2007/11/28

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Dyktatury bezpaństwowe – Jak wolne społeczeństwo zapobiega odrodzeniu się rządu”

Niewątpliwie najczęstszy zarzut wysuwany przeciw idei społeczeństwa bezpaństwowego wiąże się z poglądem, że jedna lub więcej Prywatnych Agencji Arbitrażowych [Dispute Resolution Organizations (DROs) – dosłownie: Organizacje do Rozwiązywania Sporów] pokona wszystkie pozostałe i utworzy nowy rząd. To wyobrażenie jest błędne pod każdym względem, ale powraca z uporczywością tak niestrudzoną, że niemal godną podziwu.

Zarzut brzmi następująco:

W społeczeństwie bez rządu jakiekolwiek agencje powstałe, aby pomagać w rozwiązywaniu konfliktów, w nieunikniony sposób przemienią się w zastępczy rząd. Agencje być może rozpoczną swoją działalność jako konkurenci na wolnym rynku, ale z czasem jedna z nich zdominuje inne pod względem militarnym i tym sposobem narzuci ludziom nowe państwo. Niestabilność i przemoc, które przyniesie ludziom wojna domowa, jest dużo gorsza niż jakakolwiek istniejąca struktura państwa demokratycznego. Zatem społeczeństwo bezpaństwowe to o wiele zbyt ryzykowny eksperyment – bo i tak w końcu powstanie jakiś rząd!

Ten zarzut wobec anarchicznej struktury społecznej uważa się za oczywisty, a zatem nigdy się go nie dowodzi. Naturalnie, dyskusja o społeczeństwie bezpaństwowym dotyczy teoretycznej sytuacji w przyszłości – przykłady empiryczne nie znajdują tu zastosowania.

Jednak – podobnie jak w przypadku wszystkich kwestii dotyczących ludzkiej motywacji – hipotezę „państwa zastępczego” można poddać logicznej analizie.

1. Założenia

Podstawa hipotezy „państwa zastępczego” to założenie, że ludzie preferują maksymalizację dochodu przy możliwie najmniejszym zużyciu energii. Tym, co motywuje PAA do użycia siły, jest fakt, że – eliminując całą konkurencję i przejmując militarną kontrolę nad jakimś regionem geograficznym, Agencja może zmaksymalizować swój dochód przy najmniejszym możliwym zużyciu energii.

Możemy w pełni zgodzić się z tym założeniem, pod warunkiem, że zastosujemy je konsekwentnie wobec wszystkich ludzi w społeczeństwie bezpaństwowym. Aby uczynić argumentację za hipotezą „państwa zastępczego” jeszcze silniejszą, założymy też, że w podejmowaniu decyzji nie przeszkodzą żadne skrupuły moralne. Redukując „pęd do dominacji” wyłącznie do kalkulacji efektywności ekonomicznej, możemy wyeliminować wszelkie możliwe hamulce etyczne.

1.1. Punkt wyjścia

Zacznijmy od społeczeństwa bezpaństwowego, w którym ludzie mogą dobrowolnie wybrać zawarcie z PAA kontraktu na ochronę mienia i rozwiązywania sporów. Każdy ma również prawo zerwać swój kontrakt z PAA.

Są w istocie trzy możliwe sposoby, w jakie PAA mogłaby militarnie opanować jakiś region w całości:

1. Gromadząc armię w tajemnicy, a następnie dokonując nagłego ataku na całą konkurencję.
2. Gromadząc armię jawnie, a następnie dokonując nagłego ataku na całą konkurencję.
3. Udając dobrowolną „Obronną PAA”, gromadząc broń przeznaczoną rzekomo do zgodnej z prawem ochrony ludzi, a następnie obracając tę broń przeciwko nim i ustanawiając siebie jako nowy rząd.

Jest też jedna dodatkowa możliwość: człowiek prywatny może podjąć próbę zbudowania własnej armii.

Zajmijmy się wszystkimi tymi scenariuszami po kolei.

1.2. Tajna armia

Według tego scenariusza menedżer PAA (nazwijmy go „Bob”) dochodzi do wniosku, że zmęczyła go współpraca z klientami na zasadzie dobrowolności. Bob postanawia, że wyda pieniądze firmy na zakup olbrzymich ilości uzbrojenia i wyszkolenie armii. (Przyjmijmy na razie, że Bob może podjąć tę decyzję całkowicie samodzielnie i nie musi jej przedstawić do akceptacji żadnemu zarządowi, bankowi ani inwestorowi.)

Załóżmy, że roczny dochód Agencji Boba wynosi 500 milionów dolarów, a zysk – 50 milionów.

Najpilniejsze wyzwanie, w obliczu którego stanie Bob, jest takie: jak ja, do licha, za to wszystko zapłacę? Biorąc pod uwagę, że w wolnym społeczeństwie nie wiadomo, ilu ludzi jest uzbrojonych – i jaką mają broń – dla ostrożności byłoby konieczne dokonać wstępnej kalkulacji na swoją niekorzyść i zgromadzić potężną armię, aby przejąć kontrolę nad całym regionem (w przeciwnym razie inwestycja przepadłaby wskutek porażki militarnej). Takie armie wcale nie są tanie! Dla potrzeb niniejszej dyskusji ustalmy, że w ciągu pięciu lat zgromadzenie armii będzie kosztowało Boba 500 milionów dolarów – to z pewnością zaniżony szacunek! Jak Bob zdobędzie pieniądze, aby za to zapłacić?

1.2.1. Podwyższenie stawek

Najoczywistszy sposób, w jaki Bob może zebrać dodatkowe 500 milionów dolarów, to zażądać wyższych opłat od swoich klientów. 500 milionów, których potrzebuje Bob, to ponad 10 lat zysków jego PAA, wynoszących 50 milionów na rok [...]. Zatem w celu zapłacenia za swoją armię w przeciągu pięciu lat, Bob będzie musiał zwiększyć swoje ceny ponad dwukrotnie. Założyliśmy już, że to z powodu chciwości Bob chce stworzyć nowy rząd – i że ta chciwość jest powszechna wśród wszystkich ludzi w społeczeństwie. Możemy więc również przypuszczać, że klienci Boba mają taką samą motywację jak on. Zatem – tak jak Bob chce mieć armię, aby zmaksymalizować swój dochód, z równą pewnością możemy stwierdzić, że jego klienci nie chcą, żeby Bob miał armię – z dokładnie tych samych powodów! Z chwilą, gdy Bob poinformuje swoich klientów, że za dokładnie tę samą usługę będzie sobie liczył ponad dwa razy więcej, straci wszystkich klientów i wypadnie z branży. Nici z armii Boba!

1.2.2. Pełna jawność

Być może jednak Bob zdaje sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa i planuje zatrzymać swoich klientów, mówiąc im, że podwyższa stawki w celu sfinansowania armii.

– Pomóżcie mi sfinansować armię, płacąc dwukrotnie wyższą cenę – mówi im – a ja podzielę się z wami łupem, który zdobędę, gdy opanuję taki to a taki obszar!

Nawet jeśli założymy, że klienci Boba wierzą mu i są gotowi sfinansować ten szalony projekt, tajemnica Boba wychodzi na jaw i całe społeczeństwo – włącznie ze wszystkimi innymi Prywatnymi Agencjami – w pełni zdaje sobie sprawę z nikczemnych zamiarów Boba. Wszystkie PAA natychmiast przestaną prowadzić interesy z Agencją Boba. Główną wartość każdej Prywatnej Agencji stanowi to, że może współpracować z innymi PAA – tak jak istota wartości firmy telefonii komórkowej polega na tym, że może ona współpracować z innymi firmami telefonii komórkowej. Agencja Boba zostanie zatem sparaliżowana. Innymi słowy, Bob na wiele lat podwyższy swoje ceny ponad dwukrotnie – dostarczając usługi o wiele gorszej jakości – w zamian za bardzo niepewny „zysk”.

W dodatku bank Boba natychmiast przestałby prowadzić z nim interesy, uniemożliwiając mu opłacenie pracowników, wynajętego biura albo rachunków. Dostawca elektryczności przestanie zaopatrywać Boba w prąd; Bob odkryje, że w jego kranach jest dziwnie sucho, odetną mu telefony; jeszcze wiele innych nieszczęść może go spotkać wskutek żądzy zostania nowym dyktatorem. Trudno wyobrazić sobie, że Bob przetrwa pięć dni, nie mówiąc już o zatrzymaniu wszystkich dotychczasowych klientów przy dwukrotnie wyższych stawkach – na pięć lat potrzebnych do zbudowania armii!

Nawet gdyby wszystkie powyższe problemy udało się jakoś pokonać, trudno wyobrazić sobie, że klienci Boba byliby zadowoleni, uzbrajając go w nadziei uczestnictwa w podziale łupu. W przeciwieństwie do rządu, który może nakładać podatki według swojego widzimisię, Prywatne Agencje Arbitrażowe muszą faktycznie chronić mienie swoich klientów, aby utrzymać się w branży. Biorąc pod uwagę, że osoby zawierające kontrakty z PAA mają największy interes w chronieniu swojej własności, finansowanie armii Boba nie miałoby dla nich zbytniego sensu. Z chwilą powstania armii kontrahenci Boba nie mieliby nad nią żadnej realnej kontroli, a zatem również żadnego sposobu na wyegzekwowanie jakiegokolwiek sporządzonego wcześniej „kontraktu rabunkowego” ["plunder contract"]. W wolnym społeczeństwie ludzie nie próbowaliby „chronić” swojej własności finansując potężną armię, która mogłaby im tę własność odebrać według własnego widzimisię. Tego rodzaju szaleństwo wymaga istnienia rządu!

