2009/04/24

Tłumaczenie: Louis Beam „Opór bez przywódcy”


„Skoro każdy człowiek ma prawo bronić swojej osoby, swojej wolności i swojej własności – nawet używając siły – grupa ludzi ma prawo zorganizować i utrzymywać wspólną siłę, aby bronić tych praw stale.”

Frederick Bastiat, Prawo, Paryż 1850


Koncepcja oporu bez przywódcy została wysunięta przez pułkownika Uliusa Louisa Amossa, założyciela International Service of Information Incorporated z siedzibą w Baltimore w stanie Maryland. Amoss zmarł ponad piętnaście lat temu, ale w trakcie swojego życia był niezmordowanym przeciwnikiem komunizmu, a także wykwalifikowanym oficerem wywiadu. Płk Amoss napisał po raz pierwszy o oporze bez przywódcy 17 kwietnia 1962 r. Jego teorie organizacji były wymierzone przede wszystkim przeciw ewentualnej groźbie przejęcia władzy w Stanach Zjednoczonych przez komunistów. Autor niniejszego tekstu, mając przywilej przeżycia wielu lat od śmierci pułkownika Amossa, przyjął jego teorie i objaśnił je szczegółowo. Pułkownik Amoss obawiał się komunistów. Niżej podpisany obawia się rządu federalnego. W Stanach Zjednoczonych komunizm nie stanowi dziś dla nikogo żadnego zagrożenia, podczas gdy tyrania rządu federalnego stanowi zagrożenie dla każdego. Autor niniejszego tekstu szczęśliwie żył wystarczająco długo, aby zobaczyć ostatnie tchnienia komunizmu, ale może, niestety, pozostać przy życiu tak długo, żeby ujrzeć agonię wolności w Ameryce.

Proponuję to opracowanie w nadziei, że Ameryka jakimś sposobem wciąż może dać nam dzielnych synów i córki potrzebnych, aby zwalczyć narastające prześladowanie i ucisk. Szczerze mówiąc, w tej chwili trudno wyrokować, czy to się powiedzie. Niewielu jest dziś ludzi, którzy kochają wolność i wierzą w nią wystarczająco mocno, aby o nią walczyć, ale w piersi każdego niegdyś wielkiego narodu pozostają utajone perły dawnej świetności. Oni tam są. Patrzyłem w ich roziskrzone oczy, dzieląc z nimi krótkie chwile mojego życia. Cieszyłem się ich przyjaźnią, dzieliłem z nimi ich ból, a oni mój. Jesteśmy braćmi, dziećmi tej ziemi, dającymi sobie wzajemnie siłę w karkołomnym pędzie do bitwy, o której wszyscy słabsi, strachliwi ludzie mówią, że nie zdołamy jej wygrać. Być może... Ale przecież może zdołamy. To nie koniec – dopóki ostatni bojownik o wolność nie zostanie pochowany lub uwięziony, albo gdy spotka to tych, którzy nastają na naszą wolność.

Jeśli nie dojdzie do jakichś przełomowych wydarzeń, walka potrwa jeszcze lata. Z upływem czasu nawet dla bardziej ograniczonych spośród nas będzie stawało się jasne, że głównym zagrożeniem dla życia i wolności ludzi jest rząd. Niewątpliwie ucisk, z jakim mamy dziś do czynienia ze strony rządu, wyda się dziecinadą w porównaniu z tym, co zaplanował on [rząd] na przyszłość. Tymczasem istnieją ludzie, którzy wciąż mają nadzieję, że niewielu zdoła jakimś sposobem zrobić to, czego nie udało się dokonać wielu. Jesteśmy świadomi, że zanim rzeczy będą się miały lepiej, z pewnością będą się miały gorzej, jako że rząd demonstruje chęć użycia przeciw dysydentom coraz ostrzejszych środków państwa policyjnego. Zmieniająca się sytuacja czyni jasnym fakt, że ci, którzy sprzeciwiają się państwowemu uciskowi, muszą być przygotowani na zmianę, przystosowanie i przekształcenie swojego zachowania, swojej strategii oraz taktyki, w zależności od tego, na co pozwalają okoliczności. Brak refleksji nad nowymi metodami oraz zastosowania ich tam, gdzie potrzeba, ułatwi rządowi zdławienie oporu. Dawanie się tyranowi we znaki to obowiązek każdego patrioty. Kiedy tego zaniecha, zawiedzie nie tylko siebie, ale swój naród.

Mając to na uwadze, dochodzimy do wniosku, że obecne metody oporu wobec tyranii stosowane przez tych, którzy kochają naszą rasę [1], kulturę i dziedzictwo, muszą zdać decydujący egzamin ze zdrowego rozsądku. Muszą zostać obiektywnie ocenione pod kątem efektywności, jak również tego, czy ułatwiają, czy utrudniają rządowi stosowanie zamierzonych represji. Te metody, które nie przynoszą korzyści w realizacji naszych celów, muszą zostać odrzucone, albo rząd skorzysta na tym, że będziemy się ich trzymali.

Jako że uczciwym ludziom, którzy zrzeszyli się w grupach albo stowarzyszeniach politycznych czy religijnych, przykleja się fałszywą etykietkę „krajowych terrorystów” albo „kultystów” i zwalcza się ich, konieczne staje się rozważenie innych metod organizacji – albo, na potrzebę czego mogą wskazywać okoliczności: braku organizacji. Trzeba pamiętać o tym, że w interesie rządu nie leży eliminowanie wszystkich grup. Nieliczne muszą pozostać dla podtrzymywania opracowanej na potrzeby mas iluzji, że Ameryka jest „wolnym demokratycznym krajem”, w którym zezwala się na różnicę zdań. Nikt, kto jest na tyle naiwny, że przypuszcza, iż najpotężniejszy rząd na ziemi nie będzie uciskał nikogo, kto stanowi dla jego władzy realne zagrożenie, nie powinien zajmować się aktywną działalnością, ale raczej siedzieć w domu, studiując historię polityczną.

Odpowiedź na pytanie o to, kogo rząd zostawi w spokoju, a kogo nie, będzie zależało od tego, w jaki sposób grupy i poszczególne osoby poradzą sobie z kilkoma kwestiami, takimi jak: uchronienie się przed spiskami, rezygnacja z malkontentów o słabej woli, nacisk na wysokie kwalifikacje członków grup, unikanie jakiegokolwiek kontaktu ze środkami przekazu – figurantami pracującymi dla funkcjonariuszy federalnych – i, wreszcie, maskowanie się (które można zdefiniować jako umiejętność wtopienia się w oczach opinii publicznej grup oporu bardziej oddanych sprawie w mainstreamowe „koszerne” stowarzyszenia, które generalnie uważa się za nieszkodliwe). To, czy jakiejś organizacji zezwoli się w przyszłości na dalszą działalność, będzie jednak przede wszystkim kwestią tego, jak duże zagrożenie reprezentuje dana grupa. Nie chodzi o zagrożenie rozpatrywane w kategoriach potęgi zbrojnej ani możliwości politycznych, bo obecnie nie mamy ani jednego, ani drugiego, ale raczej zagrożenie pod względem potencjału. To potencjału funkcjonariusze federalni obawiają się najbardziej. To, czy taki potencjał istnieje w danym człowieku albo grupie, jest drugorzędne. Funkcjonariusze federalni oceniają potencjalne zagrożenie w kategoriach tego, co mogłoby się zdarzyć, biorąc pod uwagę sytuację sprzyjającą aktywnemu działaniu ze strony niesubordynowanej organizacji lub jednostki. Gromadzenie precyzyjnych informacji wywiadowczych pozwala im oceniać ten potencjał. Pokazywanie trzymanych w ręce kart przed licytacją to prosta droga do porażki.

