W zeszłą sobotę wieczorem (12 marca 2005 r., jeśli to kogoś ciekawi) uczestniczyłem w jednym z najbardziej przewidywalnych sporów w historii myśli politycznej.
Podawałem argumenty przeciw państwu opiekuńczemu i w odpowiedzi usłyszałem – prawdopodobnie po raz milionowy – że musimy mieć przymusowe podatki, bo na świecie istnieją skąpi ludzie, którzy nie pomogliby biednym.
Odpowiedziałem, jak zawsze, że argumentowałem przeciw państwu opiekuńczemu od ponad dwudziestu lat i przez cały ten czas ani razu nie spotkałem nikogo, kto zatarłby ręce i powiedział: „Słuchaj, stary – z wielką przyjemnością pozbyłbym się podatków, bo nienawidzę pomagać biednym!”. Każda osoba, którą kiedykolwiek spotkałem, natychmiast wyrażała głęboką troskę o los biednych. Albo chorych. Albo bezdomnych. Albo jeszcze kogoś innego.
To fascynujące. Najwyraźniej wszyscy, z którymi kiedykolwiek się spierałem, wierzyli w istnienie tej znaczącej większości skąpych ludzi, ale tak naprawdę nigdy żadnego z tych „skąpych ludzi” nie spotkali. Innymi słowy, [moi dyskutanci] nie opowiadają się za podatkami dlatego, że spotkali tak wielu skąpych ludzi. Wierzą w istnienie znaczącej większości „skąpych ludzi” dlatego, że istnieją podatki – zupełne odwrócenie przyczyny i skutku. Przypomina to żywione w latach 30. dwudziestego wieku przez wielu Niemców przekonanie, że „Żydzi są prześladowani, bo jest tak wielu złych Żydów”. Ustawy tworzą fakty.
To, czego chciałbym się dowiedzieć, to odpowiedź na pytanie: co, u licha, spowodowało, że jesteśmy względem siebie tak wrogo nastawieni i podejrzliwi? Czy to nie wydaje się dziwne? Na poziomie osobistym prawie każdy, kogo spotykam, jest uprzejmy, troskliwy, hojny – altruistyczny aż do przesady. (Pod względem poglądów politycznych wszyscy oni są totalitarystami, ale to osobna kwestia!) Zatrzymujesz samochód i pytasz o drogę. Ludzie rwą się do pomocy. Zmagasz się z wielgachną paczką. Ludzie otworzą ci drzwi. Przytrzymają windę. Przepuszczą cię bez kolejki, jeśli jesteś beznadziejnie spóźniony. W sytuacji kryzysowej dadzą ci dach nad głową. Dadzą miliardy na pomoc ofiarom kataklizmów. Na poziomie osobistym ludzie są w większości cudowni.
Oczywiście, istnieją źli ludzie. I co z tego? Czy kiedykolwiek spędzałeś z nimi naprawdę sporo czasu? Czy możesz potwierdzić, że mają liczebną przewagę? Oczywiście nie! Są oni bytami wyłącznie teoretycznymi.
Ponadto – jak wspominałem już w innych moich tekstach – żaden system podatkowy nigdy nie dosięga pieniędzy tych skąpych ludzi. Oni i tak są przestępcami. Nie wspomagają żadnych organizacji charytatywnych i nie płacą podatków. Przestępczość to gospodarka gotówkowa. Podatki uderzają tylko w uczciwych – którzy i tak pomogliby biednym.
Więc skoro nie ma bardzo wielu złych ludzi – a podatki nie umożliwiają sięgnięcia po ich pieniądze – dlaczego „źli ludzie” stanowią tak popularne uzasadnienie władzy Państwa?
Po pierwsze, bardzo, bardzo niewielu ludzi faktycznie umie myśleć za siebie. W rzeczywistości wielu ludzi myśli tak ciężko, że naprawdę myśli, że potrafi myśleć! Ponieważ nie potrafią myśleć, usiłują konstruować teorie w oparciu o bezpośrednio dostępne dane – jak prymitywni fizycy, którzy wyobrażają sobie, że świat jest płaski, bo na taki wygląda. Szydzą ze wszystkich dowodów, które wskazują na coś przeciwnego, bo nie rozumieją ograniczeń swoich bezpośrednich zmysłów. Ale ekonomia i moralność to logiczne dyscypliny, bo rzeczywistość nie jest oczywista – gdyby była, nie potrzebowalibyśmy logiki; moglibyśmy przerwać wykorzystując instynkt i adrenalinę, jak psy. Ale nie jesteśmy psami, i nie jesteśmy bogami, więc potrzebujemy myśleć.
A zatem – jak zwraca się nas przeciw sobie nawzajem? Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest prosta; a pożyteczna maksyma pozwala nam zrozumieć, że ktokolwiek mówi – bez dowodów empirycznych – że masz jakichś wrogów, sam jest twoim wrogiem.
Aby zmienić nas wszystkich ze sprzymierzeńców we wrogów, ludzka natura musi być uważana za zepsutą i egoistyczną – a zatem mądrzy i potężni władcy muszą ją przymusić do cnoty.
To, oczywiście, opis pewnego modelu wychowania (tj. większości z nich) – dzieci nie rozumieją, co jest dla nich dobre, a więc trzeba je zastraszyć i zmusić, aby postępowały dobrze. Innymi słowy, cnota to kwadratowy otwór, a dusza to okrągły kołek, w który należy nieustannie walić, aby nabrał odpowiedniego kształtu.
Dobrym przykładem tego jest „uprzejmość”. „Bądź grzeczny!” – warczą rodzice – a dzieci są naturalnie zdezorientowane – a koniec końców oburzone tą hipokryzją. Ten styl sprzecznego wewnętrznie wychowania dobrze przekłada się na język Państwa: „Pomóż innym” – mówią politycy, przykładając ci broń do skroni.
Oczywiście, politycy nie chcą ci pokazać tej broni – tak jak rodzice, którzy nie chcą, abyś zorientował się, że są próżnymi tyranami, zatroskanymi o swoją władzę, a nie o twój rozwój moralny. Politycy muszą ukrywać broń – tak, abyśmy mogli fantazjować o tym, że uczestniczymy w procesie [politycznym]. Politycy używają do tego celu trójwarstwowego kłamstwa:
1. Nie ma broni;
2. Broń jest, ale to środek ostateczny;
3. Broń jest i nie jest środkiem ostatecznym – ale używamy jej tylko przeciw złym ludziom.
W ten sposób starają się nas uspokoić, że broń nie jest wycelowana w nas. Ale oczywiście broń jest wycelowana wyłącznie w uczciwych ludzi, bo źli ludzie nie płacą podatków albo stoją ponad prawem. Źli ludzie to albo przestępcy (kradnący na skalę lokalną) albo politycy (kradnący na skalę globalną). Przestępcy nie płacą podatków, a politycy stoją ponad prawem. (Jeżeli nie wierzysz w to drugie stwierdzenie, uświadom sobie, że za oszustwa księgowe albo nieuczciwe praktyki reklamowe przedsiębiorcy idą do więzienia, ale żadnego polityka nigdy nawet nie oskarżono o kłamanie na temat deficytu albo o złamanie jakiejś obietnicy.)
Broń jest wycelowana w ludzi, którzy mają stałą pracę. Broń jest wycelowana w dobrych ludzi – nie w złych. Jest wycelowana w tych, którzy mają coś do stracenia – którzy mają współmałżonka lub dzieci. Jest wycelowana w tych, którzy cenią wolność i zrobili ze swoim życiem coś sensownego. To nie dobrzy ludzie mierzą z broni w złych. To źli ludzie mierzą w dobrych. Celowanie w dobrych ludzi to nie efekt uboczny celowania w złych. Wymyśla się istnienie złych ludzi – tak, aby można było wycelować broń w dobrych.
Tak samo jak z Państwem, rzecz ma się z rodzicami. Oni nie tyranizują dzieci, aby były dobre – tworzą sprzeczną wewnętrznie normę „dobra”, aby je tyranizować. Na przykład rodzice mówią: „Miej wzgląd na uczucia innych albo stracę nad sobą panowanie”. Świetnie. Więc kiedy chłopak spotyka dziewczynę, która nie ma względu na jego uczucia, [chłopak] traci nad sobą panowanie. To najzupełniej logiczne! Ale, oczywiście, nie chwali się chłopaka za jego moralne zachowanie – jeszcze mocniej się go krytykuje.
Więc chłopak czyni wysiłki, aby zrozumieć zasadę. Mówią mu: „Musisz być uprzejmy dla ludzi, nawet jeśli oni nie są uprzejmi dla ciebie!”. Znakomicie. Zatem chłopak nie musi być uprzejmy dla swoich rodziców, bo oni muszą być dla niego uprzejmi – niezależnie od tego, jak się zachowuje. Ojej, ale tego też nie wolno!
Prawdziwa „zasada” brzmi: Nie rób mi kłopotów. Nie wprawiaj mnie w zakłopotanie. Nie przerywaj mi. Nie przeszkadzaj mi. Słuchaj moich zachcianek!
To – oczywiście – w ogóle nie jest żadna zasada. To prymitywna tendencyjność. To tak, jakbym ci kazał: masz nie lubić tej muzyki, której ja nie lubię. To nie zasada. To po prostu poddawanie twojej osoby moim zachciankom. Nie może stanowić uniwersalnej zasady, bo odnosi się wyłącznie do jednej z oddziałujących na siebie stron: ty masz robić to, czego ja sobie zażyczę! To po prostu tyrania.
Zatem, oczywiście, zarówno rodzice, jak i politycy odrzucają jakiegokolwiek rodzaju zasady i definicje. Tworzą dyktatury zachcianek, w których dziecko nigdy nie może przewidzieć właściwego sposobu zachowania. To chyba najgorsza forma wykorzystywania dzieci, bo powoduje, że dziecko spędza całe swoje życie w strachu, próbując odgadnąć zachcianki swoich władców – zarówno rodziców, jak i, co smutne, swoich politycznych właścicieli.
Kiedy więc następnym razem ktoś powie ci, że musisz poddać się władzy Państwa, bo jest tak wielu „złych” ludzi, po prostu zapytaj:
– Ilu jest złych ludzi?
– Czy ja jestem jednym z nich?
– A ty?
– Czy ktokolwiek w tym pomieszczeniu jest złą osobą?
– Ilu złych ludzi spotkałeś w życiu?
– Skąd wiedziałeś, że spotkani przez ciebie źli ludzie są źli?
– Czy kiedykolwiek widziałeś jakiekolwiek badania dowodzące liczebnej przewagi tych złych ludzi?
– A nawet jeśli mają oni tak dużą przewagę liczebną, jak sądzisz, co tu pomogą podatki? To jasne, że źli ludzie ich nie płacą.
I wreszcie:
– Skoro jest wielu złych ludzi, to wielu złych ludzi musi być w rządzie, prawda? W jaki zatem sposób dawanie złym ludziom władzy stosowania przemocy czyni świat lepszym miejscem?
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Lateral Paranoia, http://freedomain.blogspot.com/2005/03/lateral-paranoia.html
Lateral Paranoia opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 19 marca 2005 r.
Podawałem argumenty przeciw państwu opiekuńczemu i w odpowiedzi usłyszałem – prawdopodobnie po raz milionowy – że musimy mieć przymusowe podatki, bo na świecie istnieją skąpi ludzie, którzy nie pomogliby biednym.
Odpowiedziałem, jak zawsze, że argumentowałem przeciw państwu opiekuńczemu od ponad dwudziestu lat i przez cały ten czas ani razu nie spotkałem nikogo, kto zatarłby ręce i powiedział: „Słuchaj, stary – z wielką przyjemnością pozbyłbym się podatków, bo nienawidzę pomagać biednym!”. Każda osoba, którą kiedykolwiek spotkałem, natychmiast wyrażała głęboką troskę o los biednych. Albo chorych. Albo bezdomnych. Albo jeszcze kogoś innego.
To fascynujące. Najwyraźniej wszyscy, z którymi kiedykolwiek się spierałem, wierzyli w istnienie tej znaczącej większości skąpych ludzi, ale tak naprawdę nigdy żadnego z tych „skąpych ludzi” nie spotkali. Innymi słowy, [moi dyskutanci] nie opowiadają się za podatkami dlatego, że spotkali tak wielu skąpych ludzi. Wierzą w istnienie znaczącej większości „skąpych ludzi” dlatego, że istnieją podatki – zupełne odwrócenie przyczyny i skutku. Przypomina to żywione w latach 30. dwudziestego wieku przez wielu Niemców przekonanie, że „Żydzi są prześladowani, bo jest tak wielu złych Żydów”. Ustawy tworzą fakty.
To, czego chciałbym się dowiedzieć, to odpowiedź na pytanie: co, u licha, spowodowało, że jesteśmy względem siebie tak wrogo nastawieni i podejrzliwi? Czy to nie wydaje się dziwne? Na poziomie osobistym prawie każdy, kogo spotykam, jest uprzejmy, troskliwy, hojny – altruistyczny aż do przesady. (Pod względem poglądów politycznych wszyscy oni są totalitarystami, ale to osobna kwestia!) Zatrzymujesz samochód i pytasz o drogę. Ludzie rwą się do pomocy. Zmagasz się z wielgachną paczką. Ludzie otworzą ci drzwi. Przytrzymają windę. Przepuszczą cię bez kolejki, jeśli jesteś beznadziejnie spóźniony. W sytuacji kryzysowej dadzą ci dach nad głową. Dadzą miliardy na pomoc ofiarom kataklizmów. Na poziomie osobistym ludzie są w większości cudowni.
Oczywiście, istnieją źli ludzie. I co z tego? Czy kiedykolwiek spędzałeś z nimi naprawdę sporo czasu? Czy możesz potwierdzić, że mają liczebną przewagę? Oczywiście nie! Są oni bytami wyłącznie teoretycznymi.
Ponadto – jak wspominałem już w innych moich tekstach – żaden system podatkowy nigdy nie dosięga pieniędzy tych skąpych ludzi. Oni i tak są przestępcami. Nie wspomagają żadnych organizacji charytatywnych i nie płacą podatków. Przestępczość to gospodarka gotówkowa. Podatki uderzają tylko w uczciwych – którzy i tak pomogliby biednym.
Więc skoro nie ma bardzo wielu złych ludzi – a podatki nie umożliwiają sięgnięcia po ich pieniądze – dlaczego „źli ludzie” stanowią tak popularne uzasadnienie władzy Państwa?
Po pierwsze, bardzo, bardzo niewielu ludzi faktycznie umie myśleć za siebie. W rzeczywistości wielu ludzi myśli tak ciężko, że naprawdę myśli, że potrafi myśleć! Ponieważ nie potrafią myśleć, usiłują konstruować teorie w oparciu o bezpośrednio dostępne dane – jak prymitywni fizycy, którzy wyobrażają sobie, że świat jest płaski, bo na taki wygląda. Szydzą ze wszystkich dowodów, które wskazują na coś przeciwnego, bo nie rozumieją ograniczeń swoich bezpośrednich zmysłów. Ale ekonomia i moralność to logiczne dyscypliny, bo rzeczywistość nie jest oczywista – gdyby była, nie potrzebowalibyśmy logiki; moglibyśmy przerwać wykorzystując instynkt i adrenalinę, jak psy. Ale nie jesteśmy psami, i nie jesteśmy bogami, więc potrzebujemy myśleć.
A zatem – jak zwraca się nas przeciw sobie nawzajem? Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest prosta; a pożyteczna maksyma pozwala nam zrozumieć, że ktokolwiek mówi – bez dowodów empirycznych – że masz jakichś wrogów, sam jest twoim wrogiem.
Aby zmienić nas wszystkich ze sprzymierzeńców we wrogów, ludzka natura musi być uważana za zepsutą i egoistyczną – a zatem mądrzy i potężni władcy muszą ją przymusić do cnoty.
To, oczywiście, opis pewnego modelu wychowania (tj. większości z nich) – dzieci nie rozumieją, co jest dla nich dobre, a więc trzeba je zastraszyć i zmusić, aby postępowały dobrze. Innymi słowy, cnota to kwadratowy otwór, a dusza to okrągły kołek, w który należy nieustannie walić, aby nabrał odpowiedniego kształtu.
Dobrym przykładem tego jest „uprzejmość”. „Bądź grzeczny!” – warczą rodzice – a dzieci są naturalnie zdezorientowane – a koniec końców oburzone tą hipokryzją. Ten styl sprzecznego wewnętrznie wychowania dobrze przekłada się na język Państwa: „Pomóż innym” – mówią politycy, przykładając ci broń do skroni.
Oczywiście, politycy nie chcą ci pokazać tej broni – tak jak rodzice, którzy nie chcą, abyś zorientował się, że są próżnymi tyranami, zatroskanymi o swoją władzę, a nie o twój rozwój moralny. Politycy muszą ukrywać broń – tak, abyśmy mogli fantazjować o tym, że uczestniczymy w procesie [politycznym]. Politycy używają do tego celu trójwarstwowego kłamstwa:
1. Nie ma broni;
2. Broń jest, ale to środek ostateczny;
3. Broń jest i nie jest środkiem ostatecznym – ale używamy jej tylko przeciw złym ludziom.
W ten sposób starają się nas uspokoić, że broń nie jest wycelowana w nas. Ale oczywiście broń jest wycelowana wyłącznie w uczciwych ludzi, bo źli ludzie nie płacą podatków albo stoją ponad prawem. Źli ludzie to albo przestępcy (kradnący na skalę lokalną) albo politycy (kradnący na skalę globalną). Przestępcy nie płacą podatków, a politycy stoją ponad prawem. (Jeżeli nie wierzysz w to drugie stwierdzenie, uświadom sobie, że za oszustwa księgowe albo nieuczciwe praktyki reklamowe przedsiębiorcy idą do więzienia, ale żadnego polityka nigdy nawet nie oskarżono o kłamanie na temat deficytu albo o złamanie jakiejś obietnicy.)