1.2.3. Alternatywne źródła finansowania

Być może Bob spróbuje sfinansować swoją armię w inny sposób. Może starać się o kredyt, ale, oczywiście, jego bank pożyczyłby mu pieniądze, gdyby Bob przedstawił wiarygodny biznesplan. Jeżeli Bob jawnie zadeklaruje w biznesplanie chęć stworzenia armii, bank przestanie go wspierać w jakikolwiek sposób – bo mógłby wyłącznie stracić na tym, gdyby taka armia powstała. Gdyby Bob wziął od banku pieniądze, przedstawiwszy fałszywy biznesplan, bank dowiedziałby się o tym niemal od razu, odebrał pozostałe Bobowi pieniądze – i w dodatku nałożył na niego surową karę! I znów nici z armii Boba!

A gdyby Bob spróbował sfinansować armię, zmniejszając dywidendę wypłacaną udziałowcom swojej Agencji? Naturalnie, udziałowcy byliby bardzo niezadowoleni i doprowadzili do usunięcia Boba ze stanowiska albo po prostu sprzedaliby swoje udziały i zainwestowali pieniądze w coś innego, paraliżując w ten sposób PAA Boba. Być może Bob spróbowałby mniej płacić swoim pracownikom, co tylko popchnęłoby ich w ramiona innych PAA – również rujnując jego firmę.

Można bezpiecznie stwierdzić, że praktycznie niemożliwe jest, aby Bob zdobył pieniądze na sfinansowanie swojej armii – a nawet gdyby mu się to udało, jego firma nie przetrwałaby tak niebezpiecznego naruszenia norm społecznych i ekonomicznych. Są jednak inne zagrożenia, które warto przeanalizować.

1.2.4. Obronne PAA

Wydaje się, że najbardziej prawdopodobne zagrożenie pochodziłoby ze strony „Obronnych PAA”, ponieważ te agencje już posiadałyby broń i personel, których można by użyć przeciw ludziom. Jednak byłoby to bardzo trudne z dwóch głównych powodów. Przede wszystkim „Obronne PAA” potrzebowałyby inwestycji i współpracy z bankami, aby rozwijać się i prosperować. Biorąc pod uwagę, że inwestorzy i banki nie chcieliby finansować armii, która mogłaby ukraść ich własność, z pewnością umieściliby w kontraktach z „Obronnymi PAA” mnóstwo „przeciwawaryjnych” zapisów. Upewniliby się, że wszystkie zakupy broni są monitorowane, że w rachunkach wszystko się zgadza, i że nikt nie gromadzi żadnych tajnych armii.

„Obronnych PAA” dotyczyłyby te same problemy z finansowaniem, co Agencję Boba. Powiedzmy, że szefa „Obronnej PAA”, Dave’a, opanowała pewnego dnia przemożna chęć zgromadzenia własnej armii i ograbienia społeczeństwa. Przede wszystkim to mało prawdopodobne, aby ludzie zawarli kontrakt z jakąkolwiek „Obronną PAA”, która nie zgodziłaby się na regularne kontrole broni i finansów – w celu zapewnienia, że nie tworzy się żadnych tajnych armii. Jeśli Dave zdecyduje się ominąć ten kontraktowy obowiązek i zacznie w tajemnicy finansować własną armię, jak za nią zapłaci? Z chwilą gdy podwyższy swoje ceny bez poszerzenia zakresu usług, jego klienci będą dokładnie wiedzieli, o co mu chodzi i wycofają swoje poparcie. Żegnaj, armio. Do finansowania Dave’a odnosiłyby się też wszystkie inne wspomniane wyżej problemy.

Możemy zatem dostrzec, że w praktyce żadna PAA nie ma sposobu, aby sfinansować armię, nie niszcząc przy tym samej siebie. Armie mają tak naprawdę możliwość powstać tylko wtedy, gdy rząd zmusza podatników, aby je finansowali.

1.3. Własny majątek?

Być może zamiast Boba i Dave’a mamy do czynienia z dysponującą własnym majątkiem jednostką imieniem Bill, multimiliarderem, który postanawia stworzyć armię i ustanowić się nowym dyktatorem. Ze względu na swoje olbrzymie bogactwo Bill nie zależy od żadnych klientów, pracowników ani udziałowców. Powiedzmy, że może od ręki sfinansować armię z własnej kieszeni.

Wyzwanie, przed jakim staje Bill, polega na tym, że w wolnym społeczeństwie nie może iść i kupić sobie kompletnej armii w lokalnym Wal-Marcie. Armie są nieopłacalne ekonomicznie (w najlepszym wypadku drogie w utrzymaniu) – wydaje się zatem, że w wolnym społeczeństwie danego obszaru geograficznego ograniczyłaby się do paru tuzinów ładunków nuklearnych – aby odstraszyć potencjalnych agresorów. Zatem nawet gdyby Bill zdołał dostać w swoje ręce taki ładunek, niezbyt by mu to pomogło – nie byłby w stanie użyć go do zniszczenia wszystkich pozostałych „Obronnych PAA”.

Co z bronią bardziej konwencjonalną? Jedną z usług oferowanych kontrahentom przez „Obronne PAA” byłaby gwarancja, że Agencje uczynią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec powstaniu niezależnej armii – własnej roboty albo czyjejś innej. W związku z tym producenci broni musieliby przedstawiać dokładne rozliczenia dotyczące wszystkiego, co wytwarzają i sprzedają – aby upewnić się, że nie zaopatrują w broń jakiejś tajnej armii, być może u podnóży gór w Montanie. Gdyby ludzie naprawdę obawiali się tego, że ktoś może stworzyć prywatną armię, prowadziliby interesy wyłącznie z „Obronnymi PAA”, które gwarantowałyby, że kupują uzbrojenie od jawnych i legalnych sprzedawców – poddanych, oczywiście, niezależnej kontroli.

Zatem – gdyby Bill usiłował kupić broń o wartości 500 milionów dolarów i nająć armię liczącą dziesiątki tysięcy żołnierzy – pytanie brzmiałoby: skąd, u licha, by je wziął? Producenci nie siedzieliby na zapasach broni wartych 500 milionów z powodu ograniczonego popytu na takie produkty. W tej sytuacji musieliby nieźle podkręcić produkcję, czego nie dałoby się ukryć przed ludźmi ani przed Obronnymi PAA, dla których taka nadprogramowa produkcja stanowiłaby bezpośrednie zagrożenie. Aby wytworzyć całe dodatkowe uzbrojenie, producenci musieliby pożyczyć pieniądze. Skąd by je wzięli? Ich bank z pewnością odmówiłby finansowania tak niebezpiecznego przedsięwzięcia, natychmiast powiadomiłby inne Obronne PAA, z którymi wiązałyby go kontrakty, i zerwał kontakty handlowe z nieodpowiedzialnym producentem broni. Również Obronne PAA nie prowadziłyby już nigdy interesów z tak niebezpiecznym wytwórcą broni, doprowadzając go do wypadnięcia z branży.

Nawet gdyby Billowi udało się w jakiś sposób dostać w swoje ręce potrzebną broń, skąd wzięłyby się te dziesiątki tysięcy żołnierzy? Służba wojskowa nie byłaby dokładnie tak samo „pożądanym” zajęciem, co dziś. W celu zgromadzenia liczącej dziesiątki tysięcy osób armii, Bill musiałby przeprowadzić kampanię reklamową, dokonać rekrutacji żołnierzy, opłacić ich, wyszkolić itd. Byłoby to dość trudno ukryć. Stałoby się zupełnie oczywiste, że Bill tworzy armię – co ludzie w społeczeństwie mogliby zrobić, aby go powstrzymać?

Po pierwsze, gdyby istniało takie ryzyko [że Bill zacznie tworzyć armię], bank zawarłby w umowie o usługę klauzulę dającą mu prawo odmowy honorowania płatności jawnie przeznaczonych na finansowanie prywatnej armii. Po drugie, wszystkie Prywatne Agencje przestałyby prowadzić interesy z Billem – albo z jego żołnierzami – z chwilą, gdy stałoby się jasne, co ma zamiar zrobić. To oznaczałoby, że ani jeden z żołnierzy Billa nie miałby żadnej gwarancji, że dostanie wynagrodzenie; sklepy nie sprzedawałyby im jedzenia; firmy energetyczne odcięłyby im prąd; stacje benzynowe nie sprzedawałyby im paliwa itd. Gdy społeczeństwo jako całość chce przestać prowadzić z tobą interesy, przetrwanie staje się bardzo trudne!

2. Kwestia zysku

Powiedzmy, że PAA Boba udaje się jakoś zebrać armię. Pytanie brzmi: czy zdoła spowodować, że to się opłaci? Założenie stojące u podstaw hipotezy „państwa zastępczego” brzmi: ludzie preferują maksymalizację dochodu przy możliwie najmniejszym zużyciu energii.