Ruch na rzecz wolności błyskawicznie zbliża się do punktu, w którym dla wielu ludzi możliwość przynależności do grupy przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla innych członkostwo w grupie będzie realną opcją tylko na najbliższą przyszłość. W końcu – przypuszczalnie dużo prędzej niż spodziewa się tego większość – cena płacona za przynależność do grupy przekroczy jakikolwiek zauważalny zysk. Ale na razie niektóre spośród istniejących ugrupowań często służą użytecznemu celowi – albo zapoznawaniu nowego sympatyka z ideologią, o którą walczymy, albo tworzeniu pozytywnej propagandy celem dotarcia do potencjalnych bojowników o wolność. Z pewnością ta walka staje się w szybkim tempie i w znacznym stopniu kwestią indywidualnych działań; każdy z jej uczestników podejmuje w ciszy swojego serca decyzję, żeby się przeciwstawiać: przeciwstawiać się z użyciem wszelkich koniecznych środków. Trudno przewidzieć, co zrobią inni, bo żaden człowiek nie zna w pełni serca drugiego człowieka. Wystarczy wiedzieć, co zrobi się samemu. Wielki nauczyciel powiedział kiedyś: „Poznaj sam siebie”. Udaje się to niewielu osobom, ale niech każdy z nas obieca sobie, że nie przystanie potulnie na los, jaki zaplanowali nasi niedoszli władcy.

Koncepcja oporu bez przywódcy to nic innego niż zasadnicze odejście od zwyczajowych teorii organizacji. Utarty schemat organizacji reprezentuje na diagramie piramida – masy u dołu i przywódca na wierzchołku. Tę podstawę organizacji można dostrzec nie tylko w armiach, które są, naturalnie, najlepszą ilustracją struktury piramidowej – na dole masy żołnierzy, szeregowców, odpowiedzialnych przed kapralami, którzy z kolei odpowiadają przed sierżantami i tak dalej w górę po szczeblach dowodzenia do generałów na szczycie. Ale tę samą strukturę widzimy w korporacjach, klubach ogrodniczych dla pań i w samym naszym systemie politycznym. Ten konwencjonalny schemat organizacyjnej „piramidy” możemy zaobserwować we wszystkich istniejących obecnie na świecie strukturach politycznych, społecznych i religijnych – od rządu federalnego po Kościół rzymskokatolicki. W mądrości Ojców Założycieli Konstytucja Stanów Zjednoczonych usiłowała zniuansować dyktatorską w swej istocie naturę organizacji opartej o model piramidy poprzez podział władzy na wykonawczą, prawodawczą i sądowniczą. Ale piramida pozostaje w swej istocie nienaruszona.

Schemat takiej organizacji – piramida – jest jednak nie tylko bezużyteczny, ale wysoce niebezpieczny dla stosujących go osób, kiedy wykorzystuje się go w ruchu oporu przeciw tyranii państwa. Dzieje się tak szczególnie w przypadku zaawansowanych technologicznie społeczeństw, w których elektroniczna inwigilacja może często zinfiltrować taką strukturę, ujawniając jej łańcuch dowodzenia. Doświadczenie raz po raz uczyło nas, że antypaństwowe organizacje polityczne stosujące tę metodę dowodzenia i kontroli łatwo padają ofiarą rządowej infiltracji, prowokacji oraz niszczenia zaangażowanych w sprawę osób. Widzieliśmy to niejednokrotnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie prorządowi szpiedzy albo prowokatorzy podstępem dostają się do grup patriotycznych i niszczą je od środka.

W organizacji o strukturze piramidy agent służb bezpieczeństwa jest w stanie zniszczyć wszystkich, którzy znajdują się poniżej jego poziomu infiltracji, a często również tych wyżej. Jeśli zdrajca wniknął w struktury kierownicze, cała organizacja jest od góry do dołu skompromitowana i może być swobodnie oczerniana.

Alternatywą dla organizacji o strukturze piramidy jest system komórek. W przeszłości wiele grup politycznych (zarówno prawicowych, jak i lewicowych) używało systemu komórek, aby przybliżyć realizację swoich zamierzeń. Wystarczą dwa przykłady.

W trakcie Rewolucji Amerykańskiej na całym obszarze trzynastu kolonii uformowały się „komitety korespodencyjne” [committees of correspondence]. Ich cel stanowiło zniesienie rządu i wspomożenie w ten sposób sprawy niepodległości. „Synowie Wolności” [Sons of Liberty], o których zrobiło się głośno, kiedy wyrzucili opodatkowaną przez rząd herbatę do Zatoki Bostońskiej, stanowili zbrojne ramię komitetów korespondencyjnych. Każdy komitet był tajną komórką, działającą niezależnie od innych komórek. Informacje na temat rządu przekazywano z komitetu do komitetu, z kolonii do kolonii, a następnie na ich podstawie podejmowano działania lokalne. Nawet w tych minionych czasach słabych środków komunikacji, gdy doręczenie listu zajmowało tygodnie albo miesiące, komitety bez żadnego zupełnie centralnego kierownictwa stosowały bardzo podobną taktykę w oporze przeciw rządowej tyranii. Pierwsi amerykańscy patrioci wiedzieli, że wydawanie przez kogokolwiek jakichkolwiek rozkazów było całkowicie niepotrzebne. Informacje udostępniało się każdemu komitetowi i każdy komitet działał, jak uznał za stosowne. Niedawnym przykładem systemu komórek wziętym z lewego skrzydła polityki są komuniści. Celem ominięcia oczywistych problemów związanych z organizacją opartą o model piramidy komuniści rozwinęli system komórek, podnosząc go do rangi sztuki. Dysponowali licznymi niezależnymi komórkami, które działały w zupełnej izolacji od siebie i – co szczególnie istotne – nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu, ale koordynowane przez kwaterę główną. Wiadomo na przykład, że podczas drugiej wojny światowej na wysokich szczeblach rządu Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie działało co najmniej sześć tajnych komunistycznych komórek (plus wszyscy komuniści działający otwarcie, chronieni i wspierani przez prezydenta Roosevelta), jednak tylko jedna z nich została ujawniona i zniszczona. Tego, ile innych jeszcze komórek faktycznie funkcjonowało, z całkowitą pewnością nie może stwierdzić nikt.

Komunistyczne komórki, które działały w USA do końca 1991 r. pod kontrolą sowiecką, mogły mieć u steru przywódcę, który zajmował pozornie bardzo skromne stanowisko w społeczeństwie. Mógł być na przykład pomocnikiem kelnera w restauracji, ale w rzeczywistości pułkownikiem albo generałem tajnych służb sowieckich – KGB. Pod jego dowództwem mogły znajdować się liczne komórki, a osoba aktywna w jednej z nich prawie nigdy nie wiedziała o ludziach działających w innych. Zaleta takiego rozwiązania polega na tym, że – chociaż dowolna pojedyncza komórka może zostać zinfiltrowana, ujawniona albo zniszczona – nie będzie miało to wpływu na pozostałe komórki; w istocie, członkowie innych komórek pomogą atakowanej komórce i z reguły udzielą jej bardzo silnego wsparcia na wiele sposobów. To bez wątpienia przynajmniej jedna z przyczyn, dla których kiedy tylko w przeszłości atakowano w tym kraju komunistów, wsparcie dla nich pojawiało się w wielu nieoczekiwanych miejscach.

Sprawne i efektywne działanie systemu komórek wzorowanego na modelu komunistycznym zależy, oczywiście, od centralnego kierownictwa, co oznacza imponującą organizację, odgórne finansowanie i zewnętrzne wsparcie – komuniści mieli wszystkie te rzeczy rzeczy. Naturalnie, amerykańscy patrioci nie dysponują żadną z nich ani na szczycie, ani gdziekolwiek indziej, a więc skuteczny system organizacji komórkowej oparty na sowieckim systemie działania jest niemożliwy.

