] Okradasz sklepy? Wychodzisz z restauracji bez uregulowania rachunku? Tankujesz na stacji i uciekasz bez płacenia? Jeśli chcesz zorganizować imprezę, gromadzisz gości pod przymusem, grożąc im bronią? [...] w społeczeństwie, w którym ty żyjesz – z pewnością najistotniejszym z twojego punktu widzenia – [...] brak przemocy to norma, a dobrowolna współpraca to sposób, w jaki większość ludzi faktycznie żyje. [...] jeżeli spojrzymy na nasze własne życie, odsuwając na bok propagandę i strach, staje się jasne, że społeczeństwa bezpaństwowe są nie tylko możliwe w przyszłości, ale działają i mają się dobrze tu i teraz.”

(Stefan Molyneux, Życie bez rządu – nie tak dalekie, jak się wydaje)

W zależności od talentów, jakimi zostaliśmy obdarzeni, słowem i przykładem świadczmy o wartości prywatnej inicjatywy, dobrowolnej współpracy i życia w społeczeństwie bezpaństwowym. Starajmy się być libertarianami, anarchokapitalistami, anarchistami, woluntarystami, agorystami nie tylko w teorii, ale przede wszystkim w praktyce.

I pamiętajmy o tym, żeby nie zamykać dziejów świata jedynie w doczesności. „Przekonanie, że świat osiągnie kiedyś stan pełnej doskonałości, nie liczy się z wolnością człowieka i wynikającą z niej zawodnością człowieka. Wypacza dogłębnie antropologiczną prawdę.” (Joseph Ratzinger, Śmierć i życie wieczne, Warszawa 1986, s. 232) Nie patrzmy z rozpaczą na to, że być może za naszego ziemskiego życia nie uda się przekonać wystarczającej liczby ludzi do idei wolnościowych i stworzyć społeczeństwa w stu procentach libertariańskiego. Pokładajmy nadzieję w tym, że „dzieje świata można przeżywać pozytywnie i nasze, zawsze bardzo po ludzku ograniczone, racjonalne działanie ma swój sens.” (Joseph Ratzinger, Śmierć i życie wieczne, Warszawa 1986, s. 233)

_______

Tekst jest głosem w dyskusji „Propaganda wolnościowa: Jak pociągnąć za sobą masy” zaproponowanej przez portal Liberalis.




No comments: