Na bezludnej wyspie Robinson Crusoe może robić, co mu się żywnie podoba. Nie dotyczy go kwestia uporządkowanych zasad ludzkiego zachowania – współpracy społecznej. Ta sprawa może uwidocznić się dopiero z chwilą, gdy na wyspę przybędzie druga osoba – Piętaszek. Ale nawet wtedy kwestia ta pozostaje w dużej mierze nieistotna – tak długo, jak nie istnieje rzadkość.
Załóżmy, że wyspa jest Ogrodem Edenu; wszystkie dobra „zewnętrzne” dostępne są w nieograniczonej obfitości. Są „darmowymi dobrami”, tak jak powietrze, którym oddychamy, jest w normalnych warunkach „darmowym” dobrem. Cokolwiek Crusoe uczyni z tymi dobrami, jego działania nie mają następstw – ani w odniesieniu do wielkości posiadanego przezeń w przyszłości zasobu tych dóbr, ani w stosunku do obecnej i przyszłej wielkości zasobu dóbr Piętaszka (i vice versa). Zatem niemożliwe jest, aby kiedykolwiek między Crusoe a Piętaszkiem powstał spór dotyczący korzystania z takich dóbr. Konflikt staje się możliwy jedynie wtedy, gdy dobra są rzadkie. Tylko wtedy pojawia się potrzeba, aby sformułować zasady, które umożliwią zorganizowaną, wolną od konfliktów współpracę.
W Ogrodzie Edenu istnieją tylko dwa dobra rzadkie: ciało fizyczne i zajmowana przez nie przestrzeń. Crusoe ma jedno ciało i Piętaszek ma jedno ciało – i w określonym momencie mogą przebywać tylko w jednym miejscu. Zatem nawet w Ogrodzie Edenu między Crusoe a Piętaszkiem mogą powstać konflikty – nie mogą oni jednocześnie znajdować się w tym samym miejscu, nie wchodząc ze sobą w konflikt fizyczny. Dlatego nawet w Ogrodzie Edenu muszą istnieć zasady uporządkowanego zachowania społecznego – zasady dotyczące właściwego usytuowania i przemieszczania się ciała człowieka. Poza Ogrodem Edenu, w świecie rzadkości, muszą istnieć zasady, które regulują nie tylko użycie ciał, ale wszystkich rzeczy rzadkich – tak aby zapobiec wszystkim możliwym konfliktom. Na tym polega problem porządku społecznego.
Klasyczna liberalna koncepcja porządku społecznego
W historii myśli społecznej i ekonomicznej wysuwano niezliczone propozycje rozwiązania problemu porządku społecznego. Różnorodność wykluczających się wzajemnie propozycji przyczyniła się do przekonania, że poszukiwanie jednego, „właściwego” rozwiązania uważa się często za niemożliwe. A jednak poprawne rozwiązanie istnieje. Nie ma powodu poddawać się moralnemu relatywizmowi. To rozwiązanie znane jest od setek lat. W czasach współczesnych to proste rozwiązanie najściślej wiązano z „klasycznym liberalizmem”.
Sformułujmy to rozwiązanie – najpierw w odniesieniu do szczególnej przypadku reprezentowanego przez Ogród Edenu, a następnie w odniesieniu do ogólnej sytuacji jaką przedstawia świat „realny” – świat rzadkości, a następnie pokrótce wykażmy, dlaczego należy uważać to rozwiązanie za sprawiedliwe, jak również wydajne ekonomicznie.
W Ogrodzie Edenu rozwiązania dostarcza prosta zasada, zgodnie z którą każde ciało może przebywać w dowolnym miejscu i poruszać się w dowolny sposób pod warunkiem, że nikt inny już nie znajduje się w tym samym miejscu i nie zajmuje go. Poza Ogrodem Edenu, w świecie rzadkości, rozwiązania dostarczają cztery powiązane ze sobą zasady.
Po pierwsze: każda osoba jest prawowitym właścicielem swojego ciała. Któż inny, jeśli nie Crusoe, miałby być właścicielem ciała Crusoe? Czy w przeciwnym razie nie mielibyśmy do czynienia z niewolnictwem, które jest niesprawiedliwe i niewydajne ekonomicznie?
Po drugie: każda osoba jest prawowitym właścicielem wszystkich danych przez naturę dóbr, których rzadkość dostrzegła i wykorzystała, używając swego ciała, zanim uczynił to ktokolwiek inny. Któż inny, jeśli nie pierwszy użytkownik, powinien być właścicielem tych dóbr? Drugi albo trzeci? Gdyby tak było, pierwsza osoba nie dokonałaby pierwotnego zawłaszczenia; w ten sposób druga osoba stałaby się pierwszą i tak dalej i tak dalej. Innymi słowy, nikomu nie byłoby wolno dokonać pierwotnego zawłaszczenia i ludzkość momentalnie wyginęłaby. Zgodnie z inną koncepcją pierwszy użytkownik i przybyłe później osoby stają się współwłaścicielami wspomnianych dóbr. Jednak w tej sytuacji konfliktu nie da się uniknąć – cóż bowiem zrobimy, jeśli rozmaici współwłaściciele będą mieli sprzeczne koncepcje dotyczące wykorzystania rzeczonych dóbr? To rozwiązanie byłoby również niewydajne ekonomicznie, ponieważ zmniejszyłoby bodziec do wykorzystania dóbr, których rzadkość dostrzeżono po raz pierwszy.
Po trzecie: każdy, kto – używając swojego ciała i zawłaszczonych pierwotnie dóbr – wytwarza nowe produkty, staje się w ten sposób ich prawowitym właścicielem pod jedynym warunkiem – że w procesie produkcji nie niszczy fizycznie dóbr posiadanych przez inną osobę.
Wreszcie: z chwilą, gdy dobro zostało pierwotnie zawłaszczone lub wyprodukowane, prawo własności do niego można uzyskać wyłącznie przez dobrowolne, kontraktowe przeniesienie tytułu własności z jednego na drugiego właściciela.
Instytucję własności prywatnej, a w szczególności ustanowienie własności prywatnej poprzez pierwotne zawłaszczenie określa się często mianem „konwencji”. Jednak – co powinno stać się jasne – to błąd. Konwencja służy jakiemuś celowi i istnieje wobec niej alternatywa. Na przykład alfabet łaciński służy do komunikacji pisemnej. Istnieje wobec niego alternatywa – cyrylica. Dlatego określamy alfabet łaciński mianem konwencji. Jaki jest jednak cel norm działania? Uniknięcie możliwego konfliktu! Normy tworzące konflikty są sprzeczne z samym celem norm. W odniesieniu do celu, którym jest unikanie konfliktów, dwie wspomniane instytucje nie są tylko konwencjami – oprócz nich nie istnieje żadne inne rozwiązanie. Tylko własność prywatna umożliwia zapobieżenie wszystkim nieuniknionym w innym przypadku konfliktom; i tylko zasada nabycia własności przez pierwotne zawłaszczenie dokonywane przez konkretne jednostki w konkretnym czasie i miejscu umożliwia uniknięcie konfliktów od początku istnienia ludzkości.
Narzucanie porządku społecznego – Rola państwa w klasycznym liberalizmie
Jakkolwiek to odkrycie jest istotne, pozostaje nam do rozwiązania jeszcze jeden, trudniejszy problem. Nawet jeśli wiemy, jak uniknąć wszystkich możliwych konfliktów, i nawet jeśli wiemy, że dzięki temu na dłuższą metę ogólny dobrobyt zostanie zmaksymalizowany – nie wynika z tego, że zawsze interesuje nas unikanie konfliktów i długoterminowe konsekwencje naszych działań. W rzeczywistości – ze względu na to, że człowiek jest, jaki jest – zawsze będą istnieli mordercy, rabusie, złodzieje, bandyci i oszuści, czyli ludzie nie działający zgodnie z wymienionymi wyżej zasadami – i życie w społeczeństwie stanie się niemożliwe, jeśli nie zostaną oni powstrzymani. W celu utrzymania prawa i porządku jest konieczne, aby członkowie społeczeństwa byli przygotowani i wyposażeni w taki sposób, aby zmusić osoby nie szanujące cudzego życia i własności do podporządkowania się zasadom społecznym. Kto i w jaki sposób powinien egzekwować prawo i utrzymywać porządek?
Odpowiedź dawaną przez klasycznych liberałów i niemal wszystkich innych ludzi znamy aż za dobrze. Konieczne zadanie egzekwowania prawa i utrzymywania porządku to wyłączna domena państwa. Jak zatem zdefiniujemy państwo? Państwo nie jest po prostu wyspecjalizowaną firmą. Według powszechnego przekonania państwo definiuje się jako agencję charakteryzującą się dwiema szczególnymi cechami. Po pierwsze: państwo to agencja korzystająca z terytorialnego monopolu na podejmowanie ostatecznych decyzji. To znaczy: państwo jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest jedną ze stron – i nie zezwala na apelację do nikogo poza sobą. Po drugie: państwo to agencja, która wykorzystuje terytorialny monopol na nakładanie podatków. To znaczy: państwo jest agencją, która jednostronnie ustala cenę, jaką prywatni ludzie muszą płacić za dostarczanie usług w zakresie egzekucji prawa i utrzymywania porządku.
Błędy klasycznego liberalizmu
Chociaż klasyczny liberalny pogląd uznaje konieczność ustanowienia państwa jako dostawcy prawa i porządku, kilka dość podstawowych argumentów ekonomicznych i moralnych wskazuje, że jest on całkowicie błędny.
Jedno z najpowszechniej akceptowanych wśród ekonomistów i filozofów politycznych twierdzeń brzmi: z punktu widzenia konsumentów każdy „monopol” jest „zły”. Tutaj monopol rozumie się jako wyłączny przywilej przyznany jednemu producentowi jakiegoś towaru lub usługi albo jako brak „wolnego dostępu” do konkretnej branży produkcyjnej. Na przykład tylko jednej agencji, Agencji A, wolno wytwarzać dane dobro lub usługę – X. Taki monopol jest dla konsumentów „zły”, ponieważ – w warunkach ograniczania potencjalnym nowym konkurentom dostępu do danej branży produkcyjnej – cena produktu będzie wyższa, a jego jakość niższa niż w warunkach konkurencji. Analogicznie – można się spodziewać, że usługi w zakresie prawa i porządku dostarczane przez państwo będą niezwykle drogie i bardzo niskiej jakości.
Jednak to tylko najdrobniejszy z błędów. Rząd nie jest po prostu tym, czym każdy inny monopol – taki jak monopol na produkcję mleka lub samochodów, który skutkuje wytwarzaniem słabej jakości produktów w wysokich cenach. Tym, co odróżnia rząd od innych [monopolistycznych] agencji jest fakt, że wytwarza on nie tylko dobra, ale wytwarza „zło”. Istotnie, musi produkować „zło”, aby wytwarzać cokolwiek, co można by uznać za dobro.
Jak zauważyliśmy, rząd jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest stroną. W rezultacie – zamiast po prostu zapobiegać konfliktom i rozwiązywać je, agencja posiadająca monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji będzie również prowokować konflikty, aby rozstrzygać je na swoją korzyść. To znaczy: jeśli można apelować o sprawiedliwość jedynie do rządu, sprawiedliwość zostanie wypaczona na korzyść rządu – niezależnie od istnienia konstytucji i sądów najwyższych. W istocie są to rządowe konstytucje i sądy najwyższe – i o tym, jakie ograniczenia działań rządowych uda się znaleźć, niezmiennie zdecydują przedstawiciele rządu. Jak można się spodziewać, definicja własności i ochrony będzie stale zmieniana, a zakres władzy rządu rozszerzany na jego korzyść. Zniknie przekonanie o istnieniu wiecznego i niezmiennego prawa, które należy odkryć – zastąpi je pojmowanie prawa jako legislacji – takiej jak zmienne prawo tworzone przez państwo.
Co gorsza, państwo to monopol nakładania podatków. Podczas gdy ci, którzy otrzymują podatki – osoby zatrudnione przez rząd – uważają je za coś dobrego, ci, którzy muszą je płacić, uważają to za coś złego, za akt wywłaszczenia. Zatem jako finansowana z podatków agencja mająca chronić życie i własność instytucja rządu stanowi sprzeczność sama w sobie. Jest trudniącym się wywłaszczeniami strażnikiem własności, „produkującym” coraz więcej podatków i coraz mniej ochrony. Nawet gdyby rząd ograniczył swoje działania wyłącznie do ochrony własności obywateli, jak proponowali klasyczni liberałowie, pojawiłoby się nowe pytanie o to, ile bezpieczeństwa należy „produkować”. Funkcjonariusz rządowy – motywowany, jak wszyscy inni, własnym interesem i poczuciem uciążliwości pracy, ale wyposażony we właściwą tylko sobie władzę nakładania podatków – będzie niezmiennie dążył do maksymalizacji wydatków na ochronę – której koszty mogą pochłonąć właściwie niemal całe bogactwo kraju – a jednocześnie do minimalizacji produkcji bezpieczeństwa. Im więcej pieniędzy ktoś może wydać i im mniej pracować, żeby coś wyprodukować, tym lepiej będzie mu się powodziło.
Podsumowując: struktura bodźców właściwa instytucji rządu to nie recepta na ochronę życia i własności, ale na wyzysk i nadużycia. To właśnie pokazuje historia państw. Stanowi ona przede wszystkim kronikę niezliczonych milionów zniszczonych istnień ludzkich.
Błędy pogłębione – Liberalizm demokratyczny
Z chwilą gdy klasyczny liberalizm przyjął błędne założenie, że instytucja rządu jest konieczna dla utrzymania prawa i porządku, pojawiło się następujące pytanie: Która forma rządu najlepiej nadaje się do tego zadania? Chociaż klasyczni liberałowie nie byli w tej sprawie jednomyślni – tym niemniej ich odpowiedź była jasna i wyraźna. Tradycyjna forma władzy książęcej lub królewskiej zdawała się nie pasować do ukochanej idei uniwersalnych praw człowieka, bo stanowiła rząd oparty na pewnym przywileju. Została zatem odrzucona. Jak zatem można by pogodzić ideę uniwersalnych praw człowieka z ideą rządu? Liberalna odpowiedź brzmiała: poprzez demokrację umożliwić wszystkim na równych zasadach wstęp do rządu i uczestnictwo we władzy. Każdemu – nie tylko członkom dziedzicznej klasy złożonej ze szlachetnie urodzonych – wolno było zostać urzędnikiem państwowym i sprawować każdą funkcję rządową.
Jednak ta demokratyczna równość przed prawem to coś zupełnie innego i niezgodnego z ideą jednego uniwersalnego prawa, dającego się zastosować wobec każdego, wszędzie i w każdej chwili. W istocie rzeczy budząca sprzeciw niegdysiejsza nierówność między wyższym prawem dotyczącym królów a niższym prawem obowiązującym poddanych zostaje w demokracji w pełni zachowana – w postaci podziału na prawo publiczne oraz prawo prywatne i nadrzędność pierwszego nad drugim. W demokracji każdy jest równy w takim znaczeniu, że wejście do rządu jest otwarte dla wszystkich na równych zasadach. W demokracji nie ma osobistych przywilejów ani uprzywilejowanych osób. Istnieją natomiast przywileje funkcyjne i uprzywilejowane funkcje. Dopóki urzędnicy państwowi działają w sposób oficjalny, kieruje nimi i chroni ich prawo państwowe – w ten sposób zajmują uprzywilejowaną pozycję w stosunku do osób działających w ramach prawa prywatnego, co zasadniczo polega na możliwości finansowania swoich działań z podatków nałożonych na podmioty prawa prywatnego. Przywileje i dyskryminacja prawna nie znikają. Wręcz przeciwnie – przywileje, protekcjonizm i dyskryminacja prawna – zamiast ograniczać się do książąt i szlachty – będą dostępne dla wszystkich i każdy będzie mógł z nich korzystać.
Co przewidywalne, w warunkach demokratycznych tendencja każdego monopolu do zwiększania cen i obniżania jakości usług staje się wyraźniejsza. Król lub książę – jako dziedziczny monopolista – uważał znajdujące się pod jego jurysdykcją terytorium i ludzi za swoją prywatną własność i zajmował się monopolistycznym wyzyskiem tej „własności”. W demokracji monopol i monopolistyczny wyzysk nie znikają. Nawet jeśli każdemu wolno wejść do rządu, nie przestaje istnieć podział na rządzących i rządzonych. Rząd i rządzony to nie jedna i ta sama osoba. Zamiast księcia, traktującego państwo jak swoją prywatną własność, monopolistyczną władzę w kraju sprawuje tymczasowy zarządca. Zarządca nie jest właścicielem kraju, ale tak długo, jak sprawuje władzę, wolno mu wykorzystywać go na korzyść własną i swoich protegowanych. Jest właścicielem bieżącego użytkowania kraju (ususfructus), ale nie jego zasobów kapitałowych. Eksploatacja będzie krótkowzroczna, a konsumpcja kapitału – systematycznie promowana.
Idea społeczeństwa prawa prywatnego
W świetle rozlicznych błędów klasycznego liberalizmu – zastanówmy się, jak utrzymać prawo i porządek, mając do czynienia z faktycznymi i potencjalnymi przestępcami? Rozwiązanie to społeczeństwo prawa prywatnego – społeczeństwo, w którym każda osoba oraz instytucja podlega jednemu i temu samemu zbiorowi praw! Nie istnieje żadne prawo państwowe, przyznające przywileje wybranym osobom na pewnych stanowiskach (nie ma też własności państwowej). Istnieje tylko prawo prywatne (i własność prywatna), stosujące się do każdego w jednakowy sposób. Nikomu nie wolno nabywać własności w inny sposób niż przez pierwotne zawłaszczenie, produkcję albo dobrowolną wymianę. Nikt nie ma przywileju nakładania podatków ani wywłaszczania. Ponadto w społeczeństwie prawa prywatnego nikt nie może nikomu zabronić używania swojej własności w celu rozpoczęcia dowolnego rodzaju produkcji i konkurowania z kimkolwiek mu się podoba.
Dokładniej, tworzeniem i utrzymywaniem prawa – aby było sprawiedliwe i skuteczne – będą się musiały zająć dobrowolnie finansowane i konkurujące ze sobą osoby i agencje. Jak można to zrobić? Jakkolwiek nie da się przewidzieć w absolutnie precyzyjny sposób, jaki kształt i formę przyjąłby ten „sektor bezpieczeństwa” w ramach społeczeństwa prawa prywatnego – tak jak nie da się w absolutnie precyzyjny sposób przewidzieć, jak będzie wyglądać niemal każdy sektor gospodarki w takich (wcześniej nie zaistniałych) okolicznościach – można spodziewać się znacznej liczby fundamentalnych zmian strukturalnych w porównaniu z utrzymywaniem status quo, w którym bezpieczeństwa dostarcza państwo.
Po pierwsze, w złożonych społeczeństwach jeden aspekt wyłaniającego się rozwiązania będzie miał drugorzędne znaczenie, ale w żadnym przypadku nie powinien zostać zlekceważony. Podczas gdy dostarczanie prawa i porządku przez państwo doprowadziło do stopniowego rozbrojenia społeczeństwa, czyniąc je coraz bardziej bezbronnym wobec przestępców, w społeczeństwie prawa prywatnego właściwie nie istniałyby ograniczenia dotyczące posiadania broni palnej i innej. Podstawowe prawo każdego do stosowania samoobrony w celu chronienia swojego życia i własności przeciw napastnikom byłoby święte, a jak wiadomo z doświadczeń nie tak dzikiego Dzikiego Zachodu, jak i licznych empirycznych badań na temat związku między powszechnością posiadania broni palnej a wskaźnikami przestępczości, więcej broni oznacza mniej przestępstw. Podpowiada to intuicja, ale rządowa propaganda nieustannie usiłuje temu zaprzeczyć.
Jednak we współczesnych złożonych społeczeństwach samoobrona będzie stanowiła tylko niewielką część całkowitej produkcji bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie nie produkujemy na własną rękę butów, garniturów i telefonów – uczestniczymy w korzyściach wynikających z podziału pracy. Odnosi się to także do produkcji bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o ochronę naszego życia i własności, w znacznym stopniu polegamy na wyspecjalizowanych osobach i agencjach. W szczególności większość ludzi powierza zadanie ochrony siebie i swojego mienia dobrowolnie finansowanym i konkurującym ze sobą firmom ubezpieczeniowym; a skłonność do zdawania się na ubezpieczyciela będzie wzrastać, im większa i cenniejsza będzie dana własność. Z kolei strony firmy ubezpieczeniowe rozpoczną współpracę z agencjami policyjnymi i detektywistycznymi, związanymi z firmą bezpośrednio (jako sekcja) albo pośrednio (jako niezależne podmioty gospodarcze); jednocześnie będą stale współdziałać z podległymi sobie bezpośrednio oraz niezależnymi sędziami i agencjami arbitrażowymi.
Jak działałby ten oparty o zasady konkurencji system współpracujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych, policyjnych i arbitrażowych?
Rywalizacja wśród ubezpieczycieli, agencji policyjnych i arbitrów pociągnęłaby za sobą stały spadek cen za usługi ochronne (proporcjonalnie do wartości ubezpieczanego mienia), powodując, że byłoby na nie stać coraz większą liczbę ludzi. Ochroniarz-monopolista, który może nakładać na chronione osoby podatki – przeciwnie – może żądać coraz wyższych cen za swoje usługi.
Co więcej, jak już zaznaczyliśmy, ochrona i bezpieczeństwo to dobra i usługi konkurujące z innymi towarami i usługami. Jeśli więcej środków przeznaczy się na ochronę, mniej można wydać na przykład na samochody, wakacje, jedzenie albo picie. Ponadto środki przeznaczone na przykład na ochronę A lub grupy A (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Pacyfiku) konkurują ze środkami wydanymi na ochronę B lub grupy B (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Atlantyku). Wydawanie pieniędzy przez państwo – finansowanego z podatków monopolistę w dziedzinie bezpieczeństwa – będzie z konieczności arbitralne. Dojdzie do nadprodukcji (albo niedostatecznej produkcji) bezpieczeństwa w porównaniu z innymi dobrami i usługami. Niektóre osoby, grupy lub regiony będą chronione nadmiernie, a inne – niedostatecznie.
W systemie swobodnie konkurujących agencji ochrony byłoby zupełnie odwrotnie – zniknęłaby wszelka arbitralność przeznaczenia środków (cała nadprodukcja i niedostateczna produkcja). Charakter oraz wielkość ilość usług ochrony zależałyby od tego, jak ważna jest ona w oczach dobrowolnie finansujących ją konsumentów. Żadnej osobie, grupie ani regionowi nie przysługiwałaby ochrona na koszt kogokolwiek innego – każdy otrzymywałby takie usługi bezpieczeństwa, za jakie zdecydował się zapłacić.
Oprócz tego ubezpieczyciele mieliby obowiązek wypłacać klientom rekompensatę, gdyby doznali oni jakichś szkód – muszą zatem działać efektywnie. Biorąc pod uwagę w szczególności katastrofy społeczne (przestępstwa), oznacza to, że ubezpieczyciel troszczyłby się przede wszystkim o skuteczną prewencję – gdyby nie udało mu się uniemożliwić popełnienia przestępstwa, musiałby płacić. Ponadto, gdyby przestępstwu nie udało się zapobiec, ubezpieczyciel i tak chciałby odzyskać łup, schwytać przestępcę i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości, aby w ten sposób zredukować poniesione przez siebie koszty i zmusić winowajcę – a nie ofiarę i jej ubezpieczyciela – aby pokrył koszt odszkodowania i rekompensaty.
Państwa – posługujący się przymusem monopoliści – postępują zupełnie inaczej: nie wypłacają ofiarom odszkodowań, a – ponieważ jako do źródła finansowania mogą się uciec do nałożenia podatków – nic albo prawie nic nie stanowi dla nich bodźca do zapobiegania przestępstwom, odzyskiwania łupu i chwytania winnych. Co więcej, jeśli uda im się złapać przestępcę, zazwyczaj zmuszają ofiarę i inne osoby płacące podatki do pokrywania kosztów uwięzienia go, w ten sposób dodając do szkód zniewagę.
Wskazaliśmy już, że społeczeństwa prawa prywatnego charakteryzuje nieograniczone prawo do samoobrony, skąd wynika powszechne posiadanie broni palnej i innej. Tę tendencję wzmacnia jeszcze bardziej istotna rola, jaką w tych społeczeństwach odgrywają firmy ubezpieczeniowe. Wszystkie państwa starają się rozbroić podległą sobie populację, z oczywistego powodu: bezpieczniej jest pobierać podatki od człowieka nieuzbrojonego niż od uzbrojonego. Gdyby dobrowolnie finansowana firma ubezpieczeniowa żądała od potencjalnych klientów (jako warunku rozpoczęcia świadczenia usług ochrony) przekazania jej wszystkich środków samoobrony, wzbudziłoby to natychmiast bardzo poważne podejrzenia co do jej prawdziwych motywów i firma szybko zbankrutowałaby. W swoim najlepszym interesie firmy ubezpieczeniowe premiowałyby uzbrojonych klientów (szczególnie tych, którzy mogliby udokumentować, że posiadają wyszkolenie w zakresie posługiwania się bronią), proponując im niższe stawki składek, odzwierciedlające reprezentowane przez nich niższe ryzyko. Tak jak ubezpieczyciele pobierają niższe składki, jeśli właściciele domu mają zainstalowany system alarmowy albo sejf – tak wprawny użytkownik broni przedstawiałby niższe ryzyko ubezpieczeniowe.
Państwa – finansowane z podatków monopole na podejmowanie ostatecznych decyzji – mogą przerzucać koszty związane z agresywnym zachowaniem pewnych osób na nieszczęsnych podatników. Zatem państwa z samej swej natury mają większą skłonność, aby stać się agresorami i prowokatorami niż osoby albo agencje, które same muszą ponosić koszty związane z agresją i prowadzeniem wojny. Firmy ubezpieczeniowe z natury rzeczy mają charakter raczej defensywny niż agresywny. Z jednej strony dlatego, że każdy akt agresji jest kosztowny, a ubezpieczyciel prowadzący agresywne działania musiałby żądać za swoje usługi wyższych niż inne firmy opłat, co pociągnęłoby za sobą odpływ klientów do nieagresywnych konkurentów.
Z drugiej strony nie da się ubezpieczyć od każdego „ryzyka”, które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Można ubezpieczyć się tylko od „wypadków” – tj. zdarzeń, nad którymi ubezpieczony nie ma żadnej kontroli i do których w żaden sposób się nie przyczynia. Można zatem, przykładowo, ubezpieczyć się od śmierci lub pożaru, ale nie od popełnienia samobójstwa albo podpalenia własnego domu. Podobnie, nie mogę się ubezpieczyć od niepowodzenia w działalności gospodarczej, bezrobocia albo tego, że nie będę lubił moich sąsiadów – bo mam pewien wpływ na każdą z tych sytuacji.
Co istotne, niemożność ubezpieczenia się od skutków osobistych działań i uczuć (w przeciwieństwie do ubezpieczenia od wypadków losowych) oznacza również brak możliwości ubezpieczenia się od ryzyka konieczności wypłacenia odszkodowania za straty wynikłe z zainicjowanej agresji albo prowokacji. Każdy ubezpieczyciel musi ograniczyć działania swoich klientów – tak, aby wykluczyć z ich strony wszelkie zachowania agresywne i prowokacyjne. To oznacza, że jakiekolwiek ubezpieczenie od katastrof społecznych, takich jak przestępczość, musi być zależne od tego, czy ubezpieczany podporządkuje się określonym normom nieagresywnego postępowania. Przy okazji z tych samych powodów oraz ze względów finansowych ubezpieczyciele będą wymagali od swoich klientów, aby powstrzymali się od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę (poza, być może, zupełnie nadzwyczajnymi okolicznościami), ponieważ – nawet jeśli jest ono uzasadnione – niezmiennie wywołuje niepewność i może prowokować interwencję trzeciej strony. Tych niepokojów i związanych z nimi kosztów można w większości przypadków uniknąć, obligując klientów do zaakceptowania formalnych, publicznych procedur, kiedykolwiek uważają się za pokrzywdzonych.
Warto wreszcie wskazać, że państwa, jako agencje finansowane z podatków, mogą na wielką skalę angażować się w zwalczanie takich przestępstw bez ofiar jak używanie „nielegalnych narkotyków”, prostytucja albo hazard – i robią to. W systemie dobrowolnie finansowanych agencji ochrony te „przestępstwa” nie stanowiłyby przedmiotu wielkiego, jeśli w ogóle jakiegoś, zainteresowania. „Ochrona” przed tego rodzaju „przestępstwami” wymagałaby wyższych stawek ubezpieczeniowych, ale ponieważ nie da się wskazać ofiary takiego „przestępstwa” (w przeciwieństwie do ofiar prawdziwych przestępstw przeciw ludziom i własności), bardzo niewiele osób byłoby gotowych wydawać pieniądze na taką „ochronę”.
Wreszcie, co warte podkreślenia, system konkurujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych miały dwojaki wpływ na rozwój prawa. Z jednej strony pozwalałby na większą różnorodność prawa. Zamiast narzucać wszystkim jednakowy zestaw przepisów (jak w etatyzmie), agencje ochrony mogłyby konkurować ze sobą nie tylko ceną, ale również zróżnicowaniem usług. Na przykład mogłyby istnieć obok siebie katoliccy ubezpieczyciele stosujący prawo kanoniczne, żydowscy – stosujący prawo mojżeszowe, islamscy – stosujący prawo koraniczne oraz agencje stosujące któryś z rodzajów prawa świeckiego – wszyscy utrzymywani przez dobrowolnie opłacających ich klientów. Konsumenci mogliby wybrać prawo stosujące się do nich oraz ich własności. Nikt nie musiałby żyć pod rządami „obcego” prawa.
Z drugiej strony, system prywatnego prawa i produkcji bezpieczeństwa sprzyjałby ujednoliceniu prawa. Prawo „lokalne” – katolickie, żydowskie, rzymskie itd. – stosowałoby się wyłącznie do osób i własności tych, którzy je wybrali, ubezpieczyciela i wszystkich innych ubezpieczonych przez tę samą firmę na tych samych zasadach. Na przykład prawo kanoniczne dotyczyłoby tylko zdeklarowanych katolików i zajmowałoby się wyłącznie rozstrzyganiem sporów między nimi. Mogłoby się jednak, oczywiście, zdarzyć, że katolik wszedłby w konflikt ze zwolennikiem odmiennych zasad prawnych, na przykład muzułmaninem. Jeżeli oba systemy prawne doszłyby do tego samego lub podobnego rozstrzygnięcia, nie ma żadnych trudności.
Gdyby jednak konkurencyjne kodeksy prawne proponowały wyraźnie odmienne rozwiązania (jak zdarzyłoby się przynajmniej w niektórych przypadkach), pojawia się problem. Prawo „lokalne” (wewnątrzgrupowe) byłoby bezużyteczne, ale każdy ubezpieczony chciałby też dysponować zabezpieczeniem na wypadek konfliktu międzygrupowego. W takiej sytuacji nie możemy się spodziewać, że jeden z ubezpieczycieli wraz z klientami podda się orzeczeniu innego ubezpieczyciela i jego prawa. Istnieje tylko jeden wiarygodny i możliwy do przyjęcia przez wszystkie strony konfliktu sposób na wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.
Od początku swojej działalności każdy ubezpieczyciel musiałby poddać siebie i swoich klientów arbitrażowi niezależnej trzeciej strony. Ta trzecia strona byłaby nie tylko niezależna – ale również wybrana jednomyślnie przez obie strony sporu. Takiego arbitra wybierano by ze względu na jego powszechnie cenioną umiejętność znajdowania zadowalających obie strony (sprawiedliwych) rozwiązań w przypadku konfliktów międzygrupowych. Ponadto, gdyby sędzia rozjemczy nie sprostał zadaniu i doszedł do rozstrzygnięcia postrzeganego przez jednego z ubezpieczycieli lub jego klientów jako „niesprawiedliwe” albo „stronnicze”, to w przyszłości takiej osoby lub agencji prawdopodobnie nie wybrano by na arbitra.
Podsumowując, zaczęłyby istnieć kontrakty na ochronę i bezpieczeństwo. Ubezpieczyciele (w przeciwieństwie do państw) oferowaliby swoim klientom umowy zawierające dokładny opis [ubezpieczanego] mienia oraz jasno określone powinności i obowiązki. Podobnie, relacje między ubezpieczycielami i arbitrami regulowałyby kontrakty. Strony umowy byłyby nią związane do momentu jej wygaśnięcia. Każda zmiana warunków kontraktu wymagałaby jednomyślnej zgody wszystkich zainteresowanych stron. Zatem w społeczeństwie prawa prywatnego, w przeciwieństwie do systemu etatystycznego, nie istniałaby „legislacja”. Żadnemu ubezpieczycielowi nie uszłoby na sucho, gdyby obiecywał swoim klientom sprawowanie ochrony, nie informując ich, jak zamierza to czynić albo za jaką cenę, i twierdząc, że wolno mu jednostronnie zmieniać warunki dotyczące relacji między świadczącym ochronę a klientem. Klienci żądaliby czegoś znacznie lepszego, a ubezpieczyciele proponowaliby kontrakty i stabilne prawo, zamiast obietnic i niestabilnej legislacji.
Co więcej, w wyniku stałej współpracy między różnymi ubezpieczycielami i arbitrami, pojawiłaby się tendencja do ujednolicania prawa własności i prawa kontraktowego oraz harmonizacji zasad postępowania, gromadzenia dowodów i rozwiązywania konfliktów. Każdy, kupując ubezpieczenie na ochronę, uczestniczyłby w dążeniu do wspólnego celu – zmniejszenia liczby konfliktów i zwiększenia bezpieczeństwa. Ponadto, każda sprawa dotycząca konfliktu lub roszczenia, niezależnie od tego, gdzie i przeciw komu wytoczona, podlegałaby jurysdykcji jednej lub kilku agencji ubezpieczeniowych i rozpatrywano by ją w oparciu o „lokalne” prawo jednego z ubezpieczycieli lub „międzynarodowe” przepisy i procedury, na które wcześniej zgodziła się grupa ubezpieczycieli.
Taki system zapewniłby pełniejszą i lepszą stabilność oraz pewność prawną niż jakikolwiek system ochrony, do którego możemy odwołać się obecnie.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Hans-Hermann Hoppe, The Idea of a Private Law Society, http://www.lewrockwell.com/hoppe/hoppe16.html
The Idea of a Private Law Society opublikowano na stronie LewRockwell.com 1 sierpnia 2006 r.
Załóżmy, że wyspa jest Ogrodem Edenu; wszystkie dobra „zewnętrzne” dostępne są w nieograniczonej obfitości. Są „darmowymi dobrami”, tak jak powietrze, którym oddychamy, jest w normalnych warunkach „darmowym” dobrem. Cokolwiek Crusoe uczyni z tymi dobrami, jego działania nie mają następstw – ani w odniesieniu do wielkości posiadanego przezeń w przyszłości zasobu tych dóbr, ani w stosunku do obecnej i przyszłej wielkości zasobu dóbr Piętaszka (i vice versa). Zatem niemożliwe jest, aby kiedykolwiek między Crusoe a Piętaszkiem powstał spór dotyczący korzystania z takich dóbr. Konflikt staje się możliwy jedynie wtedy, gdy dobra są rzadkie. Tylko wtedy pojawia się potrzeba, aby sformułować zasady, które umożliwią zorganizowaną, wolną od konfliktów współpracę.
W Ogrodzie Edenu istnieją tylko dwa dobra rzadkie: ciało fizyczne i zajmowana przez nie przestrzeń. Crusoe ma jedno ciało i Piętaszek ma jedno ciało – i w określonym momencie mogą przebywać tylko w jednym miejscu. Zatem nawet w Ogrodzie Edenu między Crusoe a Piętaszkiem mogą powstać konflikty – nie mogą oni jednocześnie znajdować się w tym samym miejscu, nie wchodząc ze sobą w konflikt fizyczny. Dlatego nawet w Ogrodzie Edenu muszą istnieć zasady uporządkowanego zachowania społecznego – zasady dotyczące właściwego usytuowania i przemieszczania się ciała człowieka. Poza Ogrodem Edenu, w świecie rzadkości, muszą istnieć zasady, które regulują nie tylko użycie ciał, ale wszystkich rzeczy rzadkich – tak aby zapobiec wszystkim możliwym konfliktom. Na tym polega problem porządku społecznego.
Klasyczna liberalna koncepcja porządku społecznego
W historii myśli społecznej i ekonomicznej wysuwano niezliczone propozycje rozwiązania problemu porządku społecznego. Różnorodność wykluczających się wzajemnie propozycji przyczyniła się do przekonania, że poszukiwanie jednego, „właściwego” rozwiązania uważa się często za niemożliwe. A jednak poprawne rozwiązanie istnieje. Nie ma powodu poddawać się moralnemu relatywizmowi. To rozwiązanie znane jest od setek lat. W czasach współczesnych to proste rozwiązanie najściślej wiązano z „klasycznym liberalizmem”.
Sformułujmy to rozwiązanie – najpierw w odniesieniu do szczególnej przypadku reprezentowanego przez Ogród Edenu, a następnie w odniesieniu do ogólnej sytuacji jaką przedstawia świat „realny” – świat rzadkości, a następnie pokrótce wykażmy, dlaczego należy uważać to rozwiązanie za sprawiedliwe, jak również wydajne ekonomicznie.
W Ogrodzie Edenu rozwiązania dostarcza prosta zasada, zgodnie z którą każde ciało może przebywać w dowolnym miejscu i poruszać się w dowolny sposób pod warunkiem, że nikt inny już nie znajduje się w tym samym miejscu i nie zajmuje go. Poza Ogrodem Edenu, w świecie rzadkości, rozwiązania dostarczają cztery powiązane ze sobą zasady.
Po pierwsze: każda osoba jest prawowitym właścicielem swojego ciała. Któż inny, jeśli nie Crusoe, miałby być właścicielem ciała Crusoe? Czy w przeciwnym razie nie mielibyśmy do czynienia z niewolnictwem, które jest niesprawiedliwe i niewydajne ekonomicznie?
Po drugie: każda osoba jest prawowitym właścicielem wszystkich danych przez naturę dóbr, których rzadkość dostrzegła i wykorzystała, używając swego ciała, zanim uczynił to ktokolwiek inny. Któż inny, jeśli nie pierwszy użytkownik, powinien być właścicielem tych dóbr? Drugi albo trzeci? Gdyby tak było, pierwsza osoba nie dokonałaby pierwotnego zawłaszczenia; w ten sposób druga osoba stałaby się pierwszą i tak dalej i tak dalej. Innymi słowy, nikomu nie byłoby wolno dokonać pierwotnego zawłaszczenia i ludzkość momentalnie wyginęłaby. Zgodnie z inną koncepcją pierwszy użytkownik i przybyłe później osoby stają się współwłaścicielami wspomnianych dóbr. Jednak w tej sytuacji konfliktu nie da się uniknąć – cóż bowiem zrobimy, jeśli rozmaici współwłaściciele będą mieli sprzeczne koncepcje dotyczące wykorzystania rzeczonych dóbr? To rozwiązanie byłoby również niewydajne ekonomicznie, ponieważ zmniejszyłoby bodziec do wykorzystania dóbr, których rzadkość dostrzeżono po raz pierwszy.
Po trzecie: każdy, kto – używając swojego ciała i zawłaszczonych pierwotnie dóbr – wytwarza nowe produkty, staje się w ten sposób ich prawowitym właścicielem pod jedynym warunkiem – że w procesie produkcji nie niszczy fizycznie dóbr posiadanych przez inną osobę.
Wreszcie: z chwilą, gdy dobro zostało pierwotnie zawłaszczone lub wyprodukowane, prawo własności do niego można uzyskać wyłącznie przez dobrowolne, kontraktowe przeniesienie tytułu własności z jednego na drugiego właściciela.
Instytucję własności prywatnej, a w szczególności ustanowienie własności prywatnej poprzez pierwotne zawłaszczenie określa się często mianem „konwencji”. Jednak – co powinno stać się jasne – to błąd. Konwencja służy jakiemuś celowi i istnieje wobec niej alternatywa. Na przykład alfabet łaciński służy do komunikacji pisemnej. Istnieje wobec niego alternatywa – cyrylica. Dlatego określamy alfabet łaciński mianem konwencji. Jaki jest jednak cel norm działania? Uniknięcie możliwego konfliktu! Normy tworzące konflikty są sprzeczne z samym celem norm. W odniesieniu do celu, którym jest unikanie konfliktów, dwie wspomniane instytucje nie są tylko konwencjami – oprócz nich nie istnieje żadne inne rozwiązanie. Tylko własność prywatna umożliwia zapobieżenie wszystkim nieuniknionym w innym przypadku konfliktom; i tylko zasada nabycia własności przez pierwotne zawłaszczenie dokonywane przez konkretne jednostki w konkretnym czasie i miejscu umożliwia uniknięcie konfliktów od początku istnienia ludzkości.
Narzucanie porządku społecznego – Rola państwa w klasycznym liberalizmie
Jakkolwiek to odkrycie jest istotne, pozostaje nam do rozwiązania jeszcze jeden, trudniejszy problem. Nawet jeśli wiemy, jak uniknąć wszystkich możliwych konfliktów, i nawet jeśli wiemy, że dzięki temu na dłuższą metę ogólny dobrobyt zostanie zmaksymalizowany – nie wynika z tego, że zawsze interesuje nas unikanie konfliktów i długoterminowe konsekwencje naszych działań. W rzeczywistości – ze względu na to, że człowiek jest, jaki jest – zawsze będą istnieli mordercy, rabusie, złodzieje, bandyci i oszuści, czyli ludzie nie działający zgodnie z wymienionymi wyżej zasadami – i życie w społeczeństwie stanie się niemożliwe, jeśli nie zostaną oni powstrzymani. W celu utrzymania prawa i porządku jest konieczne, aby członkowie społeczeństwa byli przygotowani i wyposażeni w taki sposób, aby zmusić osoby nie szanujące cudzego życia i własności do podporządkowania się zasadom społecznym. Kto i w jaki sposób powinien egzekwować prawo i utrzymywać porządek?
Odpowiedź dawaną przez klasycznych liberałów i niemal wszystkich innych ludzi znamy aż za dobrze. Konieczne zadanie egzekwowania prawa i utrzymywania porządku to wyłączna domena państwa. Jak zatem zdefiniujemy państwo? Państwo nie jest po prostu wyspecjalizowaną firmą. Według powszechnego przekonania państwo definiuje się jako agencję charakteryzującą się dwiema szczególnymi cechami. Po pierwsze: państwo to agencja korzystająca z terytorialnego monopolu na podejmowanie ostatecznych decyzji. To znaczy: państwo jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest jedną ze stron – i nie zezwala na apelację do nikogo poza sobą. Po drugie: państwo to agencja, która wykorzystuje terytorialny monopol na nakładanie podatków. To znaczy: państwo jest agencją, która jednostronnie ustala cenę, jaką prywatni ludzie muszą płacić za dostarczanie usług w zakresie egzekucji prawa i utrzymywania porządku.
Błędy klasycznego liberalizmu
Chociaż klasyczny liberalny pogląd uznaje konieczność ustanowienia państwa jako dostawcy prawa i porządku, kilka dość podstawowych argumentów ekonomicznych i moralnych wskazuje, że jest on całkowicie błędny.
Jedno z najpowszechniej akceptowanych wśród ekonomistów i filozofów politycznych twierdzeń brzmi: z punktu widzenia konsumentów każdy „monopol” jest „zły”. Tutaj monopol rozumie się jako wyłączny przywilej przyznany jednemu producentowi jakiegoś towaru lub usługi albo jako brak „wolnego dostępu” do konkretnej branży produkcyjnej. Na przykład tylko jednej agencji, Agencji A, wolno wytwarzać dane dobro lub usługę – X. Taki monopol jest dla konsumentów „zły”, ponieważ – w warunkach ograniczania potencjalnym nowym konkurentom dostępu do danej branży produkcyjnej – cena produktu będzie wyższa, a jego jakość niższa niż w warunkach konkurencji. Analogicznie – można się spodziewać, że usługi w zakresie prawa i porządku dostarczane przez państwo będą niezwykle drogie i bardzo niskiej jakości.
Jednak to tylko najdrobniejszy z błędów. Rząd nie jest po prostu tym, czym każdy inny monopol – taki jak monopol na produkcję mleka lub samochodów, który skutkuje wytwarzaniem słabej jakości produktów w wysokich cenach. Tym, co odróżnia rząd od innych [monopolistycznych] agencji jest fakt, że wytwarza on nie tylko dobra, ale wytwarza „zło”. Istotnie, musi produkować „zło”, aby wytwarzać cokolwiek, co można by uznać za dobro.
Jak zauważyliśmy, rząd jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest stroną. W rezultacie – zamiast po prostu zapobiegać konfliktom i rozwiązywać je, agencja posiadająca monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji będzie również prowokować konflikty, aby rozstrzygać je na swoją korzyść. To znaczy: jeśli można apelować o sprawiedliwość jedynie do rządu, sprawiedliwość zostanie wypaczona na korzyść rządu – niezależnie od istnienia konstytucji i sądów najwyższych. W istocie są to rządowe konstytucje i sądy najwyższe – i o tym, jakie ograniczenia działań rządowych uda się znaleźć, niezmiennie zdecydują przedstawiciele rządu. Jak można się spodziewać, definicja własności i ochrony będzie stale zmieniana, a zakres władzy rządu rozszerzany na jego korzyść. Zniknie przekonanie o istnieniu wiecznego i niezmiennego prawa, które należy odkryć – zastąpi je pojmowanie prawa jako legislacji – takiej jak zmienne prawo tworzone przez państwo.
Co gorsza, państwo to monopol nakładania podatków. Podczas gdy ci, którzy otrzymują podatki – osoby zatrudnione przez rząd – uważają je za coś dobrego, ci, którzy muszą je płacić, uważają to za coś złego, za akt wywłaszczenia. Zatem jako finansowana z podatków agencja mająca chronić życie i własność instytucja rządu stanowi sprzeczność sama w sobie. Jest trudniącym się wywłaszczeniami strażnikiem własności, „produkującym” coraz więcej podatków i coraz mniej ochrony. Nawet gdyby rząd ograniczył swoje działania wyłącznie do ochrony własności obywateli, jak proponowali klasyczni liberałowie, pojawiłoby się nowe pytanie o to, ile bezpieczeństwa należy „produkować”. Funkcjonariusz rządowy – motywowany, jak wszyscy inni, własnym interesem i poczuciem uciążliwości pracy, ale wyposażony we właściwą tylko sobie władzę nakładania podatków – będzie niezmiennie dążył do maksymalizacji wydatków na ochronę – której koszty mogą pochłonąć właściwie niemal całe bogactwo kraju – a jednocześnie do minimalizacji produkcji bezpieczeństwa. Im więcej pieniędzy ktoś może wydać i im mniej pracować, żeby coś wyprodukować, tym lepiej będzie mu się powodziło.
Podsumowując: struktura bodźców właściwa instytucji rządu to nie recepta na ochronę życia i własności, ale na wyzysk i nadużycia. To właśnie pokazuje historia państw. Stanowi ona przede wszystkim kronikę niezliczonych milionów zniszczonych istnień ludzkich.
Błędy pogłębione – Liberalizm demokratyczny
Z chwilą gdy klasyczny liberalizm przyjął błędne założenie, że instytucja rządu jest konieczna dla utrzymania prawa i porządku, pojawiło się następujące pytanie: Która forma rządu najlepiej nadaje się do tego zadania? Chociaż klasyczni liberałowie nie byli w tej sprawie jednomyślni – tym niemniej ich odpowiedź była jasna i wyraźna. Tradycyjna forma władzy książęcej lub królewskiej zdawała się nie pasować do ukochanej idei uniwersalnych praw człowieka, bo stanowiła rząd oparty na pewnym przywileju. Została zatem odrzucona. Jak zatem można by pogodzić ideę uniwersalnych praw człowieka z ideą rządu? Liberalna odpowiedź brzmiała: poprzez demokrację umożliwić wszystkim na równych zasadach wstęp do rządu i uczestnictwo we władzy. Każdemu – nie tylko członkom dziedzicznej klasy złożonej ze szlachetnie urodzonych – wolno było zostać urzędnikiem państwowym i sprawować każdą funkcję rządową.
Jednak ta demokratyczna równość przed prawem to coś zupełnie innego i niezgodnego z ideą jednego uniwersalnego prawa, dającego się zastosować wobec każdego, wszędzie i w każdej chwili. W istocie rzeczy budząca sprzeciw niegdysiejsza nierówność między wyższym prawem dotyczącym królów a niższym prawem obowiązującym poddanych zostaje w demokracji w pełni zachowana – w postaci podziału na prawo publiczne oraz prawo prywatne i nadrzędność pierwszego nad drugim. W demokracji każdy jest równy w takim znaczeniu, że wejście do rządu jest otwarte dla wszystkich na równych zasadach. W demokracji nie ma osobistych przywilejów ani uprzywilejowanych osób. Istnieją natomiast przywileje funkcyjne i uprzywilejowane funkcje. Dopóki urzędnicy państwowi działają w sposób oficjalny, kieruje nimi i chroni ich prawo państwowe – w ten sposób zajmują uprzywilejowaną pozycję w stosunku do osób działających w ramach prawa prywatnego, co zasadniczo polega na możliwości finansowania swoich działań z podatków nałożonych na podmioty prawa prywatnego. Przywileje i dyskryminacja prawna nie znikają. Wręcz przeciwnie – przywileje, protekcjonizm i dyskryminacja prawna – zamiast ograniczać się do książąt i szlachty – będą dostępne dla wszystkich i każdy będzie mógł z nich korzystać.
Co przewidywalne, w warunkach demokratycznych tendencja każdego monopolu do zwiększania cen i obniżania jakości usług staje się wyraźniejsza. Król lub książę – jako dziedziczny monopolista – uważał znajdujące się pod jego jurysdykcją terytorium i ludzi za swoją prywatną własność i zajmował się monopolistycznym wyzyskiem tej „własności”. W demokracji monopol i monopolistyczny wyzysk nie znikają. Nawet jeśli każdemu wolno wejść do rządu, nie przestaje istnieć podział na rządzących i rządzonych. Rząd i rządzony to nie jedna i ta sama osoba. Zamiast księcia, traktującego państwo jak swoją prywatną własność, monopolistyczną władzę w kraju sprawuje tymczasowy zarządca. Zarządca nie jest właścicielem kraju, ale tak długo, jak sprawuje władzę, wolno mu wykorzystywać go na korzyść własną i swoich protegowanych. Jest właścicielem bieżącego użytkowania kraju (ususfructus), ale nie jego zasobów kapitałowych. Eksploatacja będzie krótkowzroczna, a konsumpcja kapitału – systematycznie promowana.
Idea społeczeństwa prawa prywatnego
W świetle rozlicznych błędów klasycznego liberalizmu – zastanówmy się, jak utrzymać prawo i porządek, mając do czynienia z faktycznymi i potencjalnymi przestępcami? Rozwiązanie to społeczeństwo prawa prywatnego – społeczeństwo, w którym każda osoba oraz instytucja podlega jednemu i temu samemu zbiorowi praw! Nie istnieje żadne prawo państwowe, przyznające przywileje wybranym osobom na pewnych stanowiskach (nie ma też własności państwowej). Istnieje tylko prawo prywatne (i własność prywatna), stosujące się do każdego w jednakowy sposób. Nikomu nie wolno nabywać własności w inny sposób niż przez pierwotne zawłaszczenie, produkcję albo dobrowolną wymianę. Nikt nie ma przywileju nakładania podatków ani wywłaszczania. Ponadto w społeczeństwie prawa prywatnego nikt nie może nikomu zabronić używania swojej własności w celu rozpoczęcia dowolnego rodzaju produkcji i konkurowania z kimkolwiek mu się podoba.
Dokładniej, tworzeniem i utrzymywaniem prawa – aby było sprawiedliwe i skuteczne – będą się musiały zająć dobrowolnie finansowane i konkurujące ze sobą osoby i agencje. Jak można to zrobić? Jakkolwiek nie da się przewidzieć w absolutnie precyzyjny sposób, jaki kształt i formę przyjąłby ten „sektor bezpieczeństwa” w ramach społeczeństwa prawa prywatnego – tak jak nie da się w absolutnie precyzyjny sposób przewidzieć, jak będzie wyglądać niemal każdy sektor gospodarki w takich (wcześniej nie zaistniałych) okolicznościach – można spodziewać się znacznej liczby fundamentalnych zmian strukturalnych w porównaniu z utrzymywaniem status quo, w którym bezpieczeństwa dostarcza państwo.
Po pierwsze, w złożonych społeczeństwach jeden aspekt wyłaniającego się rozwiązania będzie miał drugorzędne znaczenie, ale w żadnym przypadku nie powinien zostać zlekceważony. Podczas gdy dostarczanie prawa i porządku przez państwo doprowadziło do stopniowego rozbrojenia społeczeństwa, czyniąc je coraz bardziej bezbronnym wobec przestępców, w społeczeństwie prawa prywatnego właściwie nie istniałyby ograniczenia dotyczące posiadania broni palnej i innej. Podstawowe prawo każdego do stosowania samoobrony w celu chronienia swojego życia i własności przeciw napastnikom byłoby święte, a jak wiadomo z doświadczeń nie tak dzikiego Dzikiego Zachodu, jak i licznych empirycznych badań na temat związku między powszechnością posiadania broni palnej a wskaźnikami przestępczości, więcej broni oznacza mniej przestępstw. Podpowiada to intuicja, ale rządowa propaganda nieustannie usiłuje temu zaprzeczyć.
Jednak we współczesnych złożonych społeczeństwach samoobrona będzie stanowiła tylko niewielką część całkowitej produkcji bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie nie produkujemy na własną rękę butów, garniturów i telefonów – uczestniczymy w korzyściach wynikających z podziału pracy. Odnosi się to także do produkcji bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o ochronę naszego życia i własności, w znacznym stopniu polegamy na wyspecjalizowanych osobach i agencjach. W szczególności większość ludzi powierza zadanie ochrony siebie i swojego mienia dobrowolnie finansowanym i konkurującym ze sobą firmom ubezpieczeniowym; a skłonność do zdawania się na ubezpieczyciela będzie wzrastać, im większa i cenniejsza będzie dana własność. Z kolei strony firmy ubezpieczeniowe rozpoczną współpracę z agencjami policyjnymi i detektywistycznymi, związanymi z firmą bezpośrednio (jako sekcja) albo pośrednio (jako niezależne podmioty gospodarcze); jednocześnie będą stale współdziałać z podległymi sobie bezpośrednio oraz niezależnymi sędziami i agencjami arbitrażowymi.
Jak działałby ten oparty o zasady konkurencji system współpracujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych, policyjnych i arbitrażowych?
Rywalizacja wśród ubezpieczycieli, agencji policyjnych i arbitrów pociągnęłaby za sobą stały spadek cen za usługi ochronne (proporcjonalnie do wartości ubezpieczanego mienia), powodując, że byłoby na nie stać coraz większą liczbę ludzi. Ochroniarz-monopolista, który może nakładać na chronione osoby podatki – przeciwnie – może żądać coraz wyższych cen za swoje usługi.
Co więcej, jak już zaznaczyliśmy, ochrona i bezpieczeństwo to dobra i usługi konkurujące z innymi towarami i usługami. Jeśli więcej środków przeznaczy się na ochronę, mniej można wydać na przykład na samochody, wakacje, jedzenie albo picie. Ponadto środki przeznaczone na przykład na ochronę A lub grupy A (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Pacyfiku) konkurują ze środkami wydanymi na ochronę B lub grupy B (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Atlantyku). Wydawanie pieniędzy przez państwo – finansowanego z podatków monopolistę w dziedzinie bezpieczeństwa – będzie z konieczności arbitralne. Dojdzie do nadprodukcji (albo niedostatecznej produkcji) bezpieczeństwa w porównaniu z innymi dobrami i usługami. Niektóre osoby, grupy lub regiony będą chronione nadmiernie, a inne – niedostatecznie.
W systemie swobodnie konkurujących agencji ochrony byłoby zupełnie odwrotnie – zniknęłaby wszelka arbitralność przeznaczenia środków (cała nadprodukcja i niedostateczna produkcja). Charakter oraz wielkość ilość usług ochrony zależałyby od tego, jak ważna jest ona w oczach dobrowolnie finansujących ją konsumentów. Żadnej osobie, grupie ani regionowi nie przysługiwałaby ochrona na koszt kogokolwiek innego – każdy otrzymywałby takie usługi bezpieczeństwa, za jakie zdecydował się zapłacić.
Oprócz tego ubezpieczyciele mieliby obowiązek wypłacać klientom rekompensatę, gdyby doznali oni jakichś szkód – muszą zatem działać efektywnie. Biorąc pod uwagę w szczególności katastrofy społeczne (przestępstwa), oznacza to, że ubezpieczyciel troszczyłby się przede wszystkim o skuteczną prewencję – gdyby nie udało mu się uniemożliwić popełnienia przestępstwa, musiałby płacić. Ponadto, gdyby przestępstwu nie udało się zapobiec, ubezpieczyciel i tak chciałby odzyskać łup, schwytać przestępcę i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości, aby w ten sposób zredukować poniesione przez siebie koszty i zmusić winowajcę – a nie ofiarę i jej ubezpieczyciela – aby pokrył koszt odszkodowania i rekompensaty.
Państwa – posługujący się przymusem monopoliści – postępują zupełnie inaczej: nie wypłacają ofiarom odszkodowań, a – ponieważ jako do źródła finansowania mogą się uciec do nałożenia podatków – nic albo prawie nic nie stanowi dla nich bodźca do zapobiegania przestępstwom, odzyskiwania łupu i chwytania winnych. Co więcej, jeśli uda im się złapać przestępcę, zazwyczaj zmuszają ofiarę i inne osoby płacące podatki do pokrywania kosztów uwięzienia go, w ten sposób dodając do szkód zniewagę.
Wskazaliśmy już, że społeczeństwa prawa prywatnego charakteryzuje nieograniczone prawo do samoobrony, skąd wynika powszechne posiadanie broni palnej i innej. Tę tendencję wzmacnia jeszcze bardziej istotna rola, jaką w tych społeczeństwach odgrywają firmy ubezpieczeniowe. Wszystkie państwa starają się rozbroić podległą sobie populację, z oczywistego powodu: bezpieczniej jest pobierać podatki od człowieka nieuzbrojonego niż od uzbrojonego. Gdyby dobrowolnie finansowana firma ubezpieczeniowa żądała od potencjalnych klientów (jako warunku rozpoczęcia świadczenia usług ochrony) przekazania jej wszystkich środków samoobrony, wzbudziłoby to natychmiast bardzo poważne podejrzenia co do jej prawdziwych motywów i firma szybko zbankrutowałaby. W swoim najlepszym interesie firmy ubezpieczeniowe premiowałyby uzbrojonych klientów (szczególnie tych, którzy mogliby udokumentować, że posiadają wyszkolenie w zakresie posługiwania się bronią), proponując im niższe stawki składek, odzwierciedlające reprezentowane przez nich niższe ryzyko. Tak jak ubezpieczyciele pobierają niższe składki, jeśli właściciele domu mają zainstalowany system alarmowy albo sejf – tak wprawny użytkownik broni przedstawiałby niższe ryzyko ubezpieczeniowe.
Państwa – finansowane z podatków monopole na podejmowanie ostatecznych decyzji – mogą przerzucać koszty związane z agresywnym zachowaniem pewnych osób na nieszczęsnych podatników. Zatem państwa z samej swej natury mają większą skłonność, aby stać się agresorami i prowokatorami niż osoby albo agencje, które same muszą ponosić koszty związane z agresją i prowadzeniem wojny. Firmy ubezpieczeniowe z natury rzeczy mają charakter raczej defensywny niż agresywny. Z jednej strony dlatego, że każdy akt agresji jest kosztowny, a ubezpieczyciel prowadzący agresywne działania musiałby żądać za swoje usługi wyższych niż inne firmy opłat, co pociągnęłoby za sobą odpływ klientów do nieagresywnych konkurentów.