Z powyższych rozważań wynikają jasno dwie rzeczy. Po pierwsze, struktura oparta na modelu piramidy może zostać stosunkowo łatwo zinfiltrowana, a zatem nie jest rozsądną metodą organizowania się w sytuacjach, gdy rząd posiada środki i chęć spenetrowania takiej struktury – a taka jest sytuacja w tym kraju. Po drugie, nie istnieją normalne warunki, w których amerykańscy patrioci mogliby budować strukturę komórek wzorowaną na modelu komunistycznym. Gdy to zrozumiemy, pojawia się pytanie: „Jaka metoda pozostała tym, którzy opierają się tyranii państwa?”. Odpowiedzi udziela nam pułkownik Amoss, który zaproponował model organizacji oparty o „ukryte komórki”. Określił go mianem oporu bez przywódcy. System organizacji oparty o strukturę komórkową, ale nie mający żadnej centralnej kontroli ani kierownictwa – w istocie stosujący metody wykorzystywane przez komitety korespondencyjne w trakcie Rewolucji Amerykańskiej. Wykorzystując koncepcję oporu bez przywódcy wszystkie poszczególne osoby oraz grupy działają niezależnie od siebie i nigdy nie zgłaszają się do żadnej kwatery głównej ani do żadnego przywódcy po rozkazy albo instrukcje, jak robiliby to ludzie należący do typowej organizacji o modelu piramidy.

Na pierwszy rzut oka taki rodzaj organizacji wydaje się nierealistyczny – przede wszystkim dlatego, że zdaje się brakować organizacji. Pojawia się zatem zrozumiałe pytanie o to, jak „ukryte komórki” oraz poszczególni ludzie będą ze sobą współdziałać, skoro nie ma wzajemnej komunikacji ani centralnego kierownictwa? Odpowiedź na to pytanie brzmi: uczestnicy programu oporu bez przywódcy działający w ukrytych komórkach albo indywidualnie muszą dokładnie wiedzieć, co robią i jak to robić. Poszczególne osoby stają się odpowiedzialne za zdobycie potrzebnych umiejętności oraz informacji dotyczących tego, co należy robić. Nie jest to bynajmniej tak niepraktyczne, jak się wydaje, bo jest bezsprzecznie prawdą, że w każdym ruchu wszystkie zaangażowane w niego osoby mają takie samo podejście do najważniejszych spraw, znają tę samą filozofię, i generalnie reagują na dane sytuacje w podobny sposób. Historia komitetów korespondencyjnych podczas Rewolucji Amerykańskiej pokazuje, że tak właśnie jest.

Jako że ostateczny cel oporu bez przywódcy to zniesienie tyranii państwa (tym przynajmniej zajmujemy się w niniejszym opracowaniu), wszyscy członkowie ukrytych komórek albo poszczególne osoby będą mieli tendencję do reagowania na obiektywne wydarzenia w ten sam sposób – poprzez zwyczajną taktykę oporu. Powszechnie dostępne narzędzia dystrybucji informacji, takie jak gazety, ulotki, komputery itd., dają każdemu człowiekowi wiedzę o bieżących wydarzeniach, pozwalając na zaplanowaną reakcję, która przyjmie różne formy. Nikt nie potrzebuje wydawać nikomu rozkazów. Idealiści naprawdę oddani sprawie wolności podejmą działanie, kiedy poczują, że nadszedł już czas, albo pójdą za sygnałem innych, którzy ich poprzedzą. Chociaż to prawda, że da się powiedzieć wiele przeciw tego rodzaju strukturze jako metodzie oporu, trzeba pamiętać o tym, że opór bez przywódcy to wynik konieczności. Inne rozwiązania okazały się niemożliwe do realizacji albo niepraktyczne. Opór bez przywódcy działał już w okresie Rewolucji Amerykańskiej, a jeśli osoby prawdziwie oddane sprawie same zaczną go wykorzystywać, zadziała teraz.

Nie trzeba wspominać o tym, że opór bez przywódcy prowadzi do powstawania bardzo małych albo nawet jednoosobowych komórek oporu. Ci, którzy wstępują do organizacji, aby markować działanie albo „grupowcy” [fanatycy grup] zostaną szybko wyeliminowani. Natomiast osoby traktujące swój sprzeciw wobec federalnego despotyzmu poważnie uznają, że to [powstawanie bardzo małych albo nawet jednoosobowych komórek oporu] jest to, czego właśnie potrzeba.

Z punktu widzenia tyranów oraz niedoszłych potentatów federalnej biurokracji i agencji policyjnych nic nie jest bardziej pożądane niż to, aby ci, którzy się im sprzeciwiają, mieli ZJEDNOCZONĄ strukturę dowodzenia i aby każdy sprzeciwiający się im człowiek należał do grupy opartej na modelu piramidy. Takie grupy i organizacje łatwo zniszczyć. Szczególnie w świetle faktu, że Departament Sprawiedliwości (sic!) obiecał w 1987 r., że nigdy nie będzie już żadnej sprzeciwiającej mu się grupy, w której nie miałby przynajmniej jednego informatora. Ci federalni „przyjaciele rządu” to agenci wywiadu. Zbierają informacje, które mogą zostać użyte przez federalnego prokuratora okręgowego, gdy najdzie go chętka, aby kogoś oskarżyć. Linia natarcia została wyznaczona. Jest zatem konieczne, aby patrioci podjęli świadomą decyzję – albo pomagać rządowi w jego nielegalnym szpiegowaniu, trzymając się wciąż dawnych metod organizacji i oporu, albo utrudnić wrogowi robotę, stosując skuteczne środki zaradcze.

Niewątpliwie istnieją ograniczeni umysłowo ludzie, którzy, stojąc na podium z powieszoną w tle amerykańską flagą i samotnym orłem wznoszącym się ku niebu nad głową, będą z naciskiem stwierdzali swoim najlepiej brzmiącym czerwonym, białym i niebieskim głosem: „Co z tego, jeśli rząd nas szpieguje? Nie łamiemy żadnych przepisów”. Tak wadliwe rozumowanie uprawiane przez jakiegokolwiek poważnego człowieka stanowi najlepszy przykład na to, że istnieje potrzeba zajęć z zakresu edukacji specjalnej. Ktoś przedstawiający takie twierdzenie nie ma absolutnie żadnego pojęcia o politycznej rzeczywistości w tym kraju i jest niezdolny do kierowania czymkolwiek więcej niż psim zaprzęgiem w alaskańskiej dziczy. Stara mentalność „urodzonego czwartego lipca”, która tak mocno wpłynęła na sposób myślenia amerykańskiego patrioty w przeszłości, nie uchroni go przed rządem w przyszłości. „Reedukacja” tego typu bez-myślicieli będzie się odbywała w systemie federalnych więzień, gdzie nie ma flag ani orłów, ale pod dostatkiem ludzi, którzy „nie łamali żadnych przepisów”.

Większość grup, które „jednoczą” swoich rozproszonych współpracowników w jakąś strukturę, cieszy się krótkim życiem politycznym. Stąd przywódcy ruchów nieustannie nawołujący do jedności organizacyjnej zamiast pożądanej jedności celu zazwyczaj zaliczają się do jednej z trzech kategorii.

Mogą nie być rozsądnymi taktykami politycznymi, ale raczej po prostu oddanymi sprawie ludźmi, którzy czują, że jedność pomogłaby ich sprawie, ale nie uświadamiają sobie, że rząd wielce zyskałby na zorganizowanych w taki sposób wysiłkach. Organizacje oparte na modelu piramidy ułatwiają rządowi osiągnięcie jego celu, którym jest uwięzienie albo zniszczenie wszystkich, którzy mu się sprzeciwiają. Albo może nie rozumieją w pełni walki, w której uczestniczą, ani tego, że rząd, któremu się sprzeciwiają, wypowiedział wojnę tym, którzy walczą za wiarę, naród, wolność i swobody konstytucyjne. Ludzie znajdujący się u władzy zawsze użyją wszelkich możliwych środków, aby pozbyć się opozycji. Trzecim typem osób nawołujących do zjednoczenia – i, miejmy nadzieję, stanowiącym wśród trzech wspomnianych kategorii mniejszość – są ci, którym bardziej zależy na władzy, jaką, według ich przypuszczeń – da im wielka organizacja, niż na rzeczywistym osiągnięciu zadeklarowanego celu.