Pamiętajmy, że zebranie armii kosztuje Boba 500 milionów dolarów w przeciągu pięciu lat. Powiedzmy, że podbicie rozsądnej wielkości obszaru kosztuje w okresie pięciu lat dodatkowy miliard dolarów – ze względu na straty w użytych do walki ludziach i sprzęcie. Jakiej rzędu zwrotu finansowego może spodziewać się Bob?

Jeżeli wiesz, że Armia Boba za dwa tygodnie będzie u ciebie w domu i nie ma sposobu, aby temu zapobiec, zastosowałbyś po prostu „rosyjską taktykę spalonej ziemi” i uciekł, prawda? Wziąłbyś ze sobą wszystko, co ma jakąś wartość i zniszczył to, czego nie mógłbyś zabrać. Tak więc co w końcu opanowałaby Armia Boba? Niewiele.

Wyobraźmy sobie jednak, że Armia Boba zdołałaby w jakiś sposób zagrabić majątek, który byłby coś wart. Ile musiałaby zagrabić, żeby osiągnąć zysk?

No cóż, spójrzmy na inne możliwości. Aby zbudować armię, Bob musi zainwestować co roku 100 milionów dolarów przez kolejnych pięć lat – ile kosztuje go to w sumie?

Wiemy, że – gdyby Bob zainwestował 100 milionów dolarów w swoją PAA – prawdopodobnie uzyskałby zwrot z inwestycji rzędu 10%. Biorąc pod uwagę procent składany, po pięciu latach oznacza to 832.612.000 dolarów.

Dalej: Bob musi w ciągu kolejnych pięciu lat zainwestować w napaści na szereg terytoriów dodatkowy miliard dolarów. Ile tak naprawdę będzie go to kosztowało? 1.665.224.000 dolarów (miliard dolarów zainwestowany na 10% na okres pięciu lat). Ale to nie wszystko – wspomniane wyżej 832.612.000 dolarów również pozwoliłyby Bobowi zyskiwać 10% rocznie przez pozostałe pięć lat, przynosząc mu w sumie prawie 1.340.930.000 dolarów.

Zatem pięć lat przygotowań i pięć lat wojennych szaleństw kosztują Boba ponad 3 miliardy dolarów. Biorąc pod uwagę olbrzymie ryzyko związane z takim przedsięwzięciem, inwestorzy przypuszczalnie zażądaliby gwarancji zyskowności rzędu co najmniej 1000% – tak jak w dziedzinie oprogramowania. Zatem Bob musiałby ukraść sporo ponad 30 miliardów dolarów, zakładając, że trochę pieniędzy chciałby prawdopodobnie zatrzymać dla siebie.

Skąd wzięłoby się tych 30 miliardów? Ze spalonych domów? Z porzuconych samochodów? Trudno wyobrazić sobie, że cokolwiek, na czym Bob położyłby łapę, przedstawiałoby jakąś większą wartość.

Historia świadczy o prawdziwości tego wniosku. Pod względem ekonomicznym imperializm to katastrofa – dla wszystkich z wyjątkiem osób związanych szczególnie bliską zażyłością z opartą na przymusie władzą państwa.

Co stałoby się, gdyby Bob przypuścił na ludzi atak i zaczął ich opodatkowywać? Gdyby zaistniała taka sytuacja, wszystkie inne Prywatne Agencje stanęłyby w obliczu utraty wszystkich klientów i podjęłyby wszelkie możliwe kroki, aby jej zapobiec. Dla zdobycia klientów, PAA musiałyby dostarczyć im innowacyjne rozwiązania pozwalające na kontrolę i nadzór ["checks and balances"].

Jednak nawet gdyby wszystkie powyższe problemy udało się jakoś rozwiązać, a stworzenie niekontrolowanej armii w wolnym społeczeństwie stało się jednocześnie możliwe i opłacalne, rozwiązanie jest proste. „Obronna PAA” po prostu zdobywałyby zaufanie klientów, obiecując im wypłatę sumy przekraczającej jakiekolwiek potencjalne zyski wojenne, gdyby kiedykolwiek odkryto, że gromadzi armię. Prywatne Agencje składałyby w depozycie 10 milionów dolarów – które wypłacanoby każdemu klientowi, który zdołałby zdobyć dowody, że trwa budowa niekontrolowanej armii. Problem rozwiązany.

Gdy przyjrzymy się serii kroków, które trzeba podjąć, aby uczynić budowę prywatnej „niekontrolowanej” armii działaniem ekonomicznie opłacalnym, widzimy, iż staje się to tak mało prawdopodobne, że właściwie niemożliwe do zrealizowania. Jeśli wydaje nam się, że ekonomiczny bodziec maksymalizacji zysku popchnąłby kogokolwiek do rozważenia takiego przedsięwzięcia, z łatwością zauważymy, że obawy przed „nieuchronnymi prywatnymi tyraniami” to po prostu urojenia. Mit „państwa zastępczego” to po prostu kolejna obliczona na przestraszenie nas bajeczka – wymyślona, aby trzymać nas w klatkach, których kraty są tylko fikcyjne.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, Stateless Dictatorships: How a Free Society Prevents the Re-emergence of a Government, http://freedomain.blogspot.com/2007/06/stateless-dictatorships-how-free.html

Stateless Dictatorships: How a Free Society Prevents the Re-emergence of a Government opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 15 czerwca 2007 r.



2007/11/21

Tłumaczenie: Bill Walker „Przeprowadzka do (Bardziej) Wolnego Stanu”

Miałbyś ochotę na dużą obniżkę podatków? Chciałbyś, żeby rząd twojego stanu bronił Drugiej Poprawki [do Konstytucji Stanów Zjednoczonych]? Chciałbyś, żeby twoimi sąsiadami byli ludzie, którzy ustawiają na podwórku tablice wyrażające poparcie dla Rona Paula? Nie musisz być miliarderem, dla którego pracuje znakomity specjalista w dziedzinie księgowości podatkowej, ani posiadać własnego państwa na Karaibach... wystarczy przeprowadzić się do New Hampshire. To właśnie robię razem z żoną w przyszłym miesiącu.

Idea Free State Project polega na spowodowaniu, aby 20.000 libertarian przeprowadziło się do jednego małego stanu w USA. Jako długoletniemu aktywiście libertariańskiemu, ten pomysł zawsze wydawał mi się bardzo sensowny. O wiele za często libertarianie stanowią ignorowaną mniejszość. W Stanach Zjednoczonych 49% oddanych głosów = 0. Gdybyśmy zebrali się w jednym miejscu, mielibyśmy większe możliwości blokowania podatków i zachowywania konstytucyjnych praw... nie tylko (a nawet nie głównie) dzięki głosowaniu lub działalności politycznej, ale dzięki tworzeniu kultury polegania na sobie.

Wśród pierwszych pięciu tysięcy ludzi wyrażających zainteresowanie Free State Project przeprowadzono internetowy sondaż, w którym spośród kilku stanów-kandydatów wybrano New Hampshire. New Hampshire pod wieloma względami już jest najbardziej libertariańskim stanem:

New Hampshire ma zdecydowanie najniższe podatki spośród wszystkich stanów, za wyjątkiem szczególnego przypadku Alaski Saudyjskiej.

New Hampshire nie ma podatku dochodowego od dochodu wypracowanego. (Jeśli jesteś jednym z tych frajerów, który zarabia na życie w Kalifornii, twój krańcowy dochód może wzrosnąć o ponad 9% z chwilą przekroczenia granicy New Hampshire! A są stany jeszcze gorsze niż Kalifornia...)

W New Hampshire nie ma też podatku obrotowego. Uchodźcy podatkowi z Massachusetts i Vermontu przekradają się przez granicę, aby zrobić zakupy. (Ci z Vermontu zazwyczaj noszą przebranie i zakrywają nalepki z Naderem na zderzakach.)

New Hampshire należy do stanów najbardziej przyjaznych względem Drugiej Poprawki: pozwolenie na noszenie ukrytej broni otrzymuje się automatycznie po spełnieniu kilku kryteriów; legalne jest jawne noszenie broni. (Co szokujące, w New Hampshire jest bardzo mała przestępczość... Zastanawiam się, dlaczego.)

New Hampshire ma największy spośród wszystkich stanów odsetek osób, które wsparły finansowo Rona Paula.

New Hampshire ma instytucje pozostałe jeszcze z czasów Amerykańskiej Rewolucji. Ma obywatelskie ciało ustawodawcze. Jest czterystu przedstawicieli stanu; płaci się im po sto dolarów rocznie, żeby nie przeciągali obrad i w celu zagwarantowania, aby w danym roku reszta rządu stanowego nie zawracała nikomu głowy. Miastami zarządza się stosując bardziej bezpośrednią demokrację; mieszkańcy głosują nad każdym z wydatków wyszczególnionych w budżecie.

A dla osób zainteresowanych politycznymi eksperymentami kontrolowanymi najlepsze ze wszystkiego jest to: Vermont, stan z najwyższymi podatkami, leży zaraz obok! To jak mieszkać o pół godziny drogi od Korei Północnej; możesz pokazać dzieciom okropności socjalizmu wracając do domu z zakupów w sklepie spożywczym.

Tej jesieni, w drodze na rozmowy kwalifikacyjne, przejeżdżałem przez New Hampshire. Ten stan jest piękny jak obraz w kalejdoskopie. Wśród skał płyną rzeki (wyglądają jak zaprojektowane do pływania kajakiem); drzewa są ogniście czerwone, pomarańczowe i żółte (tylko w przenośni; nie jak drzewa w okolicach Malibu).

New Hampshire ma uczelnię należącą do Ivy League, narciarskie miejscowości wypoczynkowe, wybrzeże morskie, granicę z Kanadą, góry i zdominowany przez Southwest Airlines terminal lotniczy w Manchesterze. Wskaźnik bezrobocia jest niski. (Na drodze koło naszego nowego domu stoi znak „Przejście dla niedźwiedzi”, ale mówią mi, że tutejszy niedźwiedź ma łącze T1 i VOIP).

W New Hampshire brakuje kilku rzeczy. Nie ma trzęsień ziemi, lawin błotnych, smogu, ani pożarów, jak w Kalifornii. Nie ma tornad, jak w Teksasie, huraganów, jak w Nowym Orleanie, ani przestępczości, jak w Filadelfii czy Detroit (chociaż – jeśli chcesz zastrzyku wielkomiejskości – Boston jest o jakąś godzinę drogi stąd). New Hampshire jest w większej części położone zbyt wysoko, aby zniszczyło je tsunami i zbyt nisko, abyś nabawił się choroby wysokościowej. Bardzo przypomina tolkienowskie Shire – nie jest to miejsce dla ludzi znudzonych sytuacją, w której mogą nieniepokojeni pracować nad realizacją swoich zamierzeń.

Jak na razie Free State Project liczy około 8.000 członków; mniej więcej pięciuset jest już w New Hampshire. Niektórzy z nich startują w wyborach do władz lokalnych. Niektórzy włączają się w kampanię Rona Paula. Niektórzy po prostu zajmują się swoją pracą i dbają o sąsiadów. Dołączam do nich w grudniu; może się tam zobaczymy.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Bill Walker, Moving to the Free(er) State, http://www.lewrockwell.com/walker/walker28.html

Moving to the Free(er) State opublikowano na stronie LewRockwell.com 14 listopada 2007 r.




2007/11/13

Cytat: Wybrani politycy nie są niczyimi reprezentantami

„»[W] przypadku jednostek ich faktyczne głosowanie nie jest dowodem ich zgody [na posłuszeństwo Państwu i przestrzeganie Konstytucji], nawet chwilowo. Przeciwnie, trzeba wziąć pod uwagę to, że człowiek nawet i bez spytania go o zgodę jest otoczony przez rząd, któremu nie może stawić oporu; rząd, który zmusza go do płacenia pieniędzy, świadczenia usług i zrzeczenia się korzystania z wielu naturalnych praw, pod groźbą ciężkich kar. Widzi on też, że inni ludzie do praktykowania tej tyranii nad nim używają głosowania. Widzi on dalej, że jeśli sam użyje głosowania, będzie miał pewną szansę uwolnienia się od tyranii innych przez poddanie ich swej własnej. W skrócie, znajduje się on – bez swej zgody – w takiej sytuacji, że jeśli użyje głosowania, może stać się panem, jeśli zaś go nie użyje, musi pozostać niewolnikiem. I nie ma żadnej alternatywy poza tymi dwiema możliwościami. W samoobronie próbuje tej pierwszej. Jego przypadek podobny jest do przypadku człowieka, który został zmuszony do udziału w bitwie, gdzie musi albo zabijać innych, albo zostać zabitym samemu. Nie można na podstawie tego, że próbuje w niej odbierać życie przeciwnikom, by ocalić własne wnioskować, że bitwa jest wynikiem jego własnego wyboru. To samo z walką przy pomocy kartki do głosowania – która jest po prostu namiastką kuli – nie można tylko z tego powodu, że ktoś używa głosowania do samoobrony wnioskować, że przystąpił do tej walki dobrowolnie, że dobrowolnie wystawia wszystkie swe naturalne prawa przeciwko prawom innych na ryzyko porażki lub zwycięstwa prostą siłą liczb. Przeciwnie, trzeba wziąć pod uwagę, że w krytycznej sytuacji, w jakiej postawili go siłą inni i w której nie ma innych środków samoobrony, używa on z konieczności jedynego sposobu, jaki mu pozostał.«

»Bez wątpienia jeśli pozwolonoby na głosowanie najnieszczęśliwszym z ludzi, żyjącym pod najbardziej ciemięskim rządem świata, użyliby oni go, gdy widzieliby jakąkolwiek szansę polepszenia przez to swoich warunków bytu. Ale wniosek, że rząd, który ich gnębi, został przez nich dobrowolnie ustanowiony lub ma ich zgodę, nie byłby przez to uprawniony.«

»Zatem czyjeś głosowanie według Konstytucji Stanów Zjednoczonych nie może być brane jako dowód, że człowiek ten wyrażał kiedykolwiek zgodę na tę Konstytucję, nawet chwilowo. Co za tym idzie, nie mamy żadnego dowodu na to, że jakakolwiek duża część nawet faktycznie głosujących w USA kiedykolwiek rzeczywiście i dobrowolnie zgadzała się na Konstytucję, nawet chwilowo. Nie możemy nawet mieć takiego dowodu, dopóki każdy człowiek nie będzie miał całkowitej wolności wyrażenia – lub niewyrażenia – zgody bez narażania na to siebie lub swego majątku na skrzywdzenie lub naruszenie przez innych.«

Skoro nie możemy mieć żadnej wiedzy o tym, kto głosuje z wyboru, a kto z narzuconej mu konieczności, nie możemy mieć też żadnej wiedzy o tym, że jakakolwiek określona jednostka głosuje z wyboru i, co za tym idzie, że głosując zgadza się lub zobowiązuje się popierać rząd. Mówiąc językiem prawnym, akt głosowania całkowicie zawodzi, jeśli chodzi o zobowiązanie kogokolwiek do popierania rządu. Zawodzi on całkowicie w dowodzeniu, że rząd opiera się na czyimś dobrowolnym poparciu. Zgodnie z ogólnymi zasadami prawa i rozumu nie można mówić, że rząd ma jakichkolwiek dobrowolnych popierających go zwolenników, dopóki nie pokaże się jasno, kim oni są.

[...]

[Wybrani politycy] nie są ani naszymi sługami, pełnomocnikami, ani reprezentantami […], gdyż nie bierzemy na siebie odpowiedzialności za ich poczynania. Jeśli zatrudniam kogoś jako mojego sługę, przedstawiciela czy pełnomocnika, to z konieczności biorę też na siebie odpowiedzialność za wszystko, co człowiek ów zrobi w moim imieniu. Jeśli powierzyłem mu, jako swemu pełnomocnikowi, pełnię – lub nawet część – władzy nad innymi osobami oraz ich własnością, to biorę tym samym na siebie odpowiedzialność za wszystkie szkody, które może on im, działając w moim imieniu, wyrządzić. Jednak żadna z osób, które doznały szkód osobistych lub majątkowych z powodu działań Kongresu nie może bynajmniej obarczać odpowiedzialnością prawną za te szkody wyborców poszczególnych kongresmanów. Fakt ten dowodzi, że owi oszukańczy pełnomocnicy ludu – nas wszystkich – nikogo tak naprawdę nie reprezentują.”

Lysander Spooner, Bez zdrady


Cytat w języku angielskim:

"‘In truth, in the case of individuals, their actual voting is not to be taken as proof of consent, even for the time being. On the contrary, it is to be considered that, without his consent having ever been asked, a man finds himself environed by a government that he cannot resist; a government that forces him to pay money, render service, and forego the exercise of many of his natural rights, under peril of weighty punishments. He sees, too, that other men practise this tyranny over him by the use of the ballot. He sees further that, if he will but use the ballot himself, he has some chance of relieving himself from this tyranny of others, by subjecting them to his own. In short, be finds himself, without his consent, so situated that, if he uses the ballot, he may become a master; if he does not use it, he must become a slave. And he has no other alternative than these two. In self-defence, he attempts the former. His case is analogous to that of a man who has been forced into battle, where he must either kill others, or be killed himself. Because, to save his own life in battle, a man attempts to take the lives of his opponents, it is not to be inferred that the battle is one of his own choosing. Neither in contests with the ballot – which is a mere substitute for a bullet – because, as his only chance of self-preservation, a man uses a ballot, is it to be inferred that the contest is one into which he voluntarily entered; that he voluntarily set up all his own natural rights, as a stake against those of others, to be lost or won by the mere power of numbers. On the contrary, it is to be considered that, in an exigency, into which he had been forced by others, and in which no other means of self-defence offered, he, as a matter of necessity, used the only one that was left to him.

‘Doubtless the most miserable of men, under the most oppressive government in the world, if allowed the ballot, would use it, if they could see any chance of thereby meliorating their condition. But it would not, therefore, be a legitimate inference that the government itself, that crushes them, was one which they had voluntarily set up, or even consented to.

‘Therefore, a man's voting under the Constitution of the United States, is not to be taken as evidence that he ever freely assented to the Constitution, even for the time being. Consequently we have no proof that any very large portion, even of the actual voters of the United States, ever really and voluntarily consented to the Constitution, even for the time being. Nor can we ever have such proof, until every man is left perfectly free to consent, or not, without thereby subjecting himself or his property to be disturbed or injured by others.’

As we can have no legal knowledge as to who votes from choice, and who from the necessity thus forced upon him, we can have no legal knowledge, as to any particular individual, that he voted from choice; or, consequently, that by voting, he consented, or pledged himself, to support the government. Legally speaking, therefore, the act of voting utterly fails to pledge any one to support the government. It utterly fails to prove that the government rests upon the voluntary support of anybody. On general principles of law and reason, it cannot be said that the government has any voluntary supporters at all, until it can be distinctly shown who its voluntary supporters are. . . . [T]hey are neither our servants, agents, attorneys, nor representatives. And that reason is, that we do not make ourselves responsible for their acts. If a man is my servant, agent, or attorney, I necessarily make myself responsible for all his acts done within the limits of the power I have intrusted to him. If I have intrusted him, as my agent, with either absolute power, or any power at all, over the persons or properties of other men than myself, I thereby necessarily make myself responsible to those other persons for any injuries he may do them, so long as he acts within the limits of the power I have granted him. But no individual who may be injured in his person or property, by acts of Congress, can come to the individual electors, and hold them responsible for these acts of their so-called agents or representatives. This fact proves that these pretended agents of the people, of everybody, are really the agents of nobody."

Lysander Spooner, No Treason



2007/11/01

Tłumaczenie: Stefan Molyneux „Społeczeństwo bezpaństwowe – badanie możliwości”

Jeżeli dwudziesty wiek dowiódł czegokolwiek, to tego, że niewątpliwie największym zagrożeniem dla życia ludzkiego są zbiry na usługach scentralizowanego państwa politycznego. Zniszczyli oni ponad 170 milionów istnień ludzkich w trakcie najkrwawszej w odnotowanych dziejach orgii przemocy. Według jakichkolwiek racjonalnych standardów współczesne Państwa są ostatnimi i największymi spośród pozostałych przy życiu agresorami – a zagrożenie z ich strony nie zmniejszyło się wraz z końcem komunizmu i faszyzmu. Wszystkie zachodnie demokracje stoją obecnie w obliczu coraz szybszej eskalacji władzy państwowej i scentralizowanej kontroli nad gospodarką i życiem obywateli. W niemal wszystkich zachodnich demokracjach państwo decyduje:
– o tym, gdzie dzieci chodzą do szkoły i jak są uczone;
– o stopach procentowych kredytów;
– o wartości waluty;
– o tym, w jaki sposób wolno zatrudniać i zwalniać pracowników;
– o tym, na co przeznacza się ponad 50% czasu i pieniędzy obywateli;
– o tym, kto jest lekarzem obywatela;
– o tym, jakie procedury medyczne mogą być świadczone – i kiedy;
– o tym, kiedy iść na wojnę;
– o tym, kto może mieszkać w danym kraju;
...żeby wspomnieć tylko o kilku kwestiach.

Większość tych niewiarygodnych naruszeń wolności osobistej nastąpiło w ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu lat – od momentu wprowadzenia podatku dochodowego. Ludzie – niezdolni do stawienia oporu wobec nieustannie rosnącej siły Państwa – zaakceptowali te naruszenia. Ale mimo to – chociaż większości ludzi zaserwowano niekończącą się propaństwową propagandę w rządowych szkołach – szykuje się bunt. Agresja państwa jest obecnie tak daleko posunięta, że w praktyce wstrzymała rozwój społeczeństwa, które obecnie stoi na krawędzi przepaści Dzieci są słabo wykształcone, młodzi ludzie niezdolni do rozwoju, małżeństwa z dziećmi pogrążają się coraz bardziej w długach, a ludzie starsi przekonują się, że państwowe systemy medyczne upadają pod ciężarem ich zwiększających się potrzeb – a dług państwowy wciąż rośnie.

Początek dwudziestego pierwszego wieku oznacza zatem koniec pewnej ery, upadek mitologii porównywalny z upadkiem faszyzmu, komunizmu, monarchii i politycznego chrześcijaństwa. Do pomysłu, że państwo jest w stanie rozwiązywać problemy społeczne, podchodzi się obecnie z wielkim sceptycyzmem, który zapowiada nadchodzącą zmianę. Gdy tylko zaczyna się patrzeć na Państwo ze sceptycyzmem, Państwo upada – bo nie umie robić nic poza wzmacnianiem swojej władzy, a więc może przetrwać wyłącznie dzięki propagandzie, która opiera się na ślepej wierze.

Mimo że większość ludzi odnosi się przychylnie do koncepcji zmniejszenia wielkości i władzy państwa, z wyraźną niechęcią podchodzi do pomysłu, aby pozbyć się go zupełnie. Używając medycznej metafory: jeżeli Państwo to rak, ludzie wolą leczyć go tak, aby tymczasowo złagodzić objawy choroby – zamiast zniszczyć go całkowicie.

To się nigdy nie uda. Historia poucza nas głównie o tym, że Państwa to pasożyty, które rozwijają się aż do momentu zniszczenia żywicieli. Państwo używa przemocy, aby osiągnąć swoje cele – i nie istnieje racjonalny powód do zakończenia tej eskalacji przemocy. Państwa rosną aż do momentu zniszczenia cywilizowanej współpracy – przez zniszczenie pieniądza, kontraktów, uczciwości, rodziny i samodzielności. Metafora z rakiem jest jak najbardziej na miejscu. Ludzie, którzy myślą, że Państwo da się jakoś ograniczyć, nie przyjmują do wiadomości faktu, że nie udało się to nigdy w historii żadnego Państwa.

Nawet rzadkie przypadki ograniczenia władzy Państwa są tylko tymczasowe. Stany Zjednoczone założono w oparciu o zasadę ograniczonego rządu. Trochę więcej niż sto lat zajęło Państwu złamanie zasad Konstytucji, wprowadzenie podatku dochodowego, przejęcie kontroli nad podażą pieniądza i systemem edukacyjnym oraz rozpoczęcie zgubnego procesu rozrastania się władzy. Nie ma w historii ani jednego przykładu Państwa, które udało się na stałe ograniczyć. W przypadku protestu przeciw podatkom albo buntu obywatelskiego Państwo ogranicza się, ustala, gdzie popełniło błąd i od nowa planuje swoją ekspansję. Albo wywołuje wojnę, która ucisza wszystkich protestujących – poza najbardziej radykalnymi.

Biorąc pod uwagę te dobrze znane fakty historyczne – dlaczego ludzie wciąż wierzą, że tak krwiożerczego drapieżnika da się ujarzmić? Bez wątpienia dlatego, że uważają powolną śmierć w uścisku rozrastającego się Państwa za coś lepszego niż szybką śmierć społeczeństwa pozbawionego Państwa.

Dlaczego zatem większość ludzi sądzi, że społeczeństwo rozpadnie się bez opartej na przymusie monopolistycznej agencji społecznej u swoich podstaw? Jest wiele odpowiedzi na to pytanie, ale zazwyczaj obracają się one wokół trzech głównych punktów:
– rozwiązywania sporów;
– usług zbiorowych;
i zanieczyszczeń.

Rozwiązywanie sporów

Fakt, że ludzie nadal żywią przekonanie, iż potrzebujemy Państwa do rozwiązywania konfliktów, jest zadziwiający. Współczesne sądy są niedostępne dla nikogo za wyjątkiem najbogatszych i najcierpliwszych, a używa się ich przede wszystkim do ochrony potentatów przed konkurencją albo krytyką. Z doświadczenia niżej podpisanego wynika, że zaangażowanie sądu do rozwiązania sporu z pewnym maklerem kosztowałoby ponad ćwierć miliona dolarów i zajęłoby od pięciu do dziesięciu lat – tymczasem prywatny mediator rozwiązał sporną kwestię w przeciągu paru miesięcy za niewielką opłatą. Jeśli chodzi o kwestie związane z rozpadem małżeństwa, korzystanie z usług prywatnych mediatorów jest na porządku dziennym. Pary składają skargi, którymi zajmuje się mrowie specjalistów w zakresie rozwiązywania konfliktów. Ci specjaliści pojawili się jak grzyby po deszczu, aby wypełnić pustkę pozostałą po absurdalnie niewydolnym czasowo, drogim i niekompetentnym systemie sądów państwowych.

Zatem pogląd, że potrzebujemy Państwa do rozwiązywania sporów, jest oczywiście fałszywy – [państwowy] aparat sądowniczy jest niedostępny dla znacznej większości ludzi, którzy rozstrzygają swoje spory samodzielnie albo poprzez uzgodnionych mediatorów.

Jak wolny rynek może poradzić sobie z kwestią rozwiązywania konfliktów? Poza światem zorganizowanej przestępczości bardzo niewielu ludzi przepada za zbrojnymi konfrontacjami i zazwyczaj woli oddelegować do tego zadania innych, aby zajęli się tym za nich. Przypuśćmy, że popyt na takich przedstawicieli skutkuje powstaniem Prywatnych Agencji Arbitrażowych [Dispute Resolution Organizations (DROs) – dosłownie: Organizacje do Rozwiązywania Sporów], które zobowiązują się rozstrzygać konflikty w imieniu swoich klientów.

A zatem, jeśli Bob zatrudnia Stana, obaj podpisują dokument określający, na arbitraż której z Prywatnych Agencji obydwaj się zgadzają w przypadku konfliktu. Jeżeli w mają w jakiejś sprawie odmienne zdanie i nie są w stanie samodzielnie rozwiązać sporu, zwracają się ze swoją sprawą do PAA i godzą na podporządkowanie jej rozstrzygnięciu.

Jak dotąd wszystko idzie świetnie. Co jednak zrobić, kiedy Stan postanowi, że nie chce podporządkować się decyzji PAA? No cóż, pojawia się kilka możliwości.

Po pierwsze, kiedy Stan podpisywał umowę z PAA, prawdopodobnie zgodził się na konfiskatę swojego mienia, gdyby nie podporządkował się decyzji Agencji [1]. Zatem PAA ma absolutne prawo odebrać Stanowi jego własność – jeśli trzeba, z użyciem siły – aby opłacić reprezentowanie go w sporze.

W tym momencie ludzie zazwyczaj wyrzucają ramiona w górę i odrzucają koncepcję Prywatnych Agencji Arbitrażowych, twierdząc, że w przeciągu kilku dni społeczeństwo pogrążyłoby się w wojnie domowej.

Każdy zdaje sobie oczywiście sprawę, że wojna domowa to niedobra sytuacja. Wydaje się więc prawdopodobne, że PAA rozważyłyby rozwiązania inne niż walka zbrojna.

Jakie byłyby te możliwości? Aktualny przykład: małe długi, o zwrot których nie opłaca się ubiegać na drodze sądowej, są regularnie spłacane – dlaczego? Bo grupa firm prowadzi ranking wiarygodności kredytowej, a niewygody związane z obniżoną oceną wiarygodności dłużnika są zazwyczaj większe niż niewygody związane ze spłaceniem drobnego zobowiązania. Małe długi są zazwyczaj regulowane w ten sposób – bez uciekania się do przemocy. To jedna z możliwości, aby wywoływać pożądane zachowanie bez wyciągania broni i wyważania drzwi wejściowych.

Pomyślmy przez chwilę na ogromną złożonością współczesnego życia gospodarczego. Większość ludzi wiąże się dziesiątkami umów – od pożyczek samochodowych i kredytów hipotecznych po kontrakty z dostawcami usług telefonii komórkowej, członkostwo w klubie fitness, umowy dotyczące spółdzielczych mieszkań własnościowych i tak dalej. Aby prosperować na wolnym rynku, człowiek musi przestrzegać zawartych umów. Dobra reputacja wynikająca z uczciwego postępowania to podstawa sukcesu gospodarczego. Niewiele Prywatnych Agencji będzie chciało reprezentować człowieka, który regularnie nie wywiązuje się z umów albo współpracuje z ludźmi trudnymi i pieniaczami [2]. (Na przykład niżej podpisany zdecydował się nie podejmować z pewnym człowiekiem współpracy, bo potencjalny partner ujawnił, że dwóch poprzednich wspólników pozwał do sądu.)

Zatem jeśli Stan odmówi podporządkowania się decyzji PAA, Agencja musi zrobić bardzo niewiele, aby go ukarać. Wszystko, co musi zrobić, to poinformować o jego nieposłuszeństwie lokalną firmę prowadzącą ranking wiarygodności [contract rating – dosłownie: ranking kontraktowy], która wprowadzi go do rejestru osób naruszających kontrakty. W dodatku Agencja Stana prawdopodobnie zerwie z nim umowę albo znacznie podwyższy płacone przez niego stawki.

A zatem z ekonomicznego punktu widzenia Stan właśnie strzelił sobie w stopę. Powszechnie wiadomo o nim, że jest człowiekiem, który odrzuca legalne orzeczenia PAA, które wcześniej zobowiązał się respektować. Co się stanie, gdy będzie się ubiegał o nową posadę? Jeśli zrezygnuje z zatrudniania się u kogoś, założy własną firmę i będzie chciał wziąć coś w dzierżawę? Albo kiedy spróbuje zatrudnić pierwszego pracownika? Albo wynająć samochód? Kupić bilet lotniczy? Zawrzeć kontrakt z pierwszym klientem? W niemal każdej sytuacji Stanowi o wiele bardziej opłaca się podporządkować decyzji Agencji Arbitrażowej. Niezależnie od tego, ile musi zapłacić, wychodzi to o wiele taniej niż napotykanie barier wynikających z braku dostępu do PAA albo z byciem notowanym za odrzucanie legalnych orzeczeń.

Ale weźmy przykład skrajny, aby przekonać się, czy teoria jest prawdziwa. Zbadajmy najgorszy scenariusz. Wyobraźmy sobie, że pracodawca Stana to zły człowiek, który przekupuje PAA, aby wydała korzystny dla niego wyrok, Agencja zaś nakłada na Stana absurdalnie wysoką grzywnę – powiedzmy, milion dolarów.

Po pierwsze: to tak oczywisty do przewidzenia problem, że Prywatne Agencje, aby zdobyć jakichkolwiek klientów, musiałyby zająć się nim na samym początku. Proces apelacyjny prowadzony przez inną Agencję musiałby stanowić część kontraktu. Ponadto PAA dokładnie badałyby swoich własnych pracowników w poszukiwaniu dochodów niewiadomego pochodzenia. I, oczywiście, jeżeli którykolwiek mediator z ramienia PAA prowadziłby postępowanie nieuczciwie, otrzymałby pewnie najniższą pozycję w rankingu wiarygodności na całej Ziemi, straciłby pracę i musiał zapłacić odszkodowanie. Straciłby wszystko i zostałby ekonomicznym pariasem.

Rozpatrzmy jednakże najbardziej ekstremalny przykład. Zdarzyło się najgorsze i Stan został przez skorumpowaną Agencję ukarany grzywną w wysokości miliona dolarów. Stan ma trzy rozwiązania. Może zdecydować, że nie zapłaci grzywny, zrezygnuje z usług jakiejkolwiek PAA i będzie pracował za gotówkę bez zawierania kontraktów [na piśmie]. Innymi słowy, stanie się częścią szarej strefy. Godny wielkiego szacunku wybór – jeżeli potraktowano Stana niesprawiedliwie.

Jeśli Stan jest inteligentny i choć trochę przedsiębiorczy, zauważy, że panująca we wspomnianej PAA korupcja to dla niego pierwszorzędna okazja, aby założyć swoją, konkurencyjną Agencję. W proponowanych przez siebie kontraktach umieści odpowiednie klauzule, które dadzą gwarancję, że to, co zdarzyło się jemu, nigdy nie przydarzy się nikomu, kto skorzysta z usług jego nowej PAA [3].

Trzecia możliwość, jaką ma Stan, to odwołać się do agencji prowadzącej ranking wiarygodności. Takie agencje muszą działać tak precyzyjnie, jak tylko to możliwe – próbują bowiem oszacować realne ryzyko. Jeżeli sądzą, że Agencja wydała niesprawiedliwy wyrok na niekorzyść Stana, przesuną tę Agencję na niższą pozycję w rankingu wiarygodności, a Stanowi przywrócą wyższą.

Jest zatem niewyobrażalne, aby trzeba było stosować przemoc do egzekwowania wyroków dotyczących naruszenia kontraktu (poza najbardziej rażącymi przypadkami) – bo na dłuższą metę wszystkie strony zyskują najwięcej poprzez uczciwe działanie. To rozwiązuje kwestię szybkiego pogrążenia się w wojnie domowej.

Istnieją jednak dwa inne problemy, które trzeba rozwiązać, zanim teoria dotycząca Prywatnych Agencji Arbitrażowych stanie się naprawdę niepodważalna.

Pierwsza kwestia dotyczy wzajemności – albo geografii. Co się dzieje, jeżeli Bob zawarł kontrakt z Jeffem, a Jeff przeprowadza się w nowe miejsce, w którym nie działa ich wspólna PAA? Znów – jest to tak oczywisty problem, że zostałby rozwiązany przez każdą kompetentną Agencję. Ludzie, którzy podróżują, wolą telefony komórkowe z jak największym zasięgiem – a więc firmy telefonii komórkowej opracowały system wzajemnych umów, które regulują wysokość opłat pobieranych od konkurencji. Ranking wiarygodności kredytowej jest dostępny w każdym miejscu na świecie. Tak samo dostępny będzie ranking wiarygodności kontraktowej. Osoba łamiąca umowę nie będzie miała gdzie się ukryć, chyba że postanowi zupełnie „zniknąć z radarów” – co niekorzystnie odbiłoby się na jej sytuacji ekonomicznej.

Drugi problem to obawa, że jakaś Agencja osiągnie taki rozmiar i pozycję, że w pewnej chwili przyjmie cechy i własności nowego Państwa.

To zabobonny lęk. Nie znamy żadnego historycznego przykładu zastąpienia Państwa politycznego przez prywatną firmę. To prawda, że firmy regularnie korzystają z państwowej przemocy do egzekwowania restrykcji handlowych, wysokich ceł, ochrony karteli i innych merkantylistycznych sztuczek – świadczy to o zwiększonym zagrożeniu ze strony Państwa, a nie o nieuniknionym przekształcaniu się firm w Państwa. Wszystkie Państwa niszczą społeczeństwo. Żadna firma nie zniszczyła nigdy społeczeństwa bez pomocy Państwa. Zatem obawy, że prywatna firma przeobrazi się w Państwo, nie da się uzasadnić na gruncie faktów, doświadczenia, logiki ani historii.

Jeżeli społeczeństwo zaczyna się obawiać pewnej Prywatnej Agencji Arbitrażowej, może przestać z nią współpracować, co spowoduje jej upadek. Jeżeli PAA po upadku przekształci się z grupy sekretarek, statystyków, księgowych i prawników w bezwzględną milicję krajową, której uda się przejąć kontrolę nad społeczeństwem – a to dość mało prawdopodobne! – wtedy Państwo zostanie ludziom narzucone. Są jednak dwa problemy związane z tym wielce niewiarygodnym scenariuszem-straszakiem. Po pierwsze: skoro jakakolwiek PAA może przejąć kontrolę nad społeczeństwem i uczynić się nowym Państwem, dlaczego tylko PAA? Dlaczego nie Rotary Club? Dlaczego nie związek zawodowy? Dlaczego nie Mafia? YMCA [Young Men's Christian Association – Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej]? SPCA [Society for the Prevention of Cruelty to Animals – Stowarzyszenie Przeciwdziałania Okrucieństwu wobec Zwierząt]? Czy społeczeństwo powinno zatem zakazać istnienia wszelkich grup liczących ponad stu członków? Nie byłoby to ani logiczne, ani możliwe – a więc społeczeństwo musi liczyć się z ryzykiem brutalnego zamachu stanu w wykonaniu grupy księgowych ninja tak samo, jak każdej innej grupy.

I wreszcie: jeżeli społeczeństwo tak bardzo boi się, że jedna grupa przejmie monopol na władzę polityczną, co mówi nam to o istniejących państwach? One mają monopol na władzę polityczną. Jeżeli PAA nigdy nie powinna zdobyć tego rodzaju władzy, dlaczego istniejące Państwa miałyby wciąż ją dzierżyć?

Usługi zbiorowe

Wśród powodów, dla których Państwo musi istnieć, wymienia się także drogi, kanalizację, wodę, elektryczność i tak dalej. Kwestia tego, jak można by prywatnie opłacać drogi pozostaje tak nieprzeniknioną tajemnicą, że większość ludzi woli poprzeć Państwo – i tym sposobem uczynić pewnym ostateczne i całkowite zniszczenie społeczeństwa obywatelskiego – niż przyznać, że te problemy mogą być do rozwiązania. Istnieje wiele sposobów płacenia za drogi, takich jak wnoszenie opłat elektronicznie lub gotówką przy bramce, opłaty na podstawie wskazań GPS, drogi utrzymywane przez firmy [do których siedzib prowadzą], przez organizacje społeczne i tak dalej. A jeśli żadne z tych rozwiązań nie zadziała? Wtedy na rynku pojawią się osobiste pojazdy latające!

Zarzut, że firma może doprowadzić dokądś rury, a następnie zażądać od miejscowej społeczności wygórowanych cen za dostarczanie wody, można odeprzeć z równą łatwością, co poprzedni. Ciężarówka może dostarczać wodę w butelkach, społeczność może zainwestować w wieżę ciśnień, konkurencyjna firma może położyć swoje rury i tak dalej.

Żaden z tych zarzutów nie dotyka głównej przesłanki za istnieniem Państwa. Są to uzasadnienia ex post facto, tworzone, aby uniknąć potrzeby krytycznej analizy albo, broń Boże, działania politycznego. Argumentowanie, że dobrowolne, wolnorynkowe monopole są złe – a jedyny sposób ich zwalczania polega na ustanowieniu przymusowych monopoli – jest oczywiście idiotyczne. Skoro dobrowolne monopole są złe – jak mogą być lepsze monopole przymusowe?

Ten argument nie wytrzymuje krytyki ze względu na niezliczone przykłady wolnorynkowych rozwiązań zagadnienia „kosztów dostawy” – więc ludzie muszą gdzie indziej szukać usprawiedliwienia dla dalszego istnienia Państwa.

Zanieczyszczenia

To prawdopodobnie największy problem, z którym muszą zmierzyć się teoretycy wolnego rynku. Warto poświęcić trochę czasu, aby nakreślić najgorszy możliwy scenariusz i zobaczyć, jak mógłby zostać rozwiązany w systemie woluntarystycznym. Istotne jest, aby najpierw rozwiać mit o tym, że obecnie Państwo skutecznie radzi sobie z zanieczyszczeniami. Po pierwsze: najbardziej zanieczyszczone zasoby na świecie należą do Państwa, ponieważ pracownicy państwowi nie odnoszą osobistych korzyści z utrzymywania wartości własności państwowej (patrz: zniszczenie kanadyjskiego przemysłu dorszowego przez jawne kupowanie głosów). Po drugie: udzielanie praw do korzystania z zasobów minerałów, drewna i do odwiertów jest celowo nastawione na łapówkarstwo i korupcję. Państwa rzadko sprzedają ziemię – częściej prawo do korzystania z zasobów. Firma drzewna nie może kupić od Państwa zalesionego terenu, lecz jedynie prawo do wycinania drzew. W ten sposób Państwo zyskuje odnawialne źródło dochodów, a ponadto może przymuszać firmy drzewne do zalesiania. To, oczywiście, zachęca do łapówkarstwa i tworzenia firm-krzaków, które prowadzą wycinkę do gołej ziemi, ale znikają, kiedy nadchodzi czas na sadzenie nowych drzew. Wystawienie państwowej ziemi na aukcję na wolnym rynku z łatwością rozwiązuje ten problem. Firma, która zalesiałaby teren, miałaby największe długoterminowe zyski i byłaby w stanie zaoferować za ziemię najwyższą cenę.

Trzeba też pamiętać o tym, że – jeśli chodzi o zanieczyszczenie powietrza – to rządy stworzyły ten problem. W dziewiętnastowiecznej Anglii, kiedy kominy zakładów przemysłowych wypuściły dym w kierunku sadów hodowców jabłek, sadownicy pozwali właścicieli fabryk do sądu, powołując się na obecną w prawie zwyczajowym tradycję odszkodowania za zniszczenie własności. Naturalnie, kapitaliści pierwsi dostali się do sądów państwowych, mieli więcej pieniędzy na łapówki, zatrudniali więcej głosujących robotników i dostarczali więcej pieniędzy w podatkach niż farmerzy – więc sąd odrzucił roszczenia farmerów. Sędzia argumentował, że „dobro wspólne”, reprezentowane przez fabryki, ma pierwszeństwo przed „prywatną potrzebą” rolników. Wolny rynek nie zawiódł przy rozwiązywaniu kwestii zanieczyszczenia powietrza – panująca w Państwie korupcja przemocą mu w tym przeszkodziła.

A zatem Państwo nie jest żadnym przyjacielem środowiska – ale jak zatroszczyłby się o nie wolny rynek? Jeden z często podawanych skrajnych przykładów dotyczy skupiska domów, nad które wiatr przynosi dymy z nowej fabryki, która dniem i nocą pracuje nad tym, aby pokryć je sadzą.

Gdy człowiek kupuje dom, czy nie jest dla niego ważne upewnienie się, że nie będzie narażony na cudze zanieczyszczenia? Ludzka potrzeba czystego i bezpiecznego środowiska jest tak silna, że stanowi dla przedsiębiorczych kapitalistów jasne zaproszenie, aby wylewali z siebie siódme poty, wymyślając, jak je zapewnić.

Szczęśliwie, ponieważ powiedzieliśmy już o Prywatnych Agencjach Arbitrażowych i ich roli na wolnym rynku, kwestię zanieczyszczenia powietrza można rozwiązać dość łatwo.

Jeżeli wspomniana grupa właścicieli domów obawia się zanieczyszczeń, pierwszym, co zrobią, będzie wykupienie ubezpieczenia od zanieczyszczeń, które jest naturalną odpowiedzią na sytuację, w której kosztów nie da się przewidzieć, ale konsekwencje są poważne. Powiedzmy, że właściciel domu imieniem Achmed wykupuje ubezpieczenie, które gwarantuje mu wypłatę dwóch milionów dolarów, jeżeli powietrze wokół jego domu zostanie zanieczyszczone w opisany sposób [4]. Innymi słowy – tak długo, jak powietrze Achmeda pozostaje czyste, tak długo firma ubezpieczeniowa zarabia.

Pewnego dnia działka, znad której powietrze przemieszcza się nad dom Achmeda, zostaje wystawiona na sprzedaż. Naturalnie, firma ubezpieczeniowa Achmeda byłaby tym bardzo zainteresowana i obserwowałaby proces sprzedaży. Jeśli nabywcą działki jest jakaś prywatna szkoła, nie ma problemu (zakładając, że Achmed nie wykupił dodatkowo ubezpieczenia od zanieczyszczenia hałasem!). Jeżeli jednak firma ubezpieczeniowa dowie się, że kupnem działki zainteresowany jest należący do Sally Zakład Produkcji Trującej Farby, z dużym prawdopodobieństwem natychmiast weźmie się do roboty, podejmując jedno z poniższych działań:
– sama kupi tę ziemię, a następnie sprzeda ją komuś, kto nie produkuje zanieczyszczeń;
– uzyska od Sally gwarancje, że jej firma nie będzie powodować zanieczyszczeń;
– zapłaci Sally za podpisanie kontraktu o niezanieczyszczaniu.

Jeżeli jednak ktoś w firmie ubezpieczeniowej przegapi sprawę, a Sally kupi ziemię i umieści tam wytwarzającą zanieczyszczenia fabrykę – co wtedy?

No cóż, wtedy firma ubezpieczeniowa jest winna Achmedowi dwa miliony dolarów (zakładając, że tylko Achmed wykupił ubezpieczenie od zanieczyszczeń). Zatem firma ubezpieczeniowa może sobie pozwolić na zapłacenie Sally do dwóch milionów dolarów za redukcję zanieczyszczeń i wciąż wyjść na swoje. Ta zapłata może przybrać różne formy: od instalacji urządzeń kontrolujących poziom zanieczyszczeń przez wykup całego zakładu po subwencję za produkowanie poniżej maksymalnych możliwości fabryki i tak dalej.

Jeżeli dwa miliony dolarów nie starczą na rozwiązanie problemu, wtedy firma ubezpieczeniowa wypłaca te pieniądze Achmedowi, który kupuje sobie nowy dom w niezanieczyszczonej okolicy. Ten scenariusz jest jednak bardzo mało prawdopodobny. Małe szanse, żeby firma ubezpieczała od zanieczyszczenia powietrza tylko jedną osobę w całej okolicy – prawdopodobnie nie byłoby tej osoby na to stać!

A więc tak wygląda sytuacja z perspektywy firmy ubezpieczającej od zanieczyszczenia powietrza. A jak wygląda z perspektywy należącego do Sally Zakładu Produkcji Trującej Farby? Ona też musi być ubezpieczona przez PAA, aby kupować ziemię, pożyczać pieniądze i zatrudniać pracowników. Jak PAA patrzy na jej tendencję do zanieczyszczania?

Zanieczyszczenie powoduje pozwy o odszkodowanie od Sally, jest bowiem z definicji działaniem niszczącym – wyrządza szkody ludziom i własności. Zatem PAA Sally patrzyłaby niechętnym okiem na wytwarzane przez nią zanieczyszczenia, ponieważ to Agencja musiałaby odpowiadać za jakiekolwiek zniszczenia własności spowodowane przez fabrykę. W rzeczywistości z dużym prawdopodobieństwem PAA odmówiłaby Sally ubezpieczenia od konieczności wypłaty odszkodowania – chyba że Sally byłaby w stanie udowodnić, że zdoła zarządzać fabryką bez niszczenia własności należącej do osób mieszkających wokół niej. A bez dostępu do PAA byłoby Sally niezmiernie trudno założyć fabrykę, pożyczać pieniądze, zatrudniać pracowników i tak dalej.

Ważne, aby pamiętać, że Prywatne Agencje Arbitrażowe – tak jak firmy telefonii komórkowej i dostawcy internetu – prosperują tylko wtedy, kiedy współpracują. PAA Sally zarabia tylko wtedy, jeśli Sally nie powoduje zanieczyszczeń. Ubezpieczyciel Achmeda zarabia tylko wtedy, jeśli Sally nie powoduje zanieczyszczeń. Zatem obydwie firmy łączy wspólny cel, który promuje współpracę.

Wreszcie, nawet jeśli Achmed nie jest ubezpieczony od zanieczyszczenia powietrza, może skorzystać z usług Prywatnej Agencji Arbitrażowej – swojej i / lub Sally – aby uzyskać odszkodowanie za zniszczenie swojej własności spowodowane przez zanieczyszczenia Sally. Zarówno PAA Sally, jak i PAA Achmeda miałyby umowy o wzajemności – ponieważ Achmed chce być chroniony przed [szkodliwymi] działaniami Sally, a Sally chce być chroniona przed [szkodliwymi] działaniami Achmeda. Ze względu na chęć wzajemnego zabezpieczenia, obydwoje wybraliby Prywatne Agencje oferujące najszersze umowy o wzajemności.

W ten sposób na prawdziwie wolnym rynku wiele agencji pracuje na różnych poziomach przeciw zanieczyszczeniom. Ubezpieczyciel Achmeda będzie aktywnie monitorował otoczenie jego własności w poszukiwaniu osób zanieczyszczających, które mógłby ubiec. Sally nie będzie mogła zbudować swojej fabryki farb bez wykazania, że nie będzie powodować zanieczyszczeń. Prywatne Agencje Arbitrażowe – niezależne albo zawierające umowy o wzajemności – rozstrzygną jakiekolwiek spory dotyczące zniszczenia własności spowodowanego przez zanieczyszczenia Sally.

Są też inne korzyści z rozwiązania problemów, które w obecnym systemie są niemal nie do rozwikłania. Wyobraźmy sobie, że kominy Sally są tak wysokie, że zanieczyszczone przez nie powietrze przelatuje nad domem Achmeda i osiada nad domem Reginalda, położonym w odległości stu mil od fabryki Sally. Reginald składa w swojej PAA skargę, że jego własność jest niszczona. Agencja analizuje zawartość powietrza i kierunki wiatru, następnie ustala źródło zanieczyszczeń i rozwiązuje konflikt wspólnie z PAA Sally. Jeżeli kwestia zanieczyszczenia powietrza jest szczególnie skomplikowana, PAA Reginalda umieści w kominach fabryki Sally związki chemiczne i prześledzi ich trasę, aby przekonać się, gdzie osiądą. Tę metodę można wykorzystać w sytuacji, kiedy pewna liczba różnych zakładów może przyczyniać się do zanieczyszczenia.

Problem zanieczyszczania powietrza w innym kraju może wydawać się trudny, ale łatwo go rozwiązać. To oczywiste, że na przykład Kanadyjczyk mieszkający przy granicy ze Stanami Zjednoczonymi nie wybierze PAA, która odmawia ubezpieczania od zanieczyszczenia powietrza pochodzącego z USA [5]. Zatem PAA Kanadyjczyka będzie miała zawarte umowy o wzajemności z PAA po drugiej stronie granicy. Jeżeli PAA ze Stanów odmówią zawarcia umów o wzajemności z kanadyjskimi PAA – niewyobrażalne, jako że zanieczyszczenia mogą przemieszczać się w obie strony – kanadyjska Agencja otworzy po prostu swoją amerykańską filię i zacznie z nimi konkurować.

Różnica między rządami a międzynarodowymi PAA polega na tym, że Prywatne Agencje rzeczywiście zyskują na współpracy, a rządy nie. Na przykład rząd jakiegoś stanu USA położonego w granicy z Kanadą ma małą motywację, aby obciążać kosztami zanieczyszczeń lokalne fabryki, o ile zanieczyszczenia przemieszczają się zwykle na północ. W przypadku PAA byłoby zupełnie inaczej.

Wreszcie, jeszcze jedną przewagę Prywatnych Agencji możemy nazwać „Korzyścią Scrabble” [‘Scrabble-Challenge Benefit’]. W scrabble osoba kwestionująca ułożone przez innego gracza słowo traci kolejkę, jeżeli okaże się, że było ono poprawne. Biorąc pod uwagę koszty rozstrzygania sporów, PAA byłyby bardzo ostrożne i upewniłyby się, że osoby wnoszące fałszywe oskarżenia poniosą konsekwencje swojego postępowania – w postaci podwyższonych składek ubezpieczeniowych, obniżenia rankingu wiarygodności i konieczności pokrycia kosztów całego sporu. To znacznie zmniejszyłoby liczbę błahych procesów – z wielką korzyścią dla wszystkich.

Idea, że społeczeństwo może przetrwać jedynie bez scentralizowanego Państwa, to najważniejsza lekcja, jaką mogą dać nam potworne lata dwudziestego wieku. Wybór, przed którym stajemy, to nie wybór między wolnym rynkiem a Państwem, ale między życiem a śmiercią. Jakiekolwiek ryzyko wiąże się z rozwiązaniem Państwa, nie może się wcale równać z pewnym zniszczeniem, wynikającym z jego nieuniknionej eskalacji. Tak jak chory na raka pacjent stojący w obliczu nieuniknionego zgonu, musimy otworzyć nasze umysły i sięgnąć po najbardziej obiecujący lek – a nie czekać, aż będzie za późno.

_______

PRZYPISY

[1] Aby uniknąć komplikacji, załóżmy, że nie dochodzi do apelacji – w tym przypadku, trzeba przyznać, mało prawdopodobnej.

[2] Dokładniej: PAA z chęcią podejmą współpracę z takimi ludźmi – tak jak firmy oferujące ubezpieczenia samochodowe ubezpieczą nawet fatalnych kierowców – ale będzie ich to kosztowało bardzo dużo.

[3] Z tego też powodu istniejące Agencje będą czujnie wykorzeniały korupcję. Skorumpowanie wpływa na powstawanie konkurencji szybciej niż jakikolwiek inny czynnik.

[4] Naturalnie, firma ubezpieczeniowa musiałaby uporać się z kwestią tego, że dla sąsiada Achmeda jest taniej, kiedy to Achmed wykupi ubezpieczenie. Firma mogłaby sobie z tym poradzić, oferując niższe stawki za ubezpieczenie grupowe i tak dalej.

[5] Oczywiście, pojęcie „państw” może się już wtedy wydawać nieco anachroniczne...

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Stefan Molyneux, The Stateless Society: An Examination of Alternatives, http://freedomain.blogspot.com/2004/12/stateless-society-examination-of.html

The Stateless Society: An Examination of Alternatives opublikowano na stronie http://www.freedomain.blogspot.com/ 29 grudnia 2004 r.