Z drugiej strony nie da się ubezpieczyć od każdego „ryzyka”, które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Można ubezpieczyć się tylko od „wypadków” – tj. zdarzeń, nad którymi ubezpieczony nie ma żadnej kontroli i do których w żaden sposób się nie przyczynia. Można zatem, przykładowo, ubezpieczyć się od śmierci lub pożaru, ale nie od popełnienia samobójstwa albo podpalenia własnego domu. Podobnie, nie mogę się ubezpieczyć od niepowodzenia w działalności gospodarczej, bezrobocia albo tego, że nie będę lubił moich sąsiadów – bo mam pewien wpływ na każdą z tych sytuacji.
Co istotne, niemożność ubezpieczenia się od skutków osobistych działań i uczuć (w przeciwieństwie do ubezpieczenia od wypadków losowych) oznacza również brak możliwości ubezpieczenia się od ryzyka konieczności wypłacenia odszkodowania za straty wynikłe z zainicjowanej agresji albo prowokacji. Każdy ubezpieczyciel musi ograniczyć działania swoich klientów – tak, aby wykluczyć z ich strony wszelkie zachowania agresywne i prowokacyjne. To oznacza, że jakiekolwiek ubezpieczenie od katastrof społecznych, takich jak przestępczość, musi być zależne od tego, czy ubezpieczany podporządkuje się określonym normom nieagresywnego postępowania. Przy okazji z tych samych powodów oraz ze względów finansowych ubezpieczyciele będą wymagali od swoich klientów, aby powstrzymali się od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę (poza, być może, zupełnie nadzwyczajnymi okolicznościami), ponieważ – nawet jeśli jest ono uzasadnione – niezmiennie wywołuje niepewność i może prowokować interwencję trzeciej strony. Tych niepokojów i związanych z nimi kosztów można w większości przypadków uniknąć, obligując klientów do zaakceptowania formalnych, publicznych procedur, kiedykolwiek uważają się za pokrzywdzonych.
Warto wreszcie wskazać, że państwa, jako agencje finansowane z podatków, mogą na wielką skalę angażować się w zwalczanie takich przestępstw bez ofiar jak używanie „nielegalnych narkotyków”, prostytucja albo hazard – i robią to. W systemie dobrowolnie finansowanych agencji ochrony te „przestępstwa” nie stanowiłyby przedmiotu wielkiego, jeśli w ogóle jakiegoś, zainteresowania. „Ochrona” przed tego rodzaju „przestępstwami” wymagałaby wyższych stawek ubezpieczeniowych, ale ponieważ nie da się wskazać ofiary takiego „przestępstwa” (w przeciwieństwie do ofiar prawdziwych przestępstw przeciw ludziom i własności), bardzo niewiele osób byłoby gotowych wydawać pieniądze na taką „ochronę”.
Wreszcie, co warte podkreślenia, system konkurujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych miały dwojaki wpływ na rozwój prawa. Z jednej strony pozwalałby na większą różnorodność prawa. Zamiast narzucać wszystkim jednakowy zestaw przepisów (jak w etatyzmie), agencje ochrony mogłyby konkurować ze sobą nie tylko ceną, ale również zróżnicowaniem usług. Na przykład mogłyby istnieć obok siebie katoliccy ubezpieczyciele stosujący prawo kanoniczne, żydowscy – stosujący prawo mojżeszowe, islamscy – stosujący prawo koraniczne oraz agencje stosujące któryś z rodzajów prawa świeckiego – wszyscy utrzymywani przez dobrowolnie opłacających ich klientów. Konsumenci mogliby wybrać prawo stosujące się do nich oraz ich własności. Nikt nie musiałby żyć pod rządami „obcego” prawa.
Z drugiej strony, system prywatnego prawa i produkcji bezpieczeństwa sprzyjałby ujednoliceniu prawa. Prawo „lokalne” – katolickie, żydowskie, rzymskie itd. – stosowałoby się wyłącznie do osób i własności tych, którzy je wybrali, ubezpieczyciela i wszystkich innych ubezpieczonych przez tę samą firmę na tych samych zasadach. Na przykład prawo kanoniczne dotyczyłoby tylko zdeklarowanych katolików i zajmowałoby się wyłącznie rozstrzyganiem sporów między nimi. Mogłoby się jednak, oczywiście, zdarzyć, że katolik wszedłby w konflikt ze zwolennikiem odmiennych zasad prawnych, na przykład muzułmaninem. Jeżeli oba systemy prawne doszłyby do tego samego lub podobnego rozstrzygnięcia, nie ma żadnych trudności.
Gdyby jednak konkurencyjne kodeksy prawne proponowały wyraźnie odmienne rozwiązania (jak zdarzyłoby się przynajmniej w niektórych przypadkach), pojawia się problem. Prawo „lokalne” (wewnątrzgrupowe) byłoby bezużyteczne, ale każdy ubezpieczony chciałby też dysponować zabezpieczeniem na wypadek konfliktu międzygrupowego. W takiej sytuacji nie możemy się spodziewać, że jeden z ubezpieczycieli wraz z klientami podda się orzeczeniu innego ubezpieczyciela i jego prawa. Istnieje tylko jeden wiarygodny i możliwy do przyjęcia przez wszystkie strony konfliktu sposób na wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.
Od początku swojej działalności każdy ubezpieczyciel musiałby poddać siebie i swoich klientów arbitrażowi niezależnej trzeciej strony. Ta trzecia strona byłaby nie tylko niezależna – ale również wybrana jednomyślnie przez obie strony sporu. Takiego arbitra wybierano by ze względu na jego powszechnie cenioną umiejętność znajdowania zadowalających obie strony (sprawiedliwych) rozwiązań w przypadku konfliktów międzygrupowych. Ponadto, gdyby sędzia rozjemczy nie sprostał zadaniu i doszedł do rozstrzygnięcia postrzeganego przez jednego z ubezpieczycieli lub jego klientów jako „niesprawiedliwe” albo „stronnicze”, to w przyszłości takiej osoby lub agencji prawdopodobnie nie wybrano by na arbitra.
Podsumowując, zaczęłyby istnieć kontrakty na ochronę i bezpieczeństwo. Ubezpieczyciele (w przeciwieństwie do państw) oferowaliby swoim klientom umowy zawierające dokładny opis [ubezpieczanego] mienia oraz jasno określone powinności i obowiązki. Podobnie, relacje między ubezpieczycielami i arbitrami regulowałyby kontrakty. Strony umowy byłyby nią związane do momentu jej wygaśnięcia. Każda zmiana warunków kontraktu wymagałaby jednomyślnej zgody wszystkich zainteresowanych stron. Zatem w społeczeństwie prawa prywatnego, w przeciwieństwie do systemu etatystycznego, nie istniałaby „legislacja”. Żadnemu ubezpieczycielowi nie uszłoby na sucho, gdyby obiecywał swoim klientom sprawowanie ochrony, nie informując ich, jak zamierza to czynić albo za jaką cenę, i twierdząc, że wolno mu jednostronnie zmieniać warunki dotyczące relacji między świadczącym ochronę a klientem. Klienci żądaliby czegoś znacznie lepszego, a ubezpieczyciele proponowaliby kontrakty i stabilne prawo, zamiast obietnic i niestabilnej legislacji.
Co więcej, w wyniku stałej współpracy między różnymi ubezpieczycielami i arbitrami, pojawiłaby się tendencja do ujednolicania prawa własności i prawa kontraktowego oraz harmonizacji zasad postępowania, gromadzenia dowodów i rozwiązywania konfliktów. Każdy, kupując ubezpieczenie na ochronę, uczestniczyłby w dążeniu do wspólnego celu – zmniejszenia liczby konfliktów i zwiększenia bezpieczeństwa. Ponadto, każda sprawa dotycząca konfliktu lub roszczenia, niezależnie od tego, gdzie i przeciw komu wytoczona, podlegałaby jurysdykcji jednej lub kilku agencji ubezpieczeniowych i rozpatrywano by ją w oparciu o „lokalne” prawo jednego z ubezpieczycieli lub „międzynarodowe” przepisy i procedury, na które wcześniej zgodziła się grupa ubezpieczycieli.
Taki system zapewniłby pełniejszą i lepszą stabilność oraz pewność prawną niż jakikolwiek system ochrony, do którego możemy odwołać się obecnie.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Hans-Hermann Hoppe, The Idea of a Private Law Society, http://www.lewrockwell.com/hoppe/hoppe16.html
The Idea of a Private Law Society opublikowano na stronie LewRockwell.com 1 sierpnia 2006 r.