I na odwrót – ostatnią rzeczą, jakiej chcieliby rządowi szpicle, gdyby mieli w tej sprawie coś do powiedzenia, byłoby istnienie tysiąca rozmaitych małych ukrytych komórek sprzeciwiających się im [szpiclom]. Taka sytuacja to wywiadowczy koszmar dla rządu zdeterminowanego, aby dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, o tych, którzy mu się sprzeciwiają. Funkcjonariusze federalni, zdolni zgromadzić w dowolnej chwili olbrzymią ilość cyfr, ludzi, danych wywiadowczych oraz sił i środków, potrzebują jedynie centralnego punktu, w który skierują swój gniew. Pojedynczy przypadek infiltracji w organizacji typu piramidowego może doprowadzić do zniszczenia całości. Tymczasem opór bez przywódcy nie daje funkcjonariuszom federalnym pojedynczej sposobności do zniszczenia znacznej części Ruchu Oporu.

Wraz z oświadczeniem Departamentu Sprawiedliwości (sic!), że trzystu agentów FBI wyznaczonych dawniej do śledzenia sowieckich szpiegów w Stanach Zjednoczonych (kontrwywiad krajowy) ma być obecnie wykorzystywanych do „zwalczania przestępczości”, rząd federalny przygotowuje grunt pod zakrojony na szeroką skalę atak na osoby sprzeciwiające się jego polityce. Wiele antyrządowych grup oddanych sprawie ocalenia Ameryki naszych przodków może się spodziewać, że wkrótce poczuje impet nowego ataku rządu na wolność.

Jest zatem jasne, że czas już przemyśleć na nowo tradycyjną strategię i taktykę oporu wobec współczesnego państwa policyjnego. Ameryka w szybkim tempie stacza się w ciemną noc tyranii państwa policyjnego, w którym prawa uznawane teraz przez większość za niezbywalne znikną. Niech nadchodząca noc zostanie rozświetlona tysiącem punktów oporu. Opór wobec tyranii musi być jak mgła, która tworzy się w wymagających tego warunkach i znika, gdy ich nie ma.

_______

OBJAŚNIENIE REDAKTORA [Louisa Beama]: Niniejsze opracowanie zostało napisane przez Louisa Beama i opublikowane w 1983 r. W 1992 r. opublikowano je ponownie w powyższej wersji. Nie mnie należą się słowa uznania za objaśniane w opracowaniu teorie – na uznanie za błyskotliwą analizę i wnikliwe myślenie zasługuje pułkownik Amoss.

_______

PRZYPIS TŁUMACZA

[1] Uwaga dotycząca „naszej rasy” może wiązać się z dawniejszym zaangażowaniem Louisa Beama w działalność ugrupowań postulujących inicjowanie agresji wobec pewnych osób ze względu na ich przynależność rasową. Tłumacz tekstu nie podziela tych przekonań Beama, uważając inicjowanie agresji wobec kogokolwiek za niemoralne.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Louis Beam, Leaderless Resistance, http://www.louisbeam.com/leaderless.htm

Leaderless Resistance opublikowano na stronie louisbeam.com. Leaderless Resistance opublikowano po raz pierwszy w 1983 r. Leaderless Resistance opublikowano ponownie w 1992 r. w kwartalniku The Seditionist (numer 12, luty 1992).



2009/04/23

Tłumaczenie: FSK „Ułuda Projektu Wolny Stan”

Zajrzałem na forum Free State Project (FSP) [Projekt Wolny Stan] [1]. Nie było zbyt ciekawe. Na mises.org jest więcej logicznie myślących wolnorynkowców niż wśród osób zaangażowanych w Projekt Wolny Stan.

Free State Project wygląda w rzeczywistości na gromadę propaństwowych trolli, które żyją nadal mrzonkami, że rząd da się w magiczny sposób zreformować za pomocą głosowania. Mają nadzieję, że przeprowadziwszy się w jakieś miejsce na rzadko zaludnionym terenie, będą głosować na mniej natrętny rząd.

Większości osób zaangażowanych we Free State Project nie udaje się dojść do właściwego wniosku, który brzmi: „Komu potrzebny jest rząd?”. Gdy zmienią swoją nazwę na „No State Project” [Projekt Zero Państwa], może zacznę brać ich na poważnie.

„Wolny” [Free] i „państwo” [State] to przeciwieństwa. „Projekt Wolne Państwo” to jak „Związek Wegetariańskich Pracowników Rzeźni” albo „Stowarzyszenie Anarchistów i Etatystów”.

Jeśli chcecie przekonać mnie, abym przeprowadził się w jakieś miejsce ze względu na większą wolność, musicie mi zaoferować:

1. Brak podatków dochodowych.
2. Brak podatków od nieruchomości.
3. Brak jakichkolwiek podatków.
4. Brak ścigania „przestępstw bez ofiar”.
5. Wiarygodny plan chronienia się przed terrorystami, którzy chcą wymuszać cokolwiek z punktów 1–4.

Wszystkie projekty, które zaczynają się od „Przeprowadź się tu dla większej wolności”, jakie widziałem, zdają się świadczyć o niezrozumieniu sedna sprawy. Po pierwsze: to jest mój dom i nie chcę się przeprowadzać. Po drugie: nie ma mowy o tym, aby etatyści pozwolili na prawdziwą wolność małej grupie ludzi w położonej na uboczu okolicy. Taka grupa zostałaby najechana, zinfiltrowana, albo innym sposobem zakończono by jej działalność.

Dopóki „Projekt Wolny Stan” nie zmieni swojego programu na „Projekt Zero Państwa”, nie jestem nim zainteresowany.

_______

PRZYPIS TŁUMACZA

[1] Sformułowanie the state można tłumaczyć albo jako „państwo”, albo jako „stan”.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
FSK, The Free State Project Fallacy, http://fskrealityguide.blogspot.com/2008/11/free-state-project-fallacy.html

The Free State Project Fallacy opublikowano na stronie FSK's Guide to Reality 22 listopada 2008 r.


2009/04/14

Tłumaczenie: Mark R. Crovelli „Niejasne koncepcje Kościoła Katolickiego dotyczące kradzieży”

Podobnie jak niemal wszystkie wyznania chrześcijańskie, Kościół rzymskokatolicki w bardzo dużej części czerpie swoją filozofię moralną z Dekalogu – to jest z danego przez Boga Mojżeszowi zbioru dziesięciu zasad moralnych, które wyznaczają powinności moralne człowieka względem Boga oraz innych ludzi. Pierwszoplanowość Dekalogu w katolickiej filozofii moralnej potwierdził Jezus, gdy zapytano Go: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”:

Młodzieńcowi, który stawia to pytanie, Jezus odpowiada, przypominając najpierw o konieczności uznania Boga za „jedynie Dobrego”, za najdoskonalsze Dobro i za źródło wszelkiego dobra. Następnie Jezus mówi do niego: „Jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”. I przytacza swojemu rozmówcy przykazania dotyczące miłości bliźniego: „Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę”. W końcu Jezus streszcza te przykazania w sposób pozytywny: „Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!” [1]

Jako fundament, na którym mocno opiera się katolicka moralność, Katechizm Kościoła Katolickiego (oficjalny wykładnik doktryny katolickiej), poświęca naturalnie sporo miejsca i wysiłku wyjaśnieniu każdego z Dziesięciorga Przykazań. W niniejszym artykule wysuwam moje wątpliwości co do sposobu przedstawienia przez Katechizm Kościoła Katolickiego siódmego przykazania: „Nie będziesz kradł”. Twierdzę, że – o ile Katechizm można uznać za reprezentatywny dla generalnego stanowiska katolickiego, Kościół sformułował niesłychanie niejasne, mylące i często błędne koncepcje dotyczące kradzieży. Dowodzę, że Kościół usiłował usprawiedliwiać przywłaszczanie cudzego mienia, które stoi w jawnej sprzeczności z bezpośrednim zakazem kradzieży przedstawionym w Dekalogu. Piszę o tym w nadziei, że katoliccy myśliciele i pisarze: A) poważnie potraktują koncepcję, że przywłaszczanie sobie nabytej przez kogoś uczciwie własności bez jego zgody zawsze jest kradzieżą oraz B) staną w obronie miliardów ludzi, których dotyka ta bandycka działalność.

Definicja kradzieży w Katechizmie Kościoła Katolickiego

Aby katolicy i ogólnie chrześcijanie byli w stanie przestrzegać siódmego przykazania, przede wszystkim muszą wiedzieć, jaka jest definicja kradzieży. Co zupełnie oczywiste, aby nie kraść, człowiek musi umieć jasno odróżnić te sytuacje, w których mamy do czynienia z kradzieżą, od tych, w których do niej nie dochodzi. Katechizm Kościoła Katolickiego proponuje katolikom taką właśnie definicję:

Siódme przykazanie zabrania kradzieży, która polega na przywłaszczeniu dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela. Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież...) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich. [2]

Chociaż nie jest moją główną intencją wnikliwa analiza i prowadzenie krytyki tej definicji kradzieży, należy zauważyć, że jest ona pod kilkoma względami nader niejednoznaczna. Niejasne jest na przykład, czy wyrażenie „racjonalna wola” oznacza po prostu racjonalną zgodę właściciela, czy to, czego właściciel powinien chcieć. Niejasno brzmi również sformułowanie „powszechne przeznaczenie dóbr”, biorąc pod uwagę wyraźne zastrzeżenie Leona XIII, że nie wolno powoływać się na tę koncepcję dla zanegowania prawa do własności prywatnej:

Nie można także prywatnemu posiadaniu przeciwstawiać prawdy, że Bóg całemu rodzajowi ludzkiemu dał ziemię do używania i do wykorzystywania. Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale znaczy to, że nikomu nie wyznaczył części do posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą, jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia, nie przestaje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli. [3]

Mój sprzeciw wobec podejścia Katechizmu do kradzieży idzie znacznie głębiej niż drobne zastrzeżenia dotyczące stylu sformułowań. W istocie mój zarzut dotyczy tego, że od początku do końca Katechizmu zauważamy absolutny brak konsekwentnego stosowania norm dotyczących kradzieży nakreślonych w jej definicji. Widzimy w szczególności całkowite zaniechanie stosowania norm dotyczących kradzieży wobec tych ludzi, którzy pracują dla państwa. Podczas gdy wobec normalnych ludzi Katechizm dość konsekwentnie stosuje kryteria dotyczące kradzieży, nie stosuje tych kryteriów wobec prezydentów, premierów, kongresmenów, policjantów, poborców podatkowych, biurokratów oraz żadnej innej osoby, która żyje z pieniędzy odebranych w podatkach.

To nie kradzież, jeśli dopuszcza się jej państwo

Gdy Katechizm omawia działania ludzi niezatrudnionych przez państwo, stosuje swoją definicję kradzieży całkiem konsekwentnie. Znajdujemy zatem w Katechizmie potępienie „wszelkiego rodzaju przywłaszczania i zatrzymywania niesłusznie dobra drugiego człowieka” jako naruszenia siódmego przykazania. [4] Podobnie, Katechizm napomina tych, którzy przetrzymują skradzione dobra, aby zwrócili je prawowitemu właścicielowi: „Na mocy sprawiedliwości wymiennej naprawienie popełnionej niesprawiedliwości wymaga zwrotu skradzionego dobra jego właścicielowi.” [5]

Gdy jednak dochodzi do omówienia działań ludzi zatrudnionych przez państwo, Katechizm wynajduje rozmaite wymówki dla usprawiedliwienia dokonywanego przez pracowników państwowych zaboru cudzej własności bez zgody jej właściciela. W istocie koncepcja wysuwana w Katechizmie głosi, że gdy ludzie zatrudnieni przez państwo zagarniają własność prywatną bez zgody właścicieli (np. opodatkowują ich), nie dokonują kradzieży. Chociaż Katechizm nie stwierdza wyraźnie, że podatki to nie kradzież, niemniej jednak stwierdza, że:

Uległość wobec władzy i współodpowiedzialność za dobro wspólne wymagają z moralnego punktu widzenia płacenia podatków [...], [6]

oraz:

Jest rzeczą niesprawiedliwą niepłacenie instytucjom ubezpieczeń społecznych składek ustalonych przez prawowitą władzę. [7]

Jeśli wyjmiemy te napomnienia z kontekstu, niekoniecznie oznaczają one, że podatki to nie kradzież. Zawierają jednak tę nieuniknioną implikację, jeśli połączymy je z inną podstawową zasadą katolickiej, a w rzeczywistości każdej chrześcijańskiej, moralności – mianowicie z obowiązkiem nieposłuszeństwa państwu, gdy jego prawa sprzeciwiają się prawom Bożym: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Ze względu na tę podstawę katolickiej moralności, Katechizm jednoznacznie nakazuje katolikom odmawianie posłuszeństwa państwu, kiedy jego działania sprzeciwiają się prawom Bożym:

Obywatel jest zobowiązany w sumieniu do nieprzestrzegania zarządzeń władz cywilnych, gdy przepisy te są sprzeczne z wymaganiami ładu moralnego, z podstawowymi prawami osób i ze wskazaniami Ewangelii. Odmowa posłuszeństwa władzom cywilnym, gdy ich wymagania są sprzeczne z wymaganiami prawego sumienia, znajduje swoje uzasadnienie w rozróżnieniu między służbą Bogu a służbą wspólnocie politycznej. „Oddajcie... Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22, 21). „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). [8]

(Zauważmy, że Katechizm nie mówi, iż obywatele tylko mają prawo do nieposłuszeństwa władzom cywilnym, gdy ich żądania są sprzeczne z kodeksem moralnym; zamiast tego jasno stwierdza, że obywatele są „zobowiązani w sumieniu” do nieposłuszeństwa.)

Kiedy uwzględnimy obydwie te koncepcje, widzimy, że Katechizm nakazuje katolikom odmawianie posłuszeństwa państwu, gdy jego prawa sprzeciwiają się prawom Bożym, ale nakazuje im także płacić podatki oraz „składki” na ubezpieczenie społeczne. Nieodzowny stąd wniosek, że, gdy państwo odbiera ludziom pieniądze wbrew ich woli, nie jest to naruszenie Prawa Bożego – w szczególności siódmego przykazania. Jeśli podatki uznano by za formę kradzieży (a więc naruszenie siódmego przykazania), katolicy byliby zobowiązani w sumieniu do sprzeciwiania się im z zasady i odmowy płacenia ich, kiedy to tylko możliwe. Można stąd wyciągnąć nieuchronny wniosek, że według Katechizmu Kościoła Katolickiego kradzież to nie kradzież, jeśli dopuszcza się jej państwo.

Kradzież to kradzież – nawet jeśli dopuszcza się jej państwo

Jak przed chwilą zauważyliśmy, Katechizm Kościoła Katolickiego zajmuje stanowisko, zgodnie z którym, gdy ludzie zatrudnieni przez państwo przejmują czyjeś mienie bez zgody właściciela, nie jest to forma kradzieży. Chciałbym zasugerować, że to nie jest stanowisko, jakie winien zajmować chrześcijański Kościół, który bierze Dekalog za podstawę swojego kodeksu moralnego. Siódme przykazanie jednoznacznie zakazuje kradzieży i nie czyni wyjątków dla ludzi pracujących na stanowiskach państwowych.

Wszystko, czego potrzeba, aby zrozumieć, dlaczego podatki są faktycznie formą kradzieży, to uznać, że wszyscy ludzie płacą je państwu pod przymusem. To po prostu prawda, bo wszyscy ludzie płacą podatki tylko dlatego, żeby uniknąć kar, które państwo nakłada na tych, którzy odmawiają podporządkowania się. Poczynię jeszcze kilka dalszych uwag na temat faktu, że podatki to kradzież, ale naprawdę istotne z moralnego punktu widzenia jest to, że podatki są płacone państwu niedobrowolnie. Przymusową naturę podatków można dostrzec w samym znaczeniu tego słowa. Wspomina o tym Charles Adams:

Podobieństwo między poborcami podatków a rabusiami odnajdujemy również w podstawowym znaczeniu stojącym za słowem „opodatkowanie”, które oznacza przymusowe wywłaszczenie. Podatki to nie długi, mimo że nierozważnie tak je nazywamy. Zasada dotycząca sprawiedliwej wartości rynkowej przedmiotu – stanowiąca podstawę do legalnie egzekwowanego długu – nie znajduje zastosowania w dyskusji o podatkach. Podatek się należy, bo rząd nakazuje go płacić. Nie potrzeba niczego innego. [9]

Nie ma ponadto znaczenia, że państwo twierdzi, iż dostarcza „usług” w zamian za pieniądze wymuszane od swoich poddanych. Taka jest prosta prawda, bo – skoro państwo musi grozić swoim poddanym surowymi karami, aby skłonić ich do płacenia za swoje „usługi”, poddani najwyraźniej nie cenią zbytnio owych usług. Sony nie musi straszyć swoich klientów wyrokami długoletniego więzienia w towarzystwie gwałcicieli i morderców, aby sprzedać swoje najnowsze telewizory wysokiej rozdzielczości, ponieważ dostarcza produktu, jaki przynajmniej część ludzi jest gotowa dobrowolnie nabyć. Inaczej jest z państwem, które dosłownie grozi uwięzieniem swoich poddanych, jeśli odmówią oddania swoich pieniędzy – i faktycznie wtrąca ich do więzień, jeśli nie zapłacą; stosując środek, który byłby niekonieczny, gdyby tak zwane „usługi”, których – jak twierdzi – dostarcza, były naprawdę cenione przez jego poddanych. Krótko mówiąc, nie chodzi tu o to, że poddani rządu płacą podatki, usiłując nabyć „usługi”, których chcą albo potrzebują. H.L. Mencken stwierdził niegdyś sardonicznie, że inteligentny człowiek płaci podatki, chociaż jest przekonany, iż tym sposobem nie nabywa wartościowych usług:

Gdy inteligentny człowiek płaci podatki, z pewnością nie sądzi, że dokonuje roztropnej i zyskownej inwestycji swoich pieniędzy; przeciwnie, czuje, że jest ograbiany na ogromną skalę, aby otrzymać w zamian usługi, które, z grubsza rzecz biorąc, są dla niego bezużyteczne, a w znacznej części jawnie szkodliwe. Może być przekonany, że, powiedzmy, policja jest potrzebna do ochrony jego życia i własności oraz o tym, że armia i marynarka wojenna chronią go przed dostaniem się w niewolę jakiegoś nieokreślonego, obcego kajzera, ale i tak uważa te usługi za przesadnie drogie – widzi, że nawet najpotrzebniejsze z nich tylko ułatwiają wyzyskiwaczom ustanawianie rządu w celu obrabowania go [człowieka]. Do samych ciemięzców nie ma za grosz zaufania. Uważa ich wyłącznie za bezużytecznych grabieżców; sądzi, że zysk netto z prowadzonych przez nich na szeroką skalę kosztownych operacji nie przewyższa tego, co zyskuje na pieniądzach pożyczonych bratu swojej żony. Tworzą oni władzę, która stale nad nim stoi, nieustannie szukając nowych sposobności, aby coś zeń wycisnąć. Gdyby mogli to zrobić bez ryzyka, obdarliby go do gołej skóry. Jeśli w ogóle coś mu zostawiają, robią to wyłącznie z rozsądku, tak jak gospodarz zostawia kwoce część jaj. [10]

Podatki nie są dobrowolnymi opłatami za wyświadczone usługi; nie są również dobrowolnymi „składkami”, których cel stanowi wsparcie „dobra wspólnego”. To bardzo istotna kwestia, bo, jak zauważyliśmy wyżej, Katechizm nieroztropnie odnosi się do podatków na ubezpieczenie społeczne jako do „składek”. Używanie terminu „składka” odpowiada prawdzie, jeśli dotyczy dobrowolnego datku na, powiedzmy, prowadzoną przez harcerzy zbiórkę słodyczy. Używanie terminu „składka” jest jednak całkowicie niewłaściwe, kiedy opisujemy podatki na ubezpieczenie społeczne – albo jakiekolwiek inne podatki. Po pierwsze, jak właśnie zauważyliśmy, poddanym nie daje się wyboru, czy chcą płacić tę tak zwaną „składkę”. Wręcz przeciwnie, po prostu każe im się zapłacić pewną sumę albo ryzykować pobytem w więzieniu. Ponadto raczej częściej niż rzadziej pieniądze, których domaga się państwo, są jawnie odejmowane od wypłaty poddanego, zanim stanie on przed szansą, aby chociaż potrzymać swoje ciężko zarobione pieniądze we własnych rękach. Trudno mówić o tym, że poddany wpłacił „składkę”, skoro pieniądze są mu odbierane jeszcze zanim je otrzyma. Nie mówiąc już o raczej sporej liczbie ludzi uważających rządowe programy ubezpieczeń społecznych za nic więcej tylko skazane z natury na bankructwo piramidy finansowe na masową skalę. Byłoby obłudą twierdzić, że ci ludzie wpłacaliby „składki” na program, którego nie znoszą i który uważają za zbójecko niewypłacalny. Podobnie, nie użylibyśmy raczej słowa „składka” na określenie pieniędzy odebranych pod przymusem w podatkach amerykańskim katolikom na finansowane przez państwo aborcje. Katolicy nie chcą dobrowolnie finansować aborcji, ale ponieważ podatki (i – tak – opłaty na ubezpieczenie społeczne również) są przymusowe, a zatem niedobrowolne, nie mają w tej kwestii wyboru.

Byłoby bezsensowne wyrażanie w tym momencie sprzeciwu i twierdzenie, że w końcu ludzie zgadzają się na podatki, przynajmniej w demokracjach, ponieważ daje się im prawo do głosowania. Pogląd, że głosowanie stanowi akt zgody na państwową władzę nakładania podatków, oznaczałby całkowicie błędną interpretację tego, co faktycznie się dzieje, kiedy ludzie głosują. Jak wskazał A. John Simmons, głosowanie oznacza tylko preferencję – nie można bynajmniej zakładać, że oznacza ono zgodę na podatki albo nawet na istnienie państwa:

Byłoby dobrze, gdybyśmy pamiętali, że głosowanie często nie oznacza zgody na coś, ale tylko wyrażenie preferencji. Jeśli państwo daje grupie skazańców wybór między rozstrzelaniem przez pluton egzekucyjny a zastrzykiem z trucizną i wszyscy z nich głosują za plutonem, nie możemy wnioskować stąd, że tym samym więźniowie godzą się na bycie rozstrzelanym. Oczywiście, wybierają tę opcję; przystają na nią, ale wyłącznie w tym sensie, że wolą ją od drugiej opcji. Nie przyzwalają na żadną z opcji, gardząc obiema. Głosowanie w wyborach demokratycznych na któregoś z kandydatów ma niekiedy przygnębiająco podobny charakter. Państwo proponuje ci wybór między kandydatami (albo może to „naród” wychodzi z tą propozycją), a ty wybierasz jednego z nich, mając nadzieję na zrobienie jak najlepszego użytku z tej złej sytuacji. Wyrażasz zatem preferencję, aprobujesz tego kandydata (woląc go od innych), ale nie zgadzasz się na niczyją władzę. [11]

Te rozważania kierują nas z powrotem do definicji kradzieży zawartej w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Przypomnijmy sobie, że Katechizm definiuje jako akty kradzieży (a zatem zakazuje ich jako naruszających siódme przykazanie) te działania, które polegają na przywłaszczaniu sobie „dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela”. Jak dotąd, podawałem argumenty na to, że podatki to z konieczności nic ponad prowadzone na masową skalę zagarnianie własności ludzi bez ich zgody, bo podatnicy oddają swoje pieniądze tylko po to, aby uniknąć uwięzienia – albo, w niektórych przypadkach, czegoś gorszego. Przedstawiłem dowody na poparcie słynnego retorycznego pytania świętego Augustyna: „Czym są królestwa, jeśli nie bandami kryminalistów działającymi na wielką skalę? Czym są gangi kryminalne, jeśli nie małymi królestwami?”. Krótko mówiąc, dowodziłem, że podatki to kradzież, a zatem coś zakazanego przez siódme przykazanie. Pozostały fragment tej części mojego tekstu zostanie poświęcony dwóm argumentom przeciwko idei głoszącej, że podatki to kradzież, które można by wysuwać, powołując się na Katechizm Kościoła Katolickiego.

Kontrargument pierwszy: Ludzie powinni chcieć płacić podatki ze względu na „dobro wspólne”

Pierwszy kontrargument, jaki można by podnieść, brzmiałby: podatki to nie kradzież, bo ludzie powinni chcieć wspierać „dobro wspólne” przez płacenie państwu pieniędzy. Takie uzasadnienie oznacza żądanie od nas ślepej wiary w państwo; mianowicie przeświadczenia, że państwo to instytucja, która faktycznie działa dla „dobra wspólnego”. Niestety, nie ma w tej koncepcji ani odrobiny prawdy. W istocie bylibyśmy prawdopodobnie bliżsi prawdy, gdybyśmy stwierdzili coś przeciwnego; to mianowicie, że państwo to instytucja nieubłaganie sprzeciwiająca się „dobru wspólnemu” ludzkości.

Aby zrozumieć, dlaczego tak jest, przyjrzyjmy się bliżej temu, jak efektywne było państwo finansowe z podatków w zakresie ochrony i promowania „dobra wspólnego” ludzkości na przestrzeni zaledwie ostatnich stu lat. W przeciągu ostatnich stu lat rozmaitym państwom na całym świecie udało się osiągnąć, co następuje (weźmy pod uwagę, że to fragmentaryczna lista):

● prowadzić dwie finansowane z podatków wojny światowe, których wynikiem były miliony ofiar, zniszczenie kilkudziesięciu miast w Europie i Japonii oraz doszczętne zubożenie wielu milionów innych ludzi;

● prowadzić kilkadziesiąt innych, krwawych wojen wewnątrzpaństwowych i domowych finansowanych z podatków;

● zamordować z zimną krwią około 170 milionów swoich własnych niewinnych poddanych, co udokumentował R.J. Rummel [12];

● skonstruować, z użyciem pieniędzy pochodzących z podatków, broń atomową, zagrażającą samemu istnieniu ludzi na Ziemi, a nawet posunąć się do użycia jej przeciw niewinnym cywilom;

● uwięzić dziesiątki milionów ludzi, aby wykorzystać ich do pracy niewolniczej (np. w ZSRR) albo z innych błahych przyczyn (np. w USA za narkotyki);

● podpisać mordercze umowy celem ograniczenia handlu (przykład Iraku) i zakazać używania DDT w regionach świata dotkniętych malarią, co kosztowało życie milionów ludzi. Koszty egzekwowania nakazów pokryto, oczywiście, z podatków.

Tylko ktoś myślący naprawdę utopijnie albo ślepy na historię mógłby pomyśleć, że finansowane z podatków państwo było w ciągu ostatnich stu lat narzędziem działającym dla „dobra wspólnego”. Katechizm definiuje „dobro wspólne” jako „sumę warunków życia społecznego, jakie zrzeszeniom bądź poszczególnym członkom społeczeństwa pozwalają osiągnąć pełniej i łatwiej własną doskonałość”. [13] Jeżeli Kościół Katolicki nie sądzi, że człowiek spełnia się dokonując morderstw, trudno pojąć koncepcję głoszącą, że można by ślepo zakładać, iż państwo jest narzędziem działającym dla „dobra wspólnego”. Ponadto wydaje się, że trudno potępiać tych, którzy uznając te przytłaczające fakty historyczne dotyczące państw w XX wieku, mogliby odmówić płacenia podatków, z których finansowane są te zbrodnie.

Co więcej, nawet gdyby prawdą było, że ludzie powinni chcieć płacić państwu pieniądze w celu krzewienia „dobra wspólnego”, nie oznaczałoby to wcale, że osoby zatrudnione przez państwo mają prawo przemocą odbierać ludziom pieniądze, jeśli ci nie będą chcieli płacić. Bez wątpienia byłoby olbrzymim non sequitur dojście do wniosku, że państwo ma prawo przywłaszczać sobie mienie ludzi bez ich zgody tylko dlatego, że „oni powinni tego chcieć”. Jak właśnie zauważyliśmy, twierdzenie, że ludzie powinni chcieć wspierać te mordercze instytucje, jest samo w sobie wysoce wątpliwe, ale nawet gdyby prawdą było, że państwo stanowi wyłącznie narzędzie działające dla „dobra wspólnego”, jak mogłoby stanowić to sensowne uzasadnienie moralne dla grożenia więzieniem ludziom, którzy zdecydowali się nie płacić? Bardzo celnie wypowiada się w tej kwestii Carl Watner:

Zamiast straszyć krnąbrnych obywateli więzieniem, oświećcie ich w kwestii obywatelskich obowiązków. Zademonstrujcie, dlaczego powinni składać się na swój rząd. Grożenie przemocą to nie sposób na przekonanie ich. Powinni być zostawieni w spokoju i powinno się im odmówić tych usług rządowych, za które nie chcą płacić. A jeśli zwolennicy rządu wciąż nie są w stanie zebrać w podatkach wystarczającej sumy, aby utrzymać rząd takiej wielkości, jaką uznają za potrzebną, powinni sięgnąć głębiej do własnych kieszeni. Fakt, że rząd to „dobra sprawa” nie usprawiedliwia okradania i mordowania tych, którzy odmawiają mu wsparcia. To nazywam chrześcijańskim sposobem obchodzenia się z tymi, którzy odmawiają płacenia. [14]

Twierdzenie, że ludzie powinni chcieć wspierać rząd, bynajmniej nie daje moralnych podstaw do stosowania wyjątku od jednoznacznego i prostego zakazu zawartego w Dekalogu: „Nie będziesz kradł”.

Kontrargument drugi: Tylko niektóre państwa są złe

Drugi kontrargument przeciw twierdzeniu, że podatki to kradzież (a zatem zakazuje ich siódme przykazanie), który chcę rozważyć, dotyczy koncepcji, która głosi, że tylko niektóre państwa dokonują złych czynów, podczas gdy inne – nie. To twierdzenie pojawia się w Katechizmie w kontekście fragmentu mówiącego o tym, że władza pochodzi od Boga i może być sprawowana albo legalnie, albo nielegalnie:

Władza jest sprawowana w sposób prawowity tylko wtedy, gdy troszczy się o dobro wspólne danej społeczności i jeśli do jego osiągnięcia używa środków moralnie dozwolonych. Jeśli sprawujący władzę ustanawiają niesprawiedliwe prawa lub podejmują działania sprzeczne z porządkiem moralnym, to rozporządzenia te nie obowiązują w sumieniu. [15]

Odwołanie się do tak zwanej „legalnej władzy” nie może jednak dostarczyć logicznego argumentu przeciw twierdzeniu, że podatki to kradzież. Przeciwnie – jak dowodziłem w innym tekście, powoływanie się na „legalność władz” dla usprawiedliwienia podatków to w istocie błąd niedostatecznego uzasadnienia:

Awaryjne stanowisko katolickiej nauki społecznej stającej w obliczu tych otrzeźwiających faktów dotyczących państwa jako instytucji z zasady przymusowej polegało na utrzymywaniu, że istnieje różnica między tak zwaną „prawowitą” albo „legalną” władzą oraz władzą używaną do niewłaściwych celów. [...] Problem związany z tego rodzaju argumentacją polega na tym, że stanowi ona niemal wzorcowy przykład błędu niedostatecznego uzasadnienia. Jedną rzeczą byłoby twierdzenie, że Bóg obdarował ludzi różnymi talentami i że niektórzy otrzymali od Niego dar przywództwa, podczas gdy inni – nie; czymś zupełnie innym byłoby jednak wyciąganie stąd wniosku, że niektórzy ludzie otrzymują od Boga prawo wymuszania swojej woli na sąsiadach, którym się tak nie poszczęściło, przywłaszczania sobie część ich dochodów, grożenia im uwięzieniem albo zabiciem, jeśli odmówią posłuszeństwa, zmuszania swoich sąsiadów do służby wojskowej, zasiadania w ławie przysięgłych albo świadczenia jakichkolwiek innych usług, jeśli już o to chodzi. [16]

Ważne, aby uświadomić sobie, że Katechizm wyraźnie zaznacza, iż władze mogą stosować jedynie „środki moralnie dozwolone” do osiągnięcia dobra wspólnego. Biorąc pod uwagę ten fakt oraz to, że dla chrześcijan kradzież nie jest środkiem moralnie dozwolonym, jakiekolwiek odwoływanie się do legalnej władzy jako usprawiedliwienia podatków to oczywisty błąd niedostatecznego uzasadnienia. [17]

Fakty są takie, że wszystkie współczesne państwa zdobywają środki na swoją działalność, grożąc ludziom wyrządzeniem krzywdy, jeśli ci odmówią płacenia. A, jak zauważył Murray Rothbard, ponieważ podatki są z definicji równoznaczne kradzieży, trudno pojąć, jak można by powiedzieć o którymkolwiek spośród finansowanych z podatków, samozwańczych władców, że jest „legalny”:

Wszystkie inne osoby i grupy w społeczeństwie (z wyjątkiem znanych i nielicznych przypadków przestępców takich jak złodzieje czy napadający na banki) uzyskują dochody drogą dobrowolnych umów: albo sprzedając wyroby lub usługi konsumentom, albo w postaci dobrowolnej darowizny (np. członkostwo w klubie lub stowarzyszeniu, zapis testamentowy lub spadek). Tylko Państwo uzyskuje swój dochód, stosując przemoc, strasząc surowymi karami, gdyby przychód nie nadchodził. Ta przemoc znana jest pod nazwą „podatki”, chociaż w epokach, w których ludzie byli mniej bezwolni, określano ją często jako „haracz”. Podatki to kradzież i tyle; kradzież dokonywana na olbrzymią skalę, z którą nie może się równać działalność żadnego ze znanych przestępców [prywatnych]. [18]

Podsumowanie

Cel tego artykułu to po prostu przypomnienie Kościołowi Katolickiemu, że podstawy jego systemu etycznego leżą w Dekalogu. Siódme przykazanie wyraźnie potępia przejmowanie cudzej własności bez zgody właściciela. Przykazanie nie wspomina o wyjątkach takich jak: „Nie będziesz kradł, chyba że w ramach emerytalnych piramid finansowych” albo „Nie będziesz kradł, chyba że pracujesz dla grupy, która ma hymn i flagę”.

Kwestia podatków ma we współczesnym świecie niezmiernie istotne znaczenie moralne. Ludzie, którzy pracują dla dzisiejszych państw, wzbogacili się i uzbroili do tego stopnia, że stali się poważnym zagrożeniem dla samego istnienia Ziemi i zamieszkujących ją ludzi. Ich bogactwa są zdobywane przez zagarnianie pieniędzy i własności zwykłych ludzi bez ich zgody i pod groźbą uwięzienia ich, jeśli odmówią płacenia. Nic nie daje ani katolikom, ani w ogóle komukolwiek przyjmowanie przez Kościół Katolicki romantycznej wizji państwa w nadziei, że stanie się ono narzędziem działającym dla „dobra wspólnego”, podczas gdy współczesnym państwom wciąż dokonującym grabieży i morderstw poświęca się książki historyczne. Chrześcijańska cnota roztropności w istocie domaga się od nas, abyśmy widzieli świat takim, jaki jest – jasno i z pełną nadziei stanowczością.

Światu nie dają również nic próby trywializowania ze strony Kościoła Katolickiego pytania o moralność podatków przez porównywanie ich z aborcją i konkludowanie, że – ponieważ morderstwo jest gorsze od kradzieży – zanim przejdziemy do podatków, musimy zająć się sprawą aborcji. Jak zapisał święty Bernardyn ze Sieny w opowiadaniu o świętym Franciszku z Asyżu, ogrom kradzieży dokonywanej na tym świecie czyni ją główną troską chrześcijan:

Pewnego dnia, gdy święty Franciszek przejeżdżał przez miasto, pojawił się przed nim człowiek opętany przez demona i zapytał: „Jaki jest najgorszy grzech na świecie?” Święty Franciszek odpowiedział, że najgorsze jest morderstwo. Ale zły duch odrzekł, iż istnieje jeden grzech jeszcze gorszy niż morderstwo. Wtedy święty Franciszek rozkazał: „Zaklinam cię na Boga, powiedz mi, który grzech jest gorszy niż morderstwo!”. I wtedy diabeł odpowiedział, że niesprawiedliwe rozporządzanie rzeczami, które należą do kogoś innego, jest grzechem gorszym niż morderstwo, bo to właśnie ten grzech skazuje więcej ludzi na piekło niż jakikolwiek inny. [19]

Podatki stosuje się we współczesnym świecie na tak masową skalę, że dotyczy ich prawdopodobnie najistotniejsze pytanie moralne naszych czasów. A Kościół Katolicki, jeśli chce pozostać wierny Jezusowemu napomnieniu, że mamy być posłuszni przykazaniom, musi w końcu zdać sobie sprawę z tego, że podatki to kradzież, a zatem zakazuje ich siódme przykazanie.

_______

PRZYPISY

[1] The Catechism of the Catholic Church, United States Catholic Conference Inc., Libreria Editrice Vaticana, 1994. Cyt. w języku polskim: Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2052. Wszystkie cytaty z polskiej wersji Katechizmu w oparciu o wydanie Pallottinum 1994, http://www.katechizm.diecezja.elk.pl/

[2] Ibidem, nr 2408.

[3] Leo XIII, Rerum Novarum, Boston 2000, par. 14. Cyt. w języku polskim: Leon XIII, Rerum Novarum, nr 7, http://pl.wikisource.org/wiki/Rerum_novarum

[4] Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2409.

[5] Ibidem, nr 2412.

[6] Ibidem, nr 2240.

[7] Ibidem, nr 2436.

[8] Ibidem, nr 2242.

[9] Charles Adams, For Good and Evil: The Impact of Taxes on the Course of Civilization, New York 1993, s. 1.

[10] H.L. Mencken, A Mencken Chrestomathy, New York 1982, s. 147–148.

[11] A. John Simmons, On the Edge of Anarchy: Locke, Consent, and the Limits of Society, [w:] Studies in Moral, Political and Legal Philosophy pod red. Marshalla Cohena, Princeton 1993, s. 222–223.

[12] R.J. Rummel, Death by Government, New Brunswick 1994.

[13] Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1924.

[14] Chciałbym wyrazić podziękowanie Carlowi Watnerowi za wiele pomocnych komentarzy i sugestii na temat wstępnej wersji tego artykułu. Zob. jego artykuły w „The Voluntaryist”: A Moral Challenge, nr 138, III kwartał 2008 [http://www.voluntaryist.com/backissues/138.pdf] oraz Moral Challenge II, nr 141, II kwartał 2009 [http://www.voluntaryist.com/backissues/141.pdf].

[15] Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1903.

[16] Mark R. Crovelli, What Belongs to Caesar? [Co należy do Cezara?], Mises Daily Article, http://mises.org/story/3081, 2 września 2008.

[17] Jestem wdzięczny Carlowi Watnerowi za wskazanie tego argumentu.

[18] Murray Rothbard, The Ethics of Liberty, New York 1998, s. 162.

[19] Cyt. za: Alejandro A. Chafuen, Faith and Liberty: The Economic Thought of the Late Scholastics, New York 2003, s. 31.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Mark R. Crovelli, The Catholic Church’s Confused Ideas About Stealing, http://voluntaryist.com/forthcoming/confusedideas.php

The Catholic Church’s Confused Ideas About Stealing opublikowano na stronie Voluntaryist.com.