Broń jest wycelowana w ludzi, którzy mają stałą pracę. Broń jest wycelowana w dobrych ludzi – nie w złych. Jest wycelowana w tych, którzy mają coś do stracenia – którzy mają współmałżonka lub dzieci. Jest wycelowana w tych, którzy cenią wolność i zrobili ze swoim życiem coś sensownego. To nie dobrzy ludzie mierzą z broni w złych. To źli ludzie mierzą w dobrych. Celowanie w dobrych ludzi to nie efekt uboczny celowania w złych. Wymyśla się istnienie złych ludzi – tak, aby można było wycelować broń w dobrych.
Tak samo jak z Państwem, rzecz ma się z rodzicami. Oni nie tyranizują dzieci, aby były dobre – tworzą sprzeczną wewnętrznie normę „dobra”, aby je tyranizować. Na przykład rodzice mówią: „Miej wzgląd na uczucia innych albo stracę nad sobą panowanie”. Świetnie. Więc kiedy chłopak spotyka dziewczynę, która nie ma względu na jego uczucia, [chłopak] traci nad sobą panowanie. To najzupełniej logiczne! Ale, oczywiście, nie chwali się chłopaka za jego moralne zachowanie – jeszcze mocniej się go krytykuje.
Więc chłopak czyni wysiłki, aby zrozumieć zasadę. Mówią mu: „Musisz być uprzejmy dla ludzi, nawet jeśli oni nie są uprzejmi dla ciebie!”. Znakomicie. Zatem chłopak nie musi być uprzejmy dla swoich rodziców, bo oni muszą być dla niego uprzejmi – niezależnie od tego, jak się zachowuje. Ojej, ale tego też nie wolno!
Prawdziwa „zasada” brzmi: Nie rób mi kłopotów. Nie wprawiaj mnie w zakłopotanie. Nie przerywaj mi. Nie przeszkadzaj mi. Słuchaj moich zachcianek!
To – oczywiście – w ogóle nie jest żadna zasada. To prymitywna tendencyjność. To tak, jakbym ci kazał: masz nie lubić tej muzyki, której ja nie lubię. To nie zasada. To po prostu poddawanie twojej osoby moim zachciankom. Nie może stanowić uniwersalnej zasady, bo odnosi się wyłącznie do jednej z oddziałujących na siebie stron: ty masz robić to, czego ja sobie zażyczę! To po prostu tyrania.
Zatem, oczywiście, zarówno rodzice, jak i politycy odrzucają jakiegokolwiek rodzaju zasady i definicje. Tworzą dyktatury zachcianek, w których dziecko nigdy nie może przewidzieć właściwego sposobu zachowania. To chyba najgorsza forma wykorzystywania dzieci, bo powoduje, że dziecko spędza całe swoje życie w strachu, próbując odgadnąć zachcianki swoich władców – zarówno rodziców, jak i, co smutne, swoich politycznych właścicieli.
Kiedy więc następnym razem ktoś powie ci, że musisz poddać się władzy Państwa, bo jest tak wielu „złych” ludzi, po prostu zapytaj:
– Ilu jest złych ludzi?
– Czy ja jestem jednym z nich?
– A ty?
– Czy ktokolwiek w tym pomieszczeniu jest złą osobą?
– Ilu złych ludzi spotkałeś w życiu?
– Skąd wiedziałeś, że spotkani przez ciebie źli ludzie są źli?
– Czy kiedykolwiek widziałeś jakiekolwiek badania dowodzące liczebnej przewagi tych złych ludzi?
– A nawet jeśli mają oni tak dużą przewagę liczebną, jak sądzisz, co tu pomogą podatki? To jasne, że źli ludzie ich nie płacą.
I wreszcie:
– Skoro jest wielu złych ludzi, to wielu złych ludzi musi być w rządzie, prawda? W jaki zatem sposób dawanie złym ludziom władzy stosowania przemocy czyni świat lepszym miejscem?
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Lateral Paranoia, http://freedomain.blogspot.com/2005/03/lateral-paranoia.html
Lateral Paranoia opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 19 marca 2005 r.
No comments:
Post a